PARĘ SŁÓW O MNIE

Nazywam się Aneta Maczel. Trzy lata temu, po osiemnastu latach pracy na bardzo wysokich obrotach, zmieniłam zawód lektora i nauczyciela wychowania przedszkolnego na coś spokojniejszego i „usiadłam za biurkiem”. Pozamykanie przedszkolnych segregatorów nie przegoniło jednak ani mojej weny twórczej, ani chęci (czy wręcz wewnętrznej potrzeby) tworzenia. Wtedy właśnie w moim życiu pojawiła się florystyka, a wraz z nią cardmaking oraz scrapbooking. Chociaż wcześniej podejmowałam inne działania twórcze – były anioły, był decoupage – to moje serce całkowicie skradł właśnie papier.

Teraz przyszedł czas, by tą pasją i miłością zarażać innych. Stąd mój projekt MALOWANKI WYCINANKI i scrapbooking dla dzieci.

MALOWANKI WYCINANKI jest skierowany nie tylko do osób, które pracują z dziećmi (nauczycieli wychowania przedszkolnego i wczesnoszkolnego, nauczycieli pracujących w świetlicach, opiekunów grup funkcjonujących przy Domach Kultury), ale także do rodziców, którzy szukają pomysłów na kreatywne spędzenie czasu ze swoimi pociechami.

Wśród rodziców rośnie świadomość (co bardzo cieszy), że wspólne spędzanie czasu w aktywny, zaangażowany sposób jest niezwykle istotne. Niesie bowiem wiele korzyści rozwojowych oraz – co według mnie najważniejsze – buduje relacje, poczucie bliskości, tworzy wspomnienia. I to jest największa korzyść płynąca z takich działań. Marzy mi się, żeby wspólne tworzenie dekoracji, upominków okolicznościowych dla najbliższej rodziny czy kartek świątecznych wpisało się w tradycję tak samo jak pieczenie świątecznych pierników lub wspólne kolędowanie. Liczę, że ten projekt będzie małą cegiełką do budowania takich właśnie chwil.

Myślę, że w tym projekcie odnajdą się także osoby dorosłe, którym podobają się prace w tym stylu, ale przytłacza je ilość informacji i materiałów oferowanych zazwyczaj w zaawansowanych formach (warsztatach, tutorialach).

SKĄD POMYSŁ

Obecnie szkoły i przedszkola realizują wiele projektów, biorą udział w wymianach, organizują eventy, kiermasze, zapraszają rodziców na zajęcia otwarte i warsztaty. Jednym z elementów takich spotkań jest wspólne przygotowanie jakiegoś projektu – często jest to praca plastyczna. Jako nauczyciel traciłam sporo czasu na szukanie inspiracji. Chodziło o to, żeby projekt był atrakcyjny, angażujący, najlepiej z efektem WOW, ale jednocześnie zrealizowany przy niewielkich nakładach finansowych i z łatwo dostępnych materiałów.

Moja propozycja to – oprócz pojedynczych projektów – przygotowanie pakietów, które będą zawierały kilka propozycji rozwiązań w danym obszarze. Jeżeli tematem będzie na przykład Wielkanoc, to w pakiecie znajdą się pomysły na przygotowanie kartek z uwzględnieniem różnego stopnia trudności, praca plastyczna oraz dekoracja. Nauczyciel będzie mógł wykorzystać te materiały podczas pracy z grupą, w czasie zajęć otwartych lub warsztatów. Dodatkowo będzie miał do dyspozycji element dekoracyjny, który będzie mógł pełnić rolę np. okazjonalnego podarunku. To od nauczyciela będzie zależało, jak wykorzysta dany projekt.

DLACZEGO SCRAPBOOKING?

Pierwsze kroki w scrapbookingu stawiałam już po odejściu z zawodu nauczyciela, jednak podczas tylu lat pracy z dziećmi nigdy nie zetknęłam się z wykorzystaniem tej formy. A szkoda. Daje ona szeroki wachlarz możliwości, wnosi „powiew świeżości” i rzuca nowe światło na pracę z papierem. Nawet tradycyjnie stosowana wydzieranka może stać się pięknym i genialnym w swej prostocie uzupełnieniem kompozycji w pracy tematycznej czy przy dekoracji zdjęcia. Zwykłe kwiatki zrobione dziurkaczem lub wycięte od szablonu dzięki prostemu trikowi nabierają przestrzennej formy, a motylki „ożywają”.

Scrapbooking przynosi proste rozwiązania, dające jednocześnie niesamowity efekt. Żałuję, że nie miałam wcześniej tej wiedzy, bo według mnie jest przydatna. Stąd teraz moja chęć jej rozpowszechniania. Wierzę, że jak ktoś raz spróbuje, to przepadnie z kretesem. Tak jak powiedziała Eunika podczas podcastu: „papier wciąga”. Ja bym jednak zastosowała porównanie, że wciąga jak jedzenie czekolady, bo mam wrażenie, że przynosi podobne uczucie przyjemności. Tym bardziej polecam.

CZYM ZATEM JEST SCRAPBOOKING?

Scrapbooking, podając za Wikipedią, to sztuka ręcznego tworzenia i dekorowania albumów ze zdjęciami, a samo słowo „scrap” oznacza skrawek. W praktyce znajdziemy wiele innych przedmiotów ozdobionych papierem: metryczki, ramki na zdjęcia, pudełka, blejtramy, tamborki, bazy hdf, ręcznie tworzone kartki okolicznościowe. Chociaż projekty „zaawansowanych” scraperek pełne są niezwykłych dodatków, a w pracach często wykorzystuje się różnorodne media, to myślę, że wiele rozwiązań można przenieść i wykorzystać w pracy z dziećmi.

Czasami wystarczy kilka trików, aby coś nabrało niezwykłej formy. I tak właśnie jest ze scrapbookingiem. Co więcej, każda osoba pracująca z dziećmi ma ogromne zasoby tzw. „przydasi”, czyli drobiazgów, które mogą się przydać. Świetnie w takich pracach sprawdzają się koraliki, guziczki, sznurki, tasiemki czy koronki. Myślę, że każdy znajdzie u siebie w szufladzie wymienione przeze mnie przedmioty. Mam świadomość, że budżet jest ważny, dlatego też chętnie podpowiem, jakich zamienników można użyć, by przygotowanie takiej pracy nie rujnowało kieszeni, a całość wyglądała efektownie.

Mam nadzieję, że przekonałam Was do swojego pomysłu i spróbujecie ze mną poscrapować.

Zapraszam serdecznie i pozdrawiam,

Aneta

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Wydawać by się mogło, że to temat rozległy, wymagający epopei…

Zgodzę się.

Owszem. Mogłabym wyprodukować przytłaczający tekst, który dałby Ci ogromną porcję wiedzy encyklopedycznej.

Ale po co?!

Prawdopodobnie na czytaniu (jeżeli nie tylko skanowaniu tekstu) by się zakończyło. Może nawet pobrałabyś którąś z grafik albo video lub przypięła do swojego Pinterest’a na tablicy „na potem” lub „do przeczytania”.

A mnie chodzi o Twoje EFEKTY. Dlatego będzie dzisiaj krótko, zwięźle i na temat.

Jak uspójnić identyfikację wizualną Twojej działalności?

Jak ułatwić klientom odnajdywanie Cię w sieci? Jak dzięki temu zrobić dobre pierwsze wrażenie na osobach, które jeszcze Cię nie znają, ale w ciągu ułamka sekundy mogą zechcieć poznać?

Po pierwsze FOTO

I nie, nie będę rozwijać tematu o ustawieniach ISO w Twojej lustrzance lub filtrach w smartfonie. Takich materiałów znajdziesz na pęczki na YOUTUBE. Napiszę jedno. ZRÓB ZDJĘCIE lub solidny przegląd zdjęć, które już masz. Baaardzo duża szansa, że Twoje zadanie ograniczy się tylko (i aż) do tego!

Wybierz fotkę, która:

  • Przedstawia Ciebie w kolorach i z uśmiechem na twarzy.
  • Pokazuje charakterystyczne elementy Twojej techniki – pędzle i farba, druty, glina w dłoni – to wszystko Twoje oręże, dzięki któremu w ułamku sekundy przekażesz wizualnie, w czym jesteś „specem”. (Zauważ, że „zmuszam Cię” do decyzji, co jest Twoim numerem 1 jeżeli chodzi o technikę).
  • Dopasuj format zdjęcia – optymalnie kwadrat/kółko, ale dobrze, żeby takie zdjęcie mogło również zostać użyte jako prostokąt horyzontalny lub wertykalny – fajnie, jeżeli kadr jest nieco szerszy, niż faktycznie potrzeba – dzięki temu możesz przycinać później zdjęcie do różnych formatów.
  • Upewnij się, że zdjęcie ma dobrą jakość (rozdzielczość) w razie, gdyby zaistniała potrzeba użycia w powiększeniu (Wiem, kiedy startujemy, nie myślimy o takich rzeczach, ale wyobraź sobie, że Twoja marka bierze udział w dużych targach i promocja odbywa się przy pomocy ogromnych banerów. Nie chcesz być „rozmytym pikselem”).
  • Jeżeli totalnie nie masz pojęcia o kompozycji – polecam poniższe video – ale myślę, że intuicja podpowie Ci, czy zdjęcie jest po prostu „fajne”, przyjazne, wyraźne i „zachęcające” – jeżeli czujesz, że coś „zgrzyta”, z pewnością odbiorca też tak poczuje.

I TYLE!!! TAK! TYLKO (i aż) tyle! Oczywiście zapraszam Cię do oglądania poniższego video przygotowanego na potrzeby trzydniowego wyzwania w grupie OPLOTKI AND FRIENDS JAK ZARABIAĆ NA RĘKODZIELE – w którym poszerzysz swoją wiedzę z zakresu fotografii (szczególnie, jeżeli zamiast zdjęcia swojej twarzy wolisz użyć logo lub kompozycji swoich prac w układzie FLAT LAY).

Dzięki uprzejmości Agnieszki Werechy-Osińskiej z Ti Amo Foto zamieszczam to VIDEO tutaj do Twojej dyspozycji. W video między innymi kilka praktycznych wskazówek odnośnie kompozycji – możesz je z powodzeniem odnieść do wyboru zdjęcia z Twoją twarzą/sylwetką.

Po drugie tekst

Nie zdziwię Cię stwierdzeniem, że „obraz mówi więcej niż tysiąc słów”. To właśnie dlatego tekstem zajmujemy się PO ukończeniu zadania zdjęciowego. Można śmiało stwierdzić, że  jeżeli ze zdjęciem jest „coś nie tak”, właściwie nie ma sensu pochylać się nad tekstem.

Brutalna prawda, ale prawda.

I tutaj znowu – zamiast epopei teoretycznej zaserwuję Ci praktyczne ćwiczenie.

Wyobraź sobie, że scrollujesz Facebookowy feed. Nagle trafiasz na coś, co Cię zainteresowało – fotka, film, grafika… Coś, co „złapało” Twoją uwagę na ułamek sekundy. Chcesz więcej. I widzisz pięć linijek tekstu posta. Czytasz może 3 pierwsze słowa, no dobra – ambitnie – 5 pierwszych słów i co???

Scrollujesz dalej.

A teraz wyobraź sobie, że ten post – to TY!

Twój przekaz do kogoś, kto totalnie Cię nie zna. I chcesz go przekonać, ze warto „wejść” do Twojego rękodzielniczego świata właśnie takim przekazem.

Domyślasz się już pewnie, jakich „wytycznych” się trzymać kompilując taki tekst:

  • Ma być krótko! – im krócej, tym lepiej – kilka słów to optymalne „hasło”, które opisze Twoją działalność (warto napisać wszystko, co chcesz przekazać w długiej formie, a później popracować nad skracaniem, parafrazowaniem, odejmowaniem zbędnych słów).
  • Zrozumiale dla 12 latka! – pamiętaj – Twój klient pochodzi z „innej bajki” – im bardziej zrozumiałych, powszechnych słów użyjesz, tym lepiej – jeżeli jesteś w stanie pokusić się o humor, to wieeelki bonus dla Ciebie.
  • Powtarzane do momentu utrwalenia – postaraj się, aby taki tekst był na tyle uniwersalny, aby można go użyć jako opis zdjęcia, opis profilu na FB czy BIO na Instagramie. Im częściej powtarzasz taką frazę, tym łatwiej stanie się rozpoznawalna i kojarzona z Tobą. Jeżeli Twój potencjalny klient jest w stanie zapamiętać taką frazę – jest również w stanie polecić Cię dalej.

Po trzecie spójność

Właściwie realna praca mogłaby się tutaj zakończyć, ale jest jeszcze trzeci bardzo ważny element. Spójność. Zdjęcie i tekst to jedność. Slang nastolatków i ezoteryczna fotka to czerwone światło.

Wyobraź sobie, że FOTO to drzwi, a tekst to klamka. Decyzja o przekroczeniu progu zapada w głowie Twojego potencjalnego klienta w ciągu ułamka sekundy. Jeżeli zadecyduje scrollować dalej, prawdopodobnie bezpowrotnie tracisz szansę na zaproszenie go do swojej opowieści.

Zastanów się nad ogólnym przekazem, który jest sumą składowych – tekstu i fotografii:

  • Jakie jest ogólne wrażenie – czy słowa uzupełniają zdjęcie, może mówią coś, co dzięki fotografii jest oczywiste – czy nie są wtedy zbędne?
  • Czy tworzysz intrygujący kontrast, humorystyczne zestawienie, nietuzinkową grę słów i obrazu, może kontrowersyjny, dyskusyjny, prowokacyjny charakter przekazu, który prowokuje do interakcji.
  • Czy ten przekaz to w 100% TY? – czy osoba, którą „zaprosisz” takim przekazem otrzyma „coś więcej” kiedy przejdzie dalej?

Jak zapewne domyślasz się, dzięki grafikom, których używam w tym tekście – ta krótka kompilacja to „wyciąg”  z większego wyzwania. Świadomy zabieg = zauważ, że w tym momencie już wiesz, czy wiedza zawarta w tym wyzwaniu jest Ci aktualnie przydatna, czy nie. Świadomie możesz podjąć decyzję, że potrzebujesz ode mnie więcej (o tym niżej).

Ale jeżeli nie – to pewnie doceniasz, że nie zmarnowałaś dłuższej chwili na przedzieranie się przez przydługawy tekst.

I o to chodzi również w TWOIM przekazie!

W pigułce, czy w kilku?

Podsumowanie trzech kroków, które wystarczy wykonać, aby łatwiej komunikować, kim jesteś, co robisz i dlaczego to właśnie Ciebie powinien wybrać klient rękodzieła, udało Ci się właśnie bezboleśnie przyswoić.

Mam nadzieję, że również czujesz, że to „łatwizna” do zrobienia, a chęć wdrożenia w życie, zamiast odłożenia na półkę, wzrosła. To jak?! Działasz?

Trzymam kciuki za Twoje rękodzielnicze przedsięwzięcie.

Jeżeli przyda Ci się ten artykuł w formie krótkich filmików video to klikaj TUTAJ lub w grafikę poniżej, aby otrzymać wszystkie materiały drogą mailową.

Nagrania VIDEO to dokumentacja trzydniowego wyzwania pt. „Jak zrobić dobre (pierwsze) wrażenie na Twoim kliencie rękodzieła”, które odbywało się w naszej bezpłatnej grupie wsparcia dla rękodzielników OPLOTKI AND FRIENDS JAK ZARABIAĆ NA RĘKODZIELE.

Tylko pamiętaj! Nie odkładaj „na potem” …bo szanse, że wdrożysz te trzy proste kroki w życie, maleje z każdą minutą!

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Coraz częściej otrzymuję mailowe pytania o przedziwne rzeczy. 🙂

Od zapytań jak ogarniam rzeczywistość biznesową przy trójce dzieci po wyrazy oburzenia, bo śmiem twierdzić, że „poświęcanie” się to robienie krzywdy sobie i wszystkim dookoła. Mocno zainspirowana Olą Budzyńską postanowiłam zdobyć się na taką publiczną spowiedź/chłostę/ samouwielbienie (zwał, jak zwał). Miałam dziki ubaw, kompilując tę treść i serdecznie namawiam Cię do takiego „przeglądu” swoich słodkich „dziwactw” i niedoskonałości, bo to one sprawiają, że wyróżniasz się z anonimowego tłumu „idealnie dopasowanych”.

No to do rzeczy…

Zawsze siadam w pierwszym rzędzie!

Kiedyś lubiłam się chować – przedostatni rząd na konferencji, krzesełka w ciemnym kącie, najlepiej miejsce za plecami kogoś, kto stanowi solidną zasłonę. Loża Szyderców – to była moja ulubiona miejscówka. Odkąd usłyszałam piorunującą mowę Brene BROWN (dokładnie tę: https://brenebrown.com/videos/) na temat odwagi, z której w głowie utkwiła mi myśl „nie masz prawa mnie osądzać! Nie stoisz obok mnie na arenie”, zmieniłam swoje zachowanie o 180 stopni!

I to nie tak, że teraz w jakiś magiczny sposób przestałam czuć się zakłopotana, kiedy ktoś przesadzi mnie z pierwszego VIP-rzędu o krzesełko dalej tylko dlatego, że bezczelnie zignorowałam informację o „elitarności” danego miejsca. Ja po prostu czuję, że MUSZĘ!

Sprawdzam siebie każdego dnia! Wierzę, że to, co sobą reprezentuję, to wartości, które są światu potrzebne. Czuję, że nie chcę już być biernym obserwatorem świata. Czuję, że kiedy tylko mogę, chcę zabierać głos. O wiele łatwiej jest zostać wysłuchaną, kiedy jesteś blisko epicentrum wydarzeń.

To śmieszne, ale wiele osób zakłada, że skoro z pełną śmiałością siadam na „ważnych” miejscach, to JESTEM „ważna” (cokolwiek miałoby to znaczyć) i SŁUCHA! Choć właściwie ciągle jestem tą samą osobą, która równie dobrze mogła zająć miejsce w ostatnim rzędzie!

I choć mówię o wyzwaniach związanych z budowaniem mikro biznesów przez kobiety u progu macierzyństwa nawet na mocno „męskich” wydarzeniach, to słuchają nawet mężczyźni.

Czujesz, że masz coś ważnego do powiedzenia światu? Czujesz, że świat nie komunikuje Twoich wartości?!

Usiądź ze mną w pierwszym rzędzie i mów głośno, co myślisz.

Nasze dzieci potrzebują takich mam!

Nauczmy je, że mają prawo i MOC, by zmieniać świat!

 [Nie] zatrudniam niani/pomocy/pani do sprzątania

I nie zrozum mnie źle – generalnie uważam, że to najlepsze, co kobieta – zwłaszcza matka – może zrobić dla swojego rozwoju (i generalnej poprawy kondycji psychofizycznej), ale podniosłam poprzeczkę i za wszelką cenę próbuję sobie i światu udowodnić, że poradzimy sobie wraz z mężem i trójką pociech w ogarnianiu rzeczywistości, a poligon domowy będzie przestrzenią do testowania kompromisów, małych przysług i wielkich odpowiedzialności za pozostałych. I owszem, przeklinam dni, kiedy pranie to „moja kolej” albo w których zdarzają się nieprzewidywalne „naloty” wizyt (a raczej „wizytacji”) rodzinnych… I nie wykluczam, że nadejdzie upragniony dzień, kiedy wydeleguję choćby część logistyki domowej komuś bardziej wprawnemu. Na razie jednak balansuję pomiędzy zmywarką, pralką, mopem i gotowaniem, ale w poczuciu, że dzielimy się tymi „misjami” z mężem i dzieciakami, ciągle znajdując pretekst do nowych „układów” „handelków” i kompromisów. 🙂

TAK! Ta wersja mnie była aktualna jeszcze chwilę temu!

Dlaczego o niej piszę?

Bo ciągle jestem tą samą osobą, a mimo to w tej kwestii coraz więcej się zmienia…

Kiedy mój mąż „przechwycił” kolejne obowiązki domowe (okazało się, że trzecia ciąża to już nie było takie kondycyjne eldorado jak dwie poprzednie), zaczęłam po ludzku za nim tęsknić!

Wiecznie zajęty – a to praniem, a to sprzątaniem, a to zakupami – nie miał siły (i wcale mu się nie dziwię), żeby wdawać się w egzystencjalne dyskusje wieczorne (no gaduła ze mnie okrutna i katuję go co wieczór :P). Po pracy, całej tej domowej ekstrapracy i maratonie wspólnych zajęć z dzieciakami miał po prostu dosyć.

To ja postanowiłam poszukać pomocy, ale to ON (nie dziwota) przyklasnął. I w ten sposób (w końcu) zaczęliśmy troszkę modyfikować tę naszą codzienność i uczymy się delegować choćby niewielkie obowiązki.

Nie rozumiem, dlaczego jest to taki zapalny temat. Zauważyłam, że nawet moje koleżanki polaryzują się na „absolutnie bez sensu” oraz „delegujmy, co się da!”.

Piszę o tym, bo trochę mam wrażenie, że niezależnie, po której stronie „MOCY” (albo niemocy :)) jesteś, bądź sobą i nie pozwól, by Cię oceniano! To twoja decyzja i nikomu nic do tego!

Galerie handlowe to dla mnie zuuuoooo

I znowu – nikogo nie oceniam. Dla mnie jednak to ucieleśnienie „sztucznizny” i chińszczyzny.

Nie znoszę tego weekendowego tłoku, syntetycznych zapachów, nieznośnego oświetlenia i świata iluzji, że za pieniądze można kupić piękno/szczęście/odpoczynek… Szlag mnie trafia, kiedy w sieciówkach widzę pseudorękodzieło w cenach ułamka wartości produktów rękodzielniczych rodzimych twórców. Dostaję drgawek, kiedy muszę przeparadować po otchłaniach centrum handlowego, bo w bawialni na samym jej końcu urodzinki jednej z koleżanek córki… I znowu – nie zrozum mnie źle: samo miejsce, samo spotkanie z rodzicami innych pociech „odczarowuje” tę klątwę. Znowu jest „po ludzku” i z poczuciem sensu, ale mimo wszystko…

Kiedy tylko mogę omijam galerie szeeeeerokim łukiem.

A po obejrzeniu netflixowego dokumentu „Fast fashion” praktycznie nawracam na swoją nie-galeriową herezję second-handów i ubrań handmade polskich marek wszystkie koleżanki.

Nie mam ulubionej muzyki

Nie uwierzysz, ale no po prostu uwielbiam ciszę! Do pracy, do dziergania, do spaceru, do snu…

Mam nieodparte wrażenie, że przy trójce dzieci i tym, jak ostatnio przyspieszył nasz świat, cisza to dobro luksusowe i pożeram je łapczywie. Konsumuję minuty, kiedy rodzinna „szarańcza” padnie, a ja mogę w błogości dźwięku tykającego zegara poczytać. Napawam się momentami, kiedy dom pustoszeje, a ja siadam do codziennych zadań przed komputerem lub na ulubionym fotelu do dziergania.

Kocham ten stan, kiedy moje myśli płyną tam, gdzie chcą, a nie, gdzie są kierunkowane przekazami podprogowych bodźców.

Ot – taka moja medytacja.

Nie mam wanny!

Nie uwierzysz, ale jako architekt najświadomiej na świecie wyeliminowałam ten twór z przestrzeni łazienki!

Do dzisiaj profanacją nazywa moja dalsza rodzina kąpiel noworodków w tymczasowych wanienkach (fancy dzieciogadżetów typu wiaderko kąpielowe lub najlepiej-wyprofilowana-wanienka-na-rynku też nie uznaję, choć moja mama, właścicielka sklepu z akcesoriami dla dzieci, cierpi katusze!), które przysługują tylko max. do pierwszego roku życia.

Z dumą chwalę moje pociechy, kiedy w duchu oszczędności wody ogarniają higienę poranno-wieczorną w absolutnie rekordowym litrażu prysznicowej przestrzeni. Szyba i bezbrodzikowa przestrzeń to moje narzędzie tortur – tak skutecznie indoktrynuję maluchy do poszanowania Matki Natury, że pewnie czują, że w każdej chwili mogę wkroczyć i skontrolować poziom piany w łazience (tak! środki czystości też u nas z serii tych eko- przyjaznych w ilości absolutnie minimalnej, najlepiej nie-piano-twórczych).

I choć jak każda kobieta uwielbiam długie kąpiele (moje grzeszne pachnące godziny nadużywania zużycia wody przypadają na wizyty w rodzinnym domu, gdzie studnia i szambo i reszta rodziny dzielnie znoszą upojne wieczorny taplania się z maseczką na twarzy), to jednak ekoterrorysta we mnie silniejszy. I jakoś mam wrażenie, idąc spać, że moje wybory mają znaczenie. A dzieciom trudno będzie oduczyć się pewnych nawyków (taka wyrodna matka ze mnie :P).

Nie lubię oczytanych snobów

Lubię czytać, lubię ludzi, którzy czytają.

Bo myślą.

Ale nie znoszę oczytanych snobów, którzy z czytania zrobili wyznacznik tego, czy warto z Tobą w ogóle pogadać. A najbardziej nie znoszę przeintelektualizowanych oczytanych snobów, którzy swoją wiedzę i oczytanie zamieniają w narzędzie okazywania intelektualnej wyższości nad „prostakami”, którzy nie mają w logistyce codzienności luksusu czasu z książką w dłoni.

Aż wstyd przyznać, ale zamiast książek ostatnio magazyny zagościły na sypialnianej półeczce. 🙂

No nie znoszę!

Ekstremalnie szanuję za to mądrych ludzi, którzy potrafią po ludzku pogadać z „prostakiem” i z klasą nauczyć ich czegoś tak, że nawet nie zauważyli, kiedy w ich głowach zadziała się mikro transformacja. I zarażają czytaniem. I myśleniem. Przez bycie „fajnym”. Szanuję do bólu. I kibicuję! Więcej nam takich ludzi potrzeba!

Mam jednego idola (i pewnie nie tylko ja!). Profesor Bralczyk (koniecznie sprawdź tę prelekcję) jest dla mnie takim właśnie „pozytywnie zakręconym” geniuszem, który potrafi „zejść z piedestału” i sprawiać, że bycie mądrzejszym niż minimum ścieku mainstreamu jest takie fajne.

Dojadam resztki po dzieciach

I choćbym nie wiem, jak z tym walczyła, często nie potrafię się oprzeć. Wpojona od dziecka zasada „nie wyrzucaj jedzenia, głodni Ci tego nie wybaczą” jakoś tak głęboko we mnie tkwi, że wręcz katuję siebie i najbliższych nawykiem pięciu dokładek w myśl zasady ”lepiej pięć razy dołożyć” niż przesadzić choćby raz i wyrzucać.

Ale mimo wszystko, kiedy jednak na talerzu coś zostaje – podrzucam mężowi (na szczęście ten nałogowy triatlonisto-maratończyk młóci wszystko, co ma kalorie) lub sama wcinam, ewentualnie przechowuję w mini pojemniczkach w formie kolekcji mrożonych „na zaś”, bo te dwa ziemniaki albo porcja surówki śniłyby mi się po nocach jako grzechy przedstawicieli uprzywilejowanego świata.

Mam w domu bajzel

Permanentny! I choć kiedy projektowałam z mężem własne cztery kąty i z pietyzmem oddawałam się przyjemności dobierania kolorów, faktur i rozmiarów detali, to uzyskawszy efekt surowego minimalizmu napawaliśmy się pięknem naszego wymarzonego domostwa przez bardzo krótką chwilę.

Od czasu pojawienia się dziatwy nieopanowana ilość przedmiotów wkroczyła w nasze progi, a ich wartość sentymentalna (tych milionów „pierdołek”) przelała czarę estetycznej goryczy. Zamiast walczyć, zaakceptowałam. Ba! Pokochałam i teraz (niczym pouczana niegdyś przeze mnie mama) kolekcjonuję dziecięce rysunki, najfajniejsze kamienie z placu zabaw i wyklejanki o wątpliwym poziomie dopasowania palety kolorystycznej do naszej grafitowej lodówki.

Sprzątamy na tyle, żeby funkcjonować w komforcie, ale wątpię, czy wszystkie górne półki z książkami i niezliczonymi kwiatkami przeszłyby test „białej rękawiczki”. 🙂

Atakuję jedzeniem

Pochodzę z małej miejscowości. Jak to kiedyś przeczytałam: człowiek może wyjść ze wsi, ale wieś z człowieka nigdy. I chyba coś w tym jest, bo nie odpuszczę gościom!

W mozolnym tempie małomiasteczkowej codzienności życie domowe toczyło się u nas od posiłku do posiłku. I trochę przeszczepiłam ten mechanizm dnia do naszego poznańskiego turbo tempa. Jeżeli wpadasz na dłużej niż godzinę, bez kawy i czegoś „do kawy” się nie obędzie. No dobra, czasem herbatką się wykpisz. Jeżeli już gościsz u mnie na noc to jakoś nie potrafię sobie zwizualizować wspólnych godzin bez obiadów i dyskusji przy orzeszkach do późnego wieczora.

Lubię jeść, lubię wspólnie pałaszować, lubię dzielić się tymi momentami. Pewnie długo w pamięci moim dzieciakom utkwią przymusowe posiedzenia przy śniadaniu, obiedzie i kolacji. Gościom pewnie też… Choćby była to zamówiona wyjątkowo pizza – nie ma opcji, żeby wcinać ją samotnie na kanapie! Tak jak w kuchni mojej mamy – jada się u nas przy stole i wspólnie (no ewentualnie wybacza się pożeranie tabliczki czekolady po treningu). Jakoś wybaczam mężowi te konwulsyjne konsumpcje potreningowe i nocne, bo dzieją się tak szybko, że już nawet przestałam próbować z nimi walczyć.

Uwielbiam notesy

Kupuję na potęgę pięknie oprawione, o milutkim papierze, polskie, włoskie i wszelkiej maści „rasowe”, jakie tylko wpadną mi w ręce. I leżą potem te piękności na półce, bo żal mi ich użyć i „zbezcześcić” moimi gryzmołami… Ale przełamuję się!

Zaczynam po nie sięgać!

Trzy pierwsze strony pokrywam równiuchnymi literkami, kształtnymi rysunkami i zdyscyplinowanymi numerkami stron, a potem przychodzi życie i ciąg dalszy postępuje w coraz większym chaosie. Po czym z żalem stwierdzam, że koniec – to już ostatnia strona, a tyle w połowie zapisanych i pominiętych po drodze, że nic tylko zaczynać w kolejnym brulionie, z kolejnym „mocnym postanowieniem poprawy”. 🙂

Boję się horrorów

Do dzisiaj śnią mi się sceny z „Oszukać przeznaczenie”, chociaż kiedy oglądaliśmy ten film jakieś 5 lat temu z mężem to twierdził, że to nawet tak naprawdę horror nie jest, tylko komedia!

No nie mogę! Odchorowuję nawet te soft horrory, na których moja siostra ziewa, no i konsekwentnie unikam na rzecz filmów biograficznych, dokumentalnych i netflixowych seriali, które pochłaniam kompulsywnie całymi seriami.

Najchętniej dziergając kolejny koc czy szalik.

Tak najczęściej wygląda próba chilloutu przed telewizorem… nic dziwnego, że mam netflixowe braki 😛

Lubię spotkania

To taka moja oldskulowa słabość. I choć biznesowi online nie przystoi (no przecież ZOOM call to najwygodniejsza opcja bez ruszania się z domu)to jednak, kiedy tylko mogę, lubię z rozmówcą usiąść przy kawie i dyskutować z poczuciem, że nigdzie nam się nie spieszy.

Lubię piętrowe dygresje i „offtopy”, i kiedy nagle zamiast nagrywania odcinka podcastu wymieniamy się radami na usuwanie plam z dziecięcej ciastoliny, czuję, że jestem wśród swoich. Dyscyplinuję się wtedy szybko, nie chcąc trwonić wizerunku „profesjonalnej”, ale kiedy tylko poczuję się „swojsko” daleko mi do konkretu i oddaję się filozoficznym dywagacjom na temat słuszności posiadania kwiatów doniczkowych lub wpajania dzieciom szacunku do pracy i otwartości na ludzi. No gaduła ze mnie. Bez dwóch zdań.

Jestem rękodzielnikiem w 10%

Dotarło to do mnie, jak już postawiłam prężnie działający biznes i większość domowego budżetu na fundamencie pasji do szydełkowania!

O ironio!

Zaczęło się od kursu szydełkowania online (a właściwie od samego szydełkowania), ale oszczędzę ci tutaj całej historii (odsyłam do tego wpisu, który ze szczegółami opisuje, jak to się stało, że z pani architekt stałam się panią od biznesów handmade). Szybko okazało się, że ciągła chęć rozwoju, pęd za poczuciem „większej misji” nie pozwoliły mi tak po prostu wykorzystywać wolnego czasu na dzierganie (choć to kusząca wizja, ciągle mam twórczy niedosyt, bo gonię za rozwojem).

Owszem opracowuję nowe wzory, testuję włóczki, prowadzę warsztaty szydełkowania, ale jednak totalnie wciągnął mnie „Biznes ONLINE”(świadomie piszę przez duże B!).

Zdecydowanie najbardziej lubię warsztaty szydełkowe. Szczególnie te w plenerze.

Odkryłam, że im więcej sama potrafię, im więcej mechanizmów rynkowych „rozkminiam” i przekładam na te nasze rękodzielnicze realia, tym lepiej mogę służyć szerszej „misji”. Lubię myśleć, że „uzdrawiam” rękodzielnicze biznesy, aby przechodziły ewolucję od kosztownego hobby do dochodowej formy utrzymania dla twórców najróżniejszych technik.

Od czasu kiedy uświadomiłam sobie, że większość moich klientek to mamy w szpagacie między pracą a macierzyństwem, tym bardziej czuję, że ciąży na mnie obowiązek ciągłego rozwoju, dokształcania i ulepszania swoich umiejętności jako mentorka – z korzyścią dla rękodzielniczych biznesów moich klientek. Głęboko wierzę, że wspólnie odczarujemy mit biednego artysty na rzecz „obrotnej” przedsiębiorczyni, świadomej swoich unikalnych umiejętności i uczącej swoje pociechy przedsiębiorczego, proaktywnego podejścia do kształtowania swojej sytuacji na rynku pracy. Szydełko cierpliwie poczeka. Teraz czas na przekazywanie tego, co wiem, innym. Nie mogę patrzeć, jak zaniżone poczucie własnej wartości świetnych rękodzielniczek skutkuje porzucaniem niewątpliwego „powołania” na rzecz szeroko pojętego „zarabiania na chleb”. Wierzę, że przy odrobinie wiedzy, każdy rękodzielnik jest w stanie zarobić nawet na grubą warstwę „masełka”.

To z tego głębokiego poczucia, że robię coś potrzebnego, wartościowego i ważnego wzięły swój początek moje flagowe autorskie programy wspierania rozwoju biznesowego dla rękodzielników (po szczegóły na temat każdego z nich odsyłam Cię do oddzielnego wpisu).

Krzyczę na dzieci

Staram się, jak mogę. Czytam mądre książki i lubię łechtać ego świadomością, że uczę dzieci tego, co ważne, słuszne, wartościowe. Rozmawiam, cierpliwie edukuję, daję uważność bez opamiętania.

Są jednak takie dni, kiedy potrafię ryknąć tak, że sama się zastanawiam, dlaczego jeszcze sąsiedzi z pretensjami nie wpadają. Dlatego szczerze podziwiam mamy, które w obliczu ewidentnych złośliwości małych osobników potrafią zachować zimną krew i po raz piętnasty cierpliwie tłumaczyć, prosić i z drżącym uśmiechem obrócić najgorszą zniewagę w zabawę. Dlatego nie oceniam tego, jak inni wychowują swoje dzieci.

Choć nieraz ciśnie mi się na usta sterta dobrych rad, nie udzielam ich, chyba, że ktoś o nie wyraźnie prosi.

No i na deser… uwielbiam się UCZYĆ!

Niezależnie, czy w formie webinaru, wykładu, prelekcji, konferencji.

Pochłaniam wiedzę, konsumuję rozmowy z nowymi ludźmi. I im bardziej egzotyczne (dla mnie) rzeczy robią, tym bardziej jestem zafascynowana.

Całe szczęście w dobie „internetów” można wiedzę „ćpać” w domowym zaciszu. 🙂

(Tu akurat fotka webinaru mojej mentorki biznesowej Sigrun w programie SOMBA)

Czy jestem dziwna? Nie wiem!

Ale jeżeli takich „dziwactw” możesz doszukać się u siebie, koniecznie pisz!

agnieszka@oplotki.pl

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Wojtka Strózika – Podcast Bajkowy

Co prawda grupą docelową słuchaczy są moje dzieci (w tym projekcie Wojtek piękną dykcję wykorzystuje do czytania bajek i baśni), ale formuła dopytywania, komentowania, zachęcania do dyskusji na temat wysłuchanej właśnie opowieści zaprasza rodziców do tego magicznego świata. Osobiście — nie wyobrażam sobie długich podróży bez tego podcastu. Kiedy dzieci są śpiące, podcast działa jak turbo akceleracja procesu zapadania w sen. Kiedy są aktywne, opowieść kończy się dyskusją na temat bajki, a czasem śpiewaniem piosenek, które w jakiś pokręcony sposób dziecięcej logiki skojarzyły się z daną historią.

Dla mnie intrygujące jest obserwowanie, jak otwarcie moje pociechy wchodzą w interakcję z „panem od bajek”. Wojtek zadaje pytanie = a dzieciaki odpowiadają w eter, często dopytując mnie lub męża, czy mają rację. Wywołują tym samym lawinę kolejnych pytań. Te godziny w aucie jakoś niepostrzeżenie mijają, a my nadrabiamy wychowawczo-edukacyjne luki w małych (i swoich!) głowach.

Zresztą – często sięgam też po drugi podcast Wojtka – Rozwój Osobisty dla Każdego — rozwojowy podcast, do którego zaprasza inspirujących gości. Z racji faktu, że wielu gości pochodzi z poznańskiego bliższego lub dalszego grona znajomych – odkrywam dodatkową wartość w „podsłuchiwaniu” kolegów i koleżanek „od innej strony”. Przedziwne i przefajne uczucie.

Kamili Goryszewskiej – Słucham-Gadam

To również podcast, którego główną wartością są inspirujące wywiady. Słucham, bo intryguje mnie niesamowita umiejętność prowadzącej. Jej ciepły głos otula słuchacza jak wełniany kocyk w zimowy wieczór. Jakoś tak niesamowicie szybko wpadam w głębię rozmów, które prowadzi. Jej cenna umiejętność docierania do sedna sprawia, że każda rozmowa jest unikatowa. Nie ma zbędnego „gadania”. Jest za to wiele refleksji. To ten podcast, który sprawia, że jakoś bardziej zastanawiam się nad „być” …niż „mieć”. Serdecznie polecam.

Sigrun Gjorsdottir – The Sigrun Show 

Podcast mojej mentorki biznesowej, autorki programu, w którym rozwijam swoje umiejętności od prawie 3 lat ( SOMBA). Co prawda po angielsku, ale ilość inspirujących wskazówek dla kobiety-przedsięborczyni, ich charakter (autorka stara się wyławiać z wypowiedzi gości takie porady, które od razu można wdrażać w życie, a nie przechowywać na wieczne „potem”)  mocno do mnie przemawia, bo widzę, jak bezpośrednio przekłada się na małe i duże ulepszenia modelu biznesowego – czy to mojego, czy klientek, czy koleżanek „z onlajnów”. To audycja zdecydowanie nastawiona na biznes, praktyczne porady i konkretny know-how. Choć często słychać osobiste historie przedsiębiorczyń (no dobra, panowie też czasem pojawiają się w charakterze gości), to jednak służą one raczej nakreśleniu tła do strategicznych decyzji biznesowych. To właśnie możliwość „podglądania” tych decyzji „od zaplecza” niesie największą wartość merytoryczną odcinków.

Mam do tej audycji wielką słabość również dlatego, że to tam pierwszy raz pojawiłam się w charakterze podcastowego gościa. I niedługo potem zaświtała mi myśl „to przecież nie takie straszne, jak myślałam”. I tak niedługo później, ruszyła moja własna audycja. Tutaj znajdziesz ten odcinek :). Wracam do niego zawsze, kiedy natłok pracy sprawia, że mam ochotę „rzucić wszystko w cholerę”. To ten odcinek przypomina mi, jak to się wszystko zaczęło…i szybko dodaje skrzydeł.

Marty Niedźwiedzkiej – O zmierzchu

Świetna audycja, której autorka dotyka tematów, o których dosyć trudno mówi nam się na „co dzień”. Sex, bliskość, relacje… wszystkie te „bebechy”, które potrafią determinować wiele naszych decyzji, nawet jeżeli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Niesamowita erudycja, celne nazywanie mechanizmów, nad którymi za wiele się nie zastanawiamy, a w jakiś sposób nas „programują”. Wszystko, co sprawia, że poddaję w wątpliwość utarte ścieżki myślenia.

Karola Paciorka Imponderabilia

Świetne wywiady z ludźmi znanymi nam najczęściej „z okładek”. Warto posłuchać, choćby po to, aby się upewnić, że często to, co widzimy w mediach to konwencja, poza, wykreowany wizerunek. Niesamowite jest „podsłuchiwanie” takich ludzi „od kuchni” i upewnianie się, że nic nie dzieje się przypadkiem, a za spektakularnymi sukcesami ludzi „z telewizora” stoją lata ciężkiej pracy, autorefleksji i świadomych decyzji.

Dlaczego o tym piszę?

Nie, nie tylko dlatego, że od czasu, kiedy ruszył mój podcast OPLOTKI, wsiąkłam w ten świat. Pokochałam podcasty za wolność od reklam, za możliwość wyboru tematu, języka, dynamiki audycji. A z całego serca polecam, bo w rękodzielniczym świecie, gdzie często ręce zajęte, a myśli wędrują…można myśli skanalizować dokładnie w takim kierunku, jaki proponuje autor podcastu.

Nieraz mijają długie godziny, zanim zorientuję się, że np. jestem głodna. Zasłuchana, z dłońmi zaklętymi w magii powtarzalnych ruchów szydełka … nie zauważam mijających chwil. Oddech się uspokaja, umysł przestaje pędzić, a świat znowu wydaje się taki bardziej mój, dostępny i otwarty. Ludzie, których nigdy osobiście nie poznałam, odsłaniają przede mną „inne światy” i ten szary, czasem mało przyjazny znowu wydaje się mniej groźny.

Serdecznie polecam Ci to uczucie, szczególnie w zabieganej codzienności stresu, informacji bombardujących z każdej strony i tempa, które sprawia, że brakuje czasu na refleksję.

Wspomnę o jeszcze jednym projekcie – który zdecydowanie polecam fanom podcastów – Podcastowy newsletter. Dzięki niemu co tydzień otrzymujesz podobne polecenia podcastów jak w tym artykule. Z tą różnicą, że polecający przytaczają konkretne odcinki danej audycji. Dodatkowo skupiają się na polskich autorach. Serdecznie polecam.  I do usłyszenia w OPLOTKowym podkaście.

A Ty?

Jakich podcastów słuchasz?

Ps. A gdzie wyszukuję ciekawe podcasty?

Googluję, przeczesuję fora internetowe, podpytuję znajomych o polecenia….ale głód nowych audycji wiecznie niezaspokojony…

Ale już wiem, że 2020 to się zmieni 🙂

Z dumą współtworzę projekt NAJLEPSZE POLSKIE PODCASTY 

Idea stworzenia czegoś, czego nam ( tutaj poczytasz o EKIPIE ZAPALEŃCÓW – TWÓRCÓW TEGO PROJEKTU) po ludzku brakowało – cotygodniowego newslettera z porcją ciekawych, różnorodnych, najnowszych odcinków interesujących POLSKICH podcastów.

Z potrzeby okiełznania nieznośnych godzin szoferowania lub uprzyjemnienia czasu pracy manualnej nad nowym szydełkowym pledem….

Z potrzeby dzielenia się tym, co dla nas fajne.

Serdecznie polecam 🙂

 

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

ILE KOSZTOWAŁ 2019?

Jak wiesz, wyznaję zasadę dzielenia się, aby pomnożyć. W myśl tej zasady namiętnie dzielę się wiedzą z zespołem koleżanek współtworzących stowarzyszenie OPLOTKI. TAK! Członkinie stowarzyszenia mają dostęp do mojej wiedzy za free – nie muszą płacić za indywidualne konsultacje lub programy online jak regularne klientki.

Działałam tak od początku. Po pewnym czasie jednak przyszło mi zapłacić rachunek za… naiwność. Liczyłam, że każda z nas będzie tak samo zapalona do idei inspirowania rękodzielniczej przedsiębiorczości kobiecej jak ja, a wiedza, energia i nowe projekty będą pączkować w nieskończoność.

– No, jak to! Przecież tyle z siebie (dla Was) daję! – myślałam. Wręcz wymagałam, aby każda z nas poświęcała na pracę nad ekosystemem wzrostu rękodzielników OPLOTKI minimum tyle czasu dziennie, co ja. Szybko uzmysłowiłam sobie, że to równia pochyła – albo do katastrofy naszej idei, albo co najmniej do utraty grona niezastąpionych przyjaciółek.

Dlatego bez zbędnego gadania rozdzieliłam „miękką” ideę od „twardego” biznesu

Już nie próbuję obarczać odpowiedzialnością za OPLOTKowy biznes nikogo innego poza sobą. Dorosłam i zaczęłam po prostu zatrudniać. Piszę o tym procesie więcej w dalszej części tekstu – tutaj jednak chciałam napomknąć o tym, jak mocno nauczyłam się komunikować potrzeby i wymagać tego samego od koleżanek ze stowarzyszeniowego zespołu. Postawiłam na „małe bóle” kosztem „wielkich domysłów”. Mam świadomość, że często ranię uczucia, sama też nieraz czuję się urażona, ale mam wrażenie, że te małe blizny budują nasze wzajemne zaufanie i rzucają snop światła w miejsca rozmytych granic. Kiedy szczytny projekt społeczny idzie jak po grudzie, bo nie ma środków na jego realizację, to nie ma również chęci dawania bezpłatnej pracy ze strony zespołu. Nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Lepiej wspólnie poszukać takiego modelu, w którym, jeżeli nie finanse, to inne „formy zapłaty” zmobilizują do kontynuacji działań i realizowania zamierzonych celów. Może zabrzmi to gruboskórnie, ale mam wrażenie, że zaczynam rozumieć, dlaczego tak szybko wypalają się wolontariusze, zwłaszcza pracujący przy pomocy metody arteterapii.

Koszty prowadzenia pełnej księgowości stowarzyszenia, abonament platformy sklepu, stałe koszty utrzymania narzędzi do komunikacji online, jak np. ZOOM (członkinie naszego stowarzyszenia rozsiane są po całej Polsce, a nawet Europie), system do wysyłki newsletterów do rosnącego grona fanów rękodzieła (jeżeli nie lubisz naszych wiadomości – śmiało, wypisz się z naszych list, zrobisz nam finansową przysługę :). Ale śmiało możesz się też zapisać :D) to tylko niektóre ze stałych, comiesięcznych opłat. Do tego dochodzą faktury za okazyjne usługi radców prawnych, doradców lub osób zajmujących się szkoleniami choćby z zakresu komunikacji w zespole, sprawnego teambuildingu czy storytellingu lub marketingu. Oburzonym aplikującym do stowarzyszenia, którzy tzw. „składkę członkowską” uznali za osobisty atak na ideę stowarzyszenia, nawet nie poświęcam już energii na tłumaczenie…

Jak wspomniałam: uczę się szanowania czasu, również swojego, bo tylko on do nas nie wraca.

Przede wszystkim czas

Długie godziny bardziej lub mniej konstruktywnych poszukiwań rozwiązań problemów, nowatorskich ofert, innowacyjnych projektów. Długie godziny wydzierane przez każdą z nas z deficytów rodzinnych przytulasów, płatnych zleceń lub bezcennych minut z książką czy też z robótką. To ten (bezcenny) czas okazuje się największym kosztem OPLOTEK. Inkubujemy coś niezwykłego. Czuję, że małe i duże przełomy pchają nas do przodu, ale wszystkie płacimy za nie wysoką cenę.

Sama kupiłam trochę czasu. Dosłownie! Od czasu, kiedy zaczęłam delegować zadania niezastąpionemu wirtualnemu office managerowi (jak mogłam tak długo funkcjonować bez wsparcia Karoliny z Pretty Well Done?!?!) oraz Natalii, zajmującej się projektami graficznymi dla OPLOTEK (polecam współpracę z nią z całego serca), nagle zyskałam oddech na nagrywanie odcinków podcastu z ciekawymi gośćmi (cały proces, który prowadzi do nagrania, to czasowa studnia bez dna) oraz tworzenie nowych (lub ulepszanie istniejących) programów wzrostu biznesowego dla rękodzielników. Zyskałam nawet namacalne godziny, które mogę przeznaczyć na pracę 1:1 z osobami, które potrzebują moich umiejętności, aby tworzyć swoje modele biznesowe i wdrażać je w życie krok po kroku.

Nauczyłam się cenić czas!

Wcześniej przeliczałam pieniądze, teraz liczę czas. Każdy program ułatwiający funkcjonowanie procesów w OPLOTKowym biznesie jest wart inwestycji. Bramki płatności, które oszczędzają czas potrzebny na przyjęcie opłaty za kurs, programy do fakturowania, które automatyzują proces wystawiania rachunku, małe aplikacje, które usprawniają komunikację między OPLOTKami a fanami, uczestniczkami warsztatów, członkami społeczności na różnych platformach: od Facebooka i Instagrama poprzez Pinteresta, YouTube’a aż po podcasty. Paradoksalnie każda z takich inwestycji pozwala zarabiać. Moja praca jest coraz bardziej wydajna. Świadczę usługi na coraz wyższym poziomie, bo w końcu mam wystarczająco dużo czasu na rozwijanie swoich najmocniejszych kompetencji, które bezpośrednio przekładają się na sukcesy moich klientek.

Piszę o tym, aby zachęcić Cię do wyjścia z wpajanego nam od podstawówki modelu „jestem słaba z matmy = idę na korki z matmy”. Zachęcam Cię do modelu „jestem słaba z matmy = olewam matmę (o, przepraszam = deleguję), ale maniakalnie doszkalam się z polskiego, bo czuję, że te moje wypracowania dobrze mi wychodzą i lubię je pisać”. Po ludzku: rób to, w czym czujesz się mocna, dobra, spełniona, bo świat tego potrzebuje. Szkoda czasu na „szarpanie się” z tym, co nie leży w Twoich kompetencjach. Gwarantuję Ci, wokół siebie znajdziesz osoby, które lubią robić to, co Tobie spędza sen z powiek!

Przy okazji odkryłam jeszcze jeden wymiar czasu

Narzuciłam sobie dosyć intensywny rytm pracy. Jakoś pominęłam w swoim planowaniu projektów na 2019 rok fakt, że planujemy powiększenie rodziny. Szczęśliwie nie czekaliśmy długo od momentu podjęcia tej decyzji. Wczesna wiosna przyniosła radosną nowinę, co w duuuużym stopniu zweryfikowało sposób mojej pracy. Paradoksalnie pomogło w delegowaniu zadań, ale również uzmysłowiło, jak trudno jest przedsiębiorczym kobietom, które kochają swoją pracę… zwolnić.

Tak wiele pracy i to poczucie, że świat (czyt. nasz mozolnie budowany biznes) się zawali, kiedy znikniemy na ten mały moment zwany ciążą, połogiem, urlopem (Ha, ha!!! Kto go tak nazwał?) macierzyńskim, wychowawczym…

Też doświadczyłam tego FOMO (i ciągle doświadczam), choć także świadomie zwolniłam. I wiesz co? Świat się nie zawalił bez kolejnego FB live’a w moim wydaniu (szczęśliwie są w zespole niezastąpione koleżanki, które np. dziergają online! ).

Plany, które były zapisane w kajeciku (ciągle jednak preferuję rękodzielniczy oldschool notowania ręcznie na pachnącym papierze), jakoś nie uciekły, pomimo tego, że są realizowane w wolniejszym tempie. A ja dbam o siebie, choć już nie tylko dlatego, że „muszę”, ale dlatego, że zaskakująco szybko odkryłam, że mniej pracy znaczy więcej. Więcej jakości, więcej refleksji, więcej świadomości „po co” i „dlaczego”.

Doceniłam też czas mojego męża. Oczekując od siebie nie wiadomo jakiej wydajności w godzeniu domu i pracy, wymagałam tego samego od niego. Kiedy odpuściłam kilka obowiązków (o tym piszę nieco dalej), przestałam stawiać poprzeczkę tak nieznośnie wysoko również i jemu.

W końcu doceniłam jego pracę – doradztwo wideo, ciągłe podrzucanie nowinek technicznych, które kreatywnie wykorzystuję w ulepszaniu OPLOTKowej jakości pracy, niespożytkowaną energię sportową (kiedy ostatnia rzecz, która przychodzi mi do głowy, to rodzinny spacer albo basen) i wiele malutkich rzeczy, za które w ciągłym biegu nie było (czy tylko tak siebie tłumaczę) czasu podziękować.

Przestałam naciskać, choć naszym ambitnym planem na 2019 było wspólne rozhulanie OPLOTKowego kanału na YouTube’ie (ja – mózg operacji, on – mistrz jakości wideo i montażu). Kłótni o kolejne niezrealizowane pomysły było co nie miara… Odpuściłam. Pogodziłam się z faktem, że woli mieć swój świat, swoją karierę i niekoniecznie musi wspierać OPLOTKI tylko dlatego, że przypadła mu w udziale rola mojego osobistego partnera. Uczę się cenić jego dystans, chłodną kalkulację i bezlitosną krytykę, szczególnie kiedy zapalam się do nowego projektu i płonę tym moim wielkim słomianym zapałem, pełna nieumiejętności mówienia „NIE” lub „odkładania na potem” kolejnych wizji ulepszania świata.

No bo nie można wydziergać jednej poduszki! Nie!!! Ja muszę od razu całe stado! I maskotkę „on top of it!”

W 2019 nauczyłam się upraszczać

Mniej programów, mniej warsztatów, mniej widoczności online, za to więcej pracy 1-1 z klientami i więcej spotkań z EKIPĄ OPLOTKI. Tak w kilku słowach można by streścić wnioski, które płynęły z żonglowania pomiędzy kilkunastoma grupami uczestników płatnych kursów, konsultacjami 1-1 online w nieregularnych godzinach (często wieczornych, po których padałam – dosłownie – bo byłam w pierwszych miesiącach ciąży, o której wtedy jeszcze nie widziałam) i odpowiadaniu na każdą „zaczepkę” ze strony sfrustrowanych zazdrośników. Tę lekcję odrobiłam już w okolicach kwietnia/maja, kiedy potwierdzona ciąża „uskrzydliła” mnie do zadbania o swój dobrostan.

Skołatane nerwy leczyłam nie tylko szydełkowaniem, ale i ogrodnictwem w wersji „urban jungle”. Nie pytaj, ile kwiatków przybyło w naszym domu. Ja już nie liczę. W każdym razie wizyty w poznańskiej Palmiarni wydają się jakoś dziwnie coraz bardziej „swojskie” :).

Kosztem ilości, postawiłam na jakość. Mocno podniosłam ceny moich indywidualnych konsultacji oraz uprościłam programy i kursy online, łącząc kilka mniejszych w jedną spójną całość. Paradoksalnie taka zmiana zaowocowała falą świadomych klientek. W końcu pracowałam z osobami zdeterminowanymi do podejmowania świadomych inwestycji w swój rozwój. Dzięki temu, że moje programy trwają dłużej i są intensywniejsze, przynoszą znacznie bardziej namacalne efekty dla ich uczestniczek, napędzając tym samym moje poczucie, że takie decyzje były nie tylko słuszne, ale i bardzo potrzebne.

No i zyskałam czas na rzeczy naprawdę ważne 😉

Uprościłam też przekaz

Nauczyłam się bez ogródek mówić dla kogo są moje usługi i produkty, ale jeszcze bardziej dopracowałam jasny komunikat dla kogo NIE SĄ!

Coraz bardziej świadomie odstraszam naiwne dusze, które wierzą, że stabilną działalność zarobkową w oparciu o rękodzieło można zbudować w tydzień, miesiąc czy kwartał. Świadomie burzę marzenia o „robieniu spektakularnego biznesu online” w „wolnych chwilach po pracy”. Coraz bardziej otwarcie mówię o swoich wyborach i kompromisach, bo po ludzku wkurzam się, kiedy widzę tę dwulicowość „onlajnów” – pięknych na pokaz i gnijących od środka.

Powiedzmy to sobie szczerze: biznes online to praca jak każda inna. Owszem, daje świetne możliwości skalowania (choć możesz wybrać kameralne programy, jak to jest u mnie) oraz nieograniczone wręcz możliwości finansowe, ale to wciąż PRACA. Ciągła nauka i potrzeba rozwoju, które idą w parze z rzetelnymi godzinami pracy, to nieodzowny element sukcesu.

Zbyt długo próbowałam wbić się w nierealne ideały, by serwować tę katorgę swoim klientkom. Z góry informuję o blaskach i cieniach działalności zarobkowej w oparciu o rękodzieło oraz o tym, że warto najpierw zapytać siebie, czego tak naprawdę we własnym biznesie szukam. Nie warto odkrywać tego dopiero po kilku latach pracy i frustracji.

Rękodzieło zawsze przychodziło na ratunek, kiedy potrzebny był reset, przemyślenie trudnej decyzji, czy po prostu odpoczynek psychiczny od tempa pracy.

Nauczyłam się też (to akurat była bolesna lekcja) nie zakładać z góry, że każda osoba, z którą dzielę się pomysłami i zapraszam do współpracy, ma dobre intencje. Chłodnej kalkulacji, spisywania umów, dbania o jasne wyznaczanie zasad współpracy nauczyłam się, niestety, poprzez kilka bolesnych lekcji, nieudanych projektów, rozczarowujących współpracy i poczucia bycia wykorzystanym. Ale bez użalania – to akurat wliczone w uroki bycia przedsiębiorcą 🙂 .

Zaufałam na dobre intuicji

Każdy nieudany projekt rozkładałam na czynniki pierwsze w myśl zasady: „Nie ma porażek, są lekcje”. Jednak najczęściej dochodziłam do jednego wniosku: TRZEBA BYŁO ZAUFAĆ IRRACJONALNYM PRZECZUCIOM. Kobieca intuicja, szósty zmysł, łamanie w kościach… Zwij, jak zechcesz, ale jeżeli mogę Ci udzielić rady na 2020 – takiej, której sama zbyt długo nie słuchałam – to ZAUFAJ SOBIE. Za każdym razem, kiedy coś poszło nie tak, miałam poczucie, że jakiś wewnętrzny głos mnie przed tym ostrzegał, a ja po prostu go nie posłuchałam.

Teraz uczę się w ten głos wsłuchiwać, zamiast go ignorować. Otaczam się ludźmi, z którymi o tych irracjonalnych przeczuciach i obawach mogę otwarcie porozmawiać. Nie oczekuję nawet ich rady. Sama możliwość nazwania, sprecyzowania, zwerbalizowania takich obaw najczęściej wystarcza do podjęcia decyzji.

Wygrałam moją małą wojnę o czas w domu

Pewnie pominęłabym ten wywód, uznając, że to moja prywatna sprawa, ale zainspirowana ostatnim SIGRUN LIVE postanowiłam się podzielić tą myślą.

Bo kiedy mężczyzna opowiada o tym, jak efektywnie wykorzystuje czas, aby rozwijać swój biznes, to jakoś zakładamy, że jeżeli jest ojcem, to jego partnerka ogarnia dom, a on w całości „upoważniony” oddaje się rozwijaniu biznesu. Wiem! Krzywdzący stereotyp, ale jeszcze ciągle bardzo popularny.

Natomiast ja sama dałam złapać się w pułapkę „wypada”, „trzeba” i „muszę”. Pozwoliłam się wbić w kaganiec powinności, który sprawiał, że doba kurczyła się w zastraszającym tempie, a biznes jakoś nie chciał rosnąć tak, jak powinien.

Mam dzieci. I męża. I biznes

I z czystym sumieniem na pytanie: „Jak ty to godzisz?”, odpowiadam moim: „Zatrudniam pomoc!”. DE-LE-GU-JĘ!

I, o ile nie zaskoczę Cię stwierdzeniem, że dzięki WOM (Karolina! Nie wiem, jak ja mogłam funkcjonować bez Twojej pomocy) i Niezastąpionej Projektantce Grafik (Dziękuję, Natalia! Czytasz mi w myślach i cierpliwie znosisz moje partolenie przepięknych wzorów, które produkujesz) oraz dzięki całej EKIPIE OPLOTKI (koniecznie sprawdźcie o kim mówię, bo nie sposób wyliczyć ich zasług dla budowania OPLOTKI), którą z resztą dobrze już znasz z naszych warsztatów stacjonarnych i online, jakoś daję radę ogarniać OPLOTKI, to zaskoczę Cię może faktem, że…

Najważniejsza pomoc, która umożliwia mi tak dynamiczny rozwój biznesu jest w domu!

Długo próbowałam udowadniać sobie i światu, że potrafię być super mamą, perfekcyjną panią domu i businesswoman gotową na okładkę Forbesa! I TO JEDNOCZEŚNIE!

Bajzel w tle? Nie zrobione „pazury”… Nie, to tylko wspomnienie po czasach, kiedy chciałam wszystkiego na raz i to SAMA! Teraz w nauce szydełkowania pomagają mi koleżanki z zespołu, a w wysyłce bezpłatnych schematów szydełkowych – programy do automatyzacji wysyłki maili.

I jakoś plany przeciekały przez palce.

Dopiero, kiedy zaczęłam z uporem maniaka zmieniać utarte szlaki funkcjonowania naszego domu, znalazłam miejsce na rozwój biznesowy

Zaczęłam dzielić się obowiązkami z mężem. I nie pytaj, jak długo uczyłam się zdzierżać ubieranie dzieci „nie po mojemu”, „nie pod kolor”, „jak nie moje” lub podłogę umytą nie tak, jak trzeba, albo okna z odbitymi paluchami całej rodzinki, uniemożliwiające przezierność. Jak trudno było nauczyć się puszczać mimo uszu kąśliwe uwagi moich i Jacka rodziców na temat tego, jak to się powinnam nauczyć tego i tamtego w domu, jaka to ze mnie była kiedyś „porządna” gospodyni… Ech…

Polubiłam nawet spaghetti w ciągach trzydniowych – w kombinacjach z długim makaronem, ryżem i świderkami. Mąż – zapalony maratończyk/triatlonista – lepiej znosi te kalorie. Ale przynajmniej dzieci pałają do niego miłością bezwarunkową za to wybawienie od warzywno-bezcukrowej-zdrowo-tortury wyrodnej matki z poprzeczką powyżej zdrowej swojskiej normalności pomidorówki i żurku.

Podzieliłam się odpowiedzialnością

Zaakceptowałam, że nie muszę być na każdym spacerze, basenie, wycieczce do parku czy wypadzie na plac zabaw. Zaakceptowałam nie-wegańskie, nie-bezglutenowe, nie-BIO-SRO-ORGANIC, tylko po to, aby znaleźć balans między pracą, domem i sobą.

Nie, nie jestem „za dobra, żeby sprzątać”, „za leniwa, żeby pucować podłogę” lub „za obrzydliwa, żeby myć toaletę” (ah, te oceniające metki, które same sobie naklejamy). Nie szkoda mi czasu na gotowanie (zwłaszcza wspólne) czy długie godziny dyskusji nad pizzą (ot, taka rozpusta czasami) lub drożdżówką (sam gluten, cukier i tłuszcz! O, biada!). Po prostu wiem, że mam poczucie najlepiej spożytkowanego czasu, dzieląc go pomiędzy rękodzielników, przyjaciół i rodzinę oraz osoby, przy których czuję, że wzrastam jako człowiek. Wszystko inne wolę odpuszczać.

A Ty?! Ile godzin tygodniowo pracujesz ZA DARMO?

Czuję, że dzięki takiemu patrzeniu na sprawy daję pracę koleżance, która akurat w tym momencie jej potrzebuje. Dziwne, że ode mnie oczekiwano (społeczeństwo, rodzice, teściowie, mąż, a może ja sama?), że będę wykonywać te wszystkie obowiązki domowe – pracę! – bezpłatnie, ale kiedy inna kobieta zostaje za to wynagradzana (jak za jakąkolwiek inna pracę) nagle staje się to tematem gorącej dyskusji. Ale jak to? Mamy płacić obcej kobiecie xxx (tu wstaw dowolną liczbę) stówy za to, że robi coś, co my możemy za darmo?!

Za drogo?!, Co tak tanio?! Za godzinę? Za konkretną pracę? Jak wycenić mycie okien…a prasowanie?! I tak dalej)

Oczywiście, że możemy – równouprawnienie wkracza „pod strzechy” – ale czy je stosujemy w praktyce i pochylamy się nad tą toną zadań wspólnie? A może Ty wydajesz rozkazy, mąż/dzieci karnie wykonują, ale ciężar odpowiedzialności i logistyki ciągle „wisi” na Tobie i wypala Cię na co dzień?

Czy może troszeczkę bardziej robisz Ty lub robię ja?

Czy może robi ON, ale to Ty dyrygujesz, zarządzasz i tkwisz w roli domowego logistyka (albo lepiej – jak to u mnie było – „wiecznie zrzędzącej baby”).

Jeżeli myślisz, że zatrudniając pomoc, możesz poczuć się jak „pani na włościach” lub właśnie obawa przed taką relacją Cię hamuje – uspokoję Cię! Sama – karmiona legendami dziwnych pań narzekających na ukraińskie gosposie, oskarżające je o kradzieże kostek masła z lodówki – wzdrygałam się na samą myśl, że miałabym być choćby w najdrobniejszym stopniu stać się do nich podobna. Odwlekałam decyzję w nieskończoność.

Takie bajki można włożyć między wiersze (oczywiście, pewnie zdarzają się wyjątki), ale wystarczy popytać i przeznaczyć uczciwą kwotę na wynagrodzenie dla takiej osoby, a nagle Twoim oczom ukażą się równe babki z praktycznym podejściem do życia, głową otwartą na elastyczne modele współpracy i ramionami gotowymi wspomóc dodatkową parą rąk.

Zaskoczy Cię, jak świetnie takie osoby zarządzają swoimi mikroprzedsiębiorstwami i zasobami czasowo-siłowymi! Uwierz mi, wiele możesz się nauczyć o przedsiębiorczości od takich kobiet!

Czy nie martwię się, że rozpuszczam dzieci?

2019 „wyleczył mnie” z obsesji bycia „idealną matką”.

NIE. Nie rozpuszczam moich dzieci tylko dlatego, że ktoś pomaga nam w domu.

Nie. Nie jestem wyrodną matką, bo przez 3 dni z rzędu jedzą pomidorówkę.

Nie. Nie popełniłam macierzyńskiego grzechu numer jeden, bo mąż zabrał dzieciaki na weekendową wycieczkę SAM, żebym mogła naładować akumulatory i po ludzku się za nimi stęsknić.

NIE, NIE, NIE.

A właściwie – TAK!

MAM prawo wychowywać moje dzieci po mojemu i słuchać nikogo innego poza nami (no, mąż ma tu też coś do gadania :P). I TY TEŻ MASZ TAKIE PRAWO! Twój biznes nie musi być POTEM!

TY, WY. Nie musicie być POTEM!

Nie mam innej odpowiedzi. Dzieciaki ogarniają swój pokój, pomagają przy podawaniu posiłków i ich sprzątaniu, pomagają szorować rowery czy samochód. Włączamy je świadomie w jakąkolwiek pracę, którą wykonujemy wspólnie. Wiem, że w niektórych domach dzieci robią więcej, w innych praktycznie nic, ale przestało mnie to interesować.

Nie mam poczucia, że moje dzieci przegapiły jakąś ważną lekcję samoobsługi domostwa, bo podczas ich pobytu w szkole/przedszkolu ktoś inny niż ja ogarnia kurze czy szybę w łazience. Jakoś ciężko byłoby mi (TERAZ) wmówić, że jako dorosłe istoty nie „rozkminią” instrukcji użytkowania zmywarki czy pralki (podglądając technologiczne nowinki – pewno niedługo będą do niej gadać, a ona sama się załaduje).

Poza tym – dzięki delegowaniu prac domowych ćwiczę tzw. „communication skills”

Polecam!  Za takie ćwiczenia (już pewnie się domyślasz) – płacisz coachom od teambuildingu solidne kwoty, tymczasem możesz się ich uczyć w praktyce na własnym DOMOWYM gruncie.

Nie lubisz gotować? Super! Deleguj to zadanie! „A co jeżeli nie będzie mi smakowało?”. Po prostu ustalisz, co jest OK! Nauczysz się przy okazji komunikować potrzeby swoje i swojej rodziny, a może nawet nauczysz swoją rodzinę komunikowania potrzeb nie „przez Ciebie”, ale indywidualnie? Z kulturą, z poszanowaniem czyjejś pracy (asertywne NVC się kłania, i to w praktyce!).

Zatrudniłam pomoc w domu (nawet nie wiesz Asiu, jak bardzo jestem Ci wdzięczna!).

I nie czuję, żebym poniosła tym jakąś porażkę na linii Matka – Pani domu – Żona – Kobieta.

A co najważniejsze, ta decyzja przełożyła się bezpośrednio na rozwój mojego biznesu, zwiększając moją skuteczność jak żadna inna!

Czas o tym głośno powiedzieć! Bo o ile zatrudnianie wirtualnego wsparcia to już trochę taki „lans” wśród mikroprzedsiębiorców, o tyle szukanie pomocy „w domu” to jeszcze (niestety) ciągle powód do wstydu dla przedsiębiorczych kobiet. Zmieńmy to! Mówmy o tym głośno. Nowa dekada nadchodzi i to MY odpowiadamy, jakie standardy zaczną obowiązywać nasze córki!

Dobra, powiało patosem. Już się uspokajam. Do rzeczy – w końcu tutaj o podsumowaniu 2019 być miało!

Jakie sukcesy zaskoczyły OPLOTKI w 2019

Dużo, jak na jeden rok. Ale nie doszłoby do tego, gdyby nie małe wewnętrzne zwycięstwa nad samą sobą! No to od nich zaczynam…

Pozbyłam się poczucia winy.

Już nie tłumaczę, dlaczego godzina mojej pracy kosztuje X, a program mentoringowy albo kurs online Y. Nie rozpaczam, kiedy hejt leje się strumieniami, bo przecież „w głowie się smarkuli poprzewracało” (swoje lata mam, ale facjata i mimika ciągle niepoważna :P). Grzecznie odpowiadam, że NIE, nie wierzę, że pomagając bezpłatnie, mogę zagwarantować Pani sukces biznesowy, i odsyłam na stronę z cennikiem uzależnionym od dostępu do mnie bezpośrednio 1-1. Wierzę, że działa zasada „siłki” – gdyby karnety rozdawano za darmo, prawdopodobnie nikt by na siłownię nie chodził! Trenerzy też nie byliby profesjonalistami. Energia pieniądza to tylko narzędzie: dla klienta – do podjęcia świadomej decyzji i wytrwania w postanowieniu/pracy, dla trenera/mentora/nauczyciela – narzędzie pozwalające na samorozwój i profesjonalizm.

Niestety, wiele rękodzielniczek interpretuje słowa: „Pomagam rękodzielnikom budować stabilne biznesy na fundamencie ich unikalnych rękodzielniczych umiejętności” jako: „Tak, doradzam za free, bo mąż utrzymuje całą nasza pięcioosobową rodzinę, a ja bawię się w panią businesswoman i zapraszam Cię do wspólnej zabawy”.

Nie! To praca.

Jeżeli ktoś sugeruje Ci (instafocie nie kłamią :P), że biznes rękodzielniczy to picie kawki na ręcznie dzierganym pledzie, z lapkiem niedbale rzuconym w kącie łóżka, żeby coś tam poklikać, i sprzedawanie haftowanych w stanie ZEN tamborków ustawiającym się w kolejce klientom to… Hmmm… Cóż, będę tą brutalną babą, która sprowadzi Cię do rzeczywistości. Tak. Tak może wyglądać Twój biznes, ale po okresie układania modelu prosperowania Twojej małej firmy, nauki delegowania i tworzenia modelu biznesowego, który po prostu działa. I chyba nie muszę tłumaczyć, że do tej idylli wiedzie ścieżka ogarniania wszystkiego samodzielnie (bo nie stać Cię na pomoc), „zarywania” wolnych chwil i szukania partnerów, z którymi będzie nam po drodze (okupiona rozczarowaniami równie często jak sukcesami). Ale to (wbrew obiegowej opinii) jest świetny pomysł na własny biznes. Unikalne umiejętności rękodzielnicze są i – w dobie, kiedy roboty będą już za nas robić absolutnie wszystko – będą coraz bardziej „w cenie”. Modele biznesowe mądrze dostosowane do indywidualnych potrzeb twórcy to coś, co w ostatnich latach stało się moim absolutnym „konikiem”.

To pieniądze na rachunki, kredyty, dziecięce baseny, inwestycje w rozwój własny i firmy. Ten biznes działa jak każdy inny i ciągle nie mogę się nadziwić, jak bez dyskusji płacimy np. za lekcje angielskiego. Dlaczego nikt nie wzdryga się, kiedy słyszy cenę za godzinę indywidualnych konsultacji, a raczej szuka cennika na stronie? No i raczej oczywiste jest, że w godzinę to ta Pani języka nie nauczy, „of kors”. Ale za to na wieść, że moje usługi (czy usługi koleżanek rękodzielniczek z zespołu), konsultacje 1-1 oraz kursy też mają cenę, następuje szok poznawczy. Jeszcze większy szok, kiedy uświadamiam, że godzina konsultacji to zaledwie ustalenie celów biznesowych, nakreślenie strategii działania itd. A jednak ZBUDOWANIE stabilnej działalności w oparciu o rękodzieło to już regularna praca! To samo z szydełkowaniem! Dlaczego ktokolwiek miałby się spodziewać, że od poziomu „jak ja mam to szydełko złapać?” do poziomu „dziergam te maskotki dla dzieciaków jak oszalała i jeszcze sprzedaję je sąsiadkom” prowadzi jedna godzina szydełkowych „korków”? Takich klientów nasz zespół odsyła do wielu godzin bezpłatnych treści na YouTube’ie (nasze też dodają swoją cegiełkę do tego morza kontentu) :).

No dobra, nie jesteśmy może jeszcze przyzwyczajeni do czerpania merytorycznej wiedzy z Internetu (czy rzeczywiście?). Lubimy tych speców z dyplomami na ścianie w nieskazitelnych biurach, no nie? Sama nabrałam się na tę „szopkę”, kiedy poszukiwałam zaufanego radcy prawnego… Długa historia.

Od kiedy sama uczę przez Internet, stałam się bardziej świadomym klientem korzystającym z dobrodziejstw technologii. I z całą energią pokazuję swoim klientkom, w jaki sposób tę technologię mogą zaprzęgać do pracy w swoich biznesach rękodzielniczych, dając tym samym przestrzeń na twórczy rozwój.

Dużo czasu i doświadczenia (i twardego dupska) potrzeba było, abym nauczyła się dostrzegać wartość w swojej pracy (co kuriozalne – inkasowanie za pracę jako architekt nie sprawiało mi problemów, bo mam na dowód swoich kompetencji stos dyplomów, takich do oprawienia i powieszenia na ścianie w wypucowanym biurze :P). Lata doświadczenia i świetnie działający ekosystem OPLOTKI to moje portfolio. „Papiery” powoli też się pojawiają (oj, jak te dyplomy uznania i certyfikaty za zasługi łechczą ego), choć nie zabiegam o nie tak bardzo, jak o „żywe wizytówki” prężnie działających biznesów moich klientek.

NIE, TO NIE!

Powoli uczę się mówić stanowcze NIE toksycznym relacjom, ludziom, którzy potrafią tylko brać, znajomym, którzy pojawiają się tylko w okolicy własnych potrzeb. Powoli, ale stanowczo stawiam granice i bronię ich jak lwica (w końcu zodiak zobowiązuje) oraz świadomie otaczam się inspirującymi ludźmi, którzy nie pozwalają iść na łatwiznę dzięki swoim niezłomnym kręgosłupom zasad i bliskich im wartości. Odpuszczam ludzi, którzy nie walczą o naszą relację i o wspólny CZAS. To luksusowe, deficytowe dobro naszych czasów stało się moim nieodzownym narzędziem weryfikacji z kim jestem w stanie budować, a z kim drogi splatają się tylko w przelocie.

JAKIE PORAŻKI LEKCJE DAŁ 2019

W styczniu odrobiłam lekcję z 2018 roku i rozpoczęłam rok od urlopu (szusowałam z mężem i dzieciakami w Alpach). Najmądrzejsze, co mogłam zrobić, bo tegoroczny prezent świąteczny – nasza trzecia dzidzia – skutecznie odłożyła kolejny wypad narciarsko-snowboardowy na 2020 :).

Dzięki naładowanym bateriom z wielkim zapasem energii rozpoczęłam tradycyjne programy wsparcia dla rękodzielników (np. Akademia Rękodzielnika). Energii wystarczyło również na akcje charytatywne: zaangażowanie w Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy ( w tym roku też działamy!)  czy wsparcie dla Fundacji Tęczowy Kocyk (zachęcam Cię do pochylenia się nad misją tej grupy – wsparcie dla kobiet, które straciły swoje maleństwa, zanim te jeszcze miały szansę zobaczyć nasz świat; możesz z powodzeniem wesprzeć czasem lub rękodziełem). To wsparcie przerodziło się w regularne akcje, które wrosły w grafik przedstawicielek naszej społeczności. Gdyby nie społeczność OPLOTKI, te działania nie miałyby też takiej skali! Co ja tam sama mogę? Często kończy się na planach, a życie weryfikuje, czy pomóc się uda. W grupie jednak nie było odwrotu i pomoc nabierała większego, bardziej regularnego, uporządkowanego wymiaru.

Wiosna minęła na inspirujących wydarzeniach kobiecych. Wielkopolski Kongres Kobiet czy  Tydzień Silnych Kobiet uzmysłowił naszej OPLOTKowej społeczności, że to, co robimy, to już nie tylko rękodzieło. To również inspirowanie kobiecej przedsiębiorczości, wzmacnianie kobiet w pierwszych biznesowych krokach. Aby nie być gołosłowną, sama coraz częściej zaczęłam mówić o misji OPLOTKI poza światem rękodzielników. Moje prelekcje na Poznańskich Dniach Przedsiębiorczości czy poznańskim meetup’ie podcastowym (współorganizowany przez OPLOTKI PYRCASTER 2019  oscylowały wokół niszy rękodzielniczej, ale w kontekście niedocenianego potencjału tych kobiecych, w większości, mikroprzedsiębiorstw.

W marcu wystartowałam do wyborów!

Tym newsem jakoś niespecjalnie się dzieliłam. Jakoś nie potrafiłabym mieszać rękodzieła w swoje prywatne inicjatywy. Co prawda były to wybory lokalne, ale jako przewodnicząca Zarządu Rady Osiedla działam aktywnie i czuję, że łamię na każdym kroku utarte schematy funkcjonowania skostniałych mechanizmów na rzecz oddolnego wpływu mieszkańców na swoją najbliższą okolicę. Od tego czasu zupełnie inaczej patrzę na kobiety w „wielkiej polityce” i chylę czoła. LUDZIE! TA PRACA TO KOMPETENCJE, O KTÓRYCH NIE MIAŁAM POJĘCIA. Uczę się ich powoli. Selektywnie, bo do dyplomatycznych skilli na zadowalającym poziomie to ciągle bardzo mi daleko, ale już do skuteczności i motywowania sąsiadów do brania spraw w swoje ręce (czyli tzw. mądrze brzmiącej „partycypacji społecznej”) już mam jakiś naturalny dar :P.

Mam nieodparte wrażenie, że rękodzieło znowu odsłoniło swoje „inne” oblicze. Odkryłam je na nowo jako narzędzie konsultacji społecznej, wzbudzania dyskusji publicznej na ważne tematy (ważne i lokalnie, i globalnie!). Tym bardziej ochoczo zaangażowałam się też we współpracę w ramach projektów społecznych, gdzie oplotkowe rękodzieło mogło pojawić się w formie warsztatów ogólnodostępnych (dzięki finansowaniu zewnętrznemu warsztaty często mogły odbywać się w formie bezpłatnej dla uczestników) dla mieszanych grup – społecznych, wiekowych i kulturowych.

Dziel się, aby pomnożyć!

Od początku roku aktywnie dzieliłam się również źródłami swojej wiedzy, motywacji i środowiskiem osobistego wzrostu. Jako ambasadorka programu SOMBA (online MBA) cierpliwie pomagałam w onboardingu nowych osób w tym programie (Ha! Właśnie sobie zdałam sprawę, że „robię studia” biznesu online, za które nie oczekuję „papieru”!). Aktywnie informowałam o krótkich momentach, kiedy rekrutacja do programu była otwarta (w tym roku aż 3 razy – w styczniu, czerwcu i wrześniu. W 2020 prawdopodobnie będzie to możliwe tylko w styczniu – tutaj możesz zapisać się na listę osób, które mailowo informuję o szczegółach)

Tegoroczny urlop letni spędziłam z rodziną w Chorwacji, ale tym razem nietypowo. Przetestowałam w praktyce ideę WORKATION i polecam :). Cały dzień plażowania katował dzieci, które padały wykończone słońcem i wodą, i jednocześnie ładował moje baterie. Kiedy mój Jacek trenował intensywnie do kolejnego triatlonu, ja dłubałam sobie niespiesznie wakacyjny program wsparcia rękodzielniczych biznesów. To podczas urlopu powstał zarys kursu HANDMADE – Jak zamienić kosztowne HOBBY w dochodowy BIZNES. Z powodzeniem wprowadzałam również kolejne koleżanki do programu SOMBA. Dzięki temu kolejne polskie przedsiębiorczynie dołączyły do międzynarodowej społeczności przedsiębiorców online.

Dzięki czerwcowemu ładowaniu baterii wakacje były dużym krokiem do przodu. To wtedy testowałam pierwszą edycję kursu HANDMADE – HOBBY CZY BIZNES – ponad 600 osób (!) wzięło udział w bezpłatnej, pilotażowej edycji kursu. Dzięki ogromnej porcji wiedzy zwrotnej od uczestników, kurs został wzbogacony o dodatkowe elementy, został pozbawiony oczywistości, które zbędnie go obciążały oraz mocno zmienił formułę na model pracy własnej w dogodnym dla uczestników czasie. No i oczywiście duża porcja wiedzy teoretycznej została zamieniona na praktyczne ćwiczenia do wdrożenia „na już”.

Dzięki takim pracowitym, choć przyjemnym (dużo krótkich wyjazdów rodzinnych, kiedy tylko pogoda na to pozwoliła) wakacjom, jesień stanowiła najmocniejszy punkt pracy z rękodzielnikami. Inkubowane w programie HANDMADE HOBBY CZY BIZNES  oraz AKADEMII RĘKODZIELNIKA modele biznesów handmade wkraczają wzmocnione w przedświąteczny szał zakupowy w naszym OPLOTKOwym sklepie.

Autorki tych rękodzielniczych przedsięwzięć wkraczają w 2020 rok z jasną strategią działania w przyszłości i jestem przekonana, że szerokie wody przed nimi.

A co poza tym w 2019 roku w OPLOTKI?

  • Przeprowadziłyśmy ponad 20 konkursów na FB „KREATYWNA ŚRODA” (co tydzień aż do końca wakacji). Nie zapeszamy, ale może wrócimy do tego formatu w przyszłym roku :)). Dzięki nim na naszym profilu zaczęła funkcjonować aktywna wymiana informacji między twórcami, którą w dużym stopniu kontynuujemy w bezpłatnej grupie OPLOTKI AND FRIENDS JAK ZARABIAĆ NA RĘKODZIELE”.
  • W świat powędrowało ponad 50 odcinków podcastów… (posłuchasz tutaj, jeżeli jeszcze ich nie znasz. Nowy epizod co poniedziałek :))
  • … oraz ponad 50 wpisów blogowych.
  • Na OPLOTKowym YouTube’ie pojawiło się ponad 40 nowych wideo – relacji z wydarzeń, wideo-tutoriali dla fanów rękodzieła, wideo-lekcji wspierających twórców rękodzieła i innych.
  • Poznałyśmy maaaasę wspaniałych ludzi podczas warsztatów stacjonarnych i online. W momencie tworzenia tego materiału przeprowadziłyśmy już ponad 50 warsztatów!

A osobiście…

Przerobiłam kilometry włóczki na produkty handmade (w tym roku były to głównie kocyki i akcesoria dla nadchodzącego dzidziusia ), grzebałam w glinie, tworzyłam mydełka handmade z córką, filcowałam z synkiem, wycinałam, kolorowałam, kleiłam, rysowałam i z czystą przyjemnością warsztatowałam SIĘ.

Korzystałam pełną piersią z dobrodziejstwa ekosystemu OPLOTKI – nie tylko prowadziłam warsztaty, ale też uczęszczałam na najróżniejsze warsztaty jako zwykły „laik”. Chyba najbardziej utkwiła mi w pamięci wiklina, do której na pewno jeszcze kiedyś wrócę . Spędzałam czas z ludźmi napędzanymi pasją i marzeniami. Skutecznie unikałam tych napędzanych zazdrością i kompleksami. Świadomość, że jestem odpowiedzialna za swoje szczęście, ciągle dzwoniła z tyłu głowy i w tym roku nie dała się frustrować.

Przestałam pracować z osobami, które chcą szybkich sukcesów bez grama pracy. Powiedziałam NIE kilku klientom, którzy kierują się wartościami sprzecznymi z moimi (ależ jestem wdzięczna, że mam ten komfort finansowo-psychiczny). Nadal dzielę się bezpłatnie wiedzą w grupie OPLOTKI AND FRIENDS – JAK ZARABIAĆ NA RĘKODZIELE, ale również coraz bardziej stanowczo zapraszam do płatnych programów, dzięki którym mogę skupiać się na klientach w wymiarze, który przynosi dla nich gwarantowane sukcesy biznesowe.

Z wielką otwartością i ciekawością wkraczam w ten nowy rok 2020.

Jako mama (już trzeci raz!), kobieta, partnerka, ale również przedsiębiorczyni i sprawczyni całego tego OPLOTKowego zamieszania. Z pełną odpowiedzialnością zamierzam pokonywać kolejne swoje bariery, kompleksy, słabości, żeby ciągnąć za rękę każdego, kto czuje, że doba ma dla nas wszystkich bogactwo 24 godzin. Kwestia tylko tego, czy je bezpowrotnie stracimy, czy będą najcenniejszymi wspomnieniami na nadchodzące lata :). Wierzę, że rękodzieło to nasz wehikuł.

agnieszka@oplotki.pl

No censorship! 2019 in Review.

How much did 2019 cost?

I do follow a rule that says „If You wish to multiply…You just share”. And according to that rule I have given away a lot of precius expertize and experience. However, in 2019, I trained myself to invest this energy wisely. I did share, but mainly with team-members and OPLOTKI community. I forced myself to value my time and finally raised my prices. So I also shared my services, but gained more confidence via this Energy of cashflow. Funny enough – it resulted in more clients! The Energy of money became a boost for accoutablility for handmade artists I work with!

That is why I separated the charity from business with a thick line

I separated my own company from the association OPLOTKI. Despite the same name, they have different objectives. The company is business. It’s aim is to pay the bills, but also show handmade artists that my busiess coaching skills in terms of crafting businesses grow as I Invest practically majority of my revenue to grow those skills further on. The company handles online courses for handmade artists, offline and online handmade workshops , e-store and events. The association is charity. This is where, as a team of 12 handmade artists, we carry out charitable auctions, free handmade workshops for kids and local community. We also run an online handmade butique that sells hand-crafted goods.

In 2019 I stopped expecting members of the association to work as hard as I do in my business. I understood that my mission does not have to be a prority for everybody. Paradoxically, the less I pressed, the more work my friends wanted to put in and the more fun we (again) had from spreading the „Polish handmade is a tool for meeting others”  message. The more fun our free family meetups with handmade themes (again) became. This two-paced track keeps my company quickly growing and keeps me present at a slow but steady activity of the association. Now I know I can afford charity and this luxury boosts my charitable activities and keeps the motivation to work at a high level even on „rainy days”.

Time, above all

In 2019 I have finally learned to delegate. I still do not know, how I handled all those tasks before…but now a VA, a graphic designer, and also massive help at home…keeps me focused on really important things.

I can finally focus on recording podcast episodes while VA does the editing and publishing.I can write deeply personal blog posts, as I am finally free to think them through properly. I can –finally- devote even more time to work with my clients, as I am not overloaded with loundry, cleaning and other house-duties and logistics…that piles up with 3 kids ( including baby Sara born on 30th of December). I finally enjoy slow-paced bedtime reading and mindful workouts with kids. I take advantage of swimming pool with the whole family and finally find time for simple walks.

How precious time is

I used to count money. Now I count time. Whenever, wherever I can make processes smarter and save an hour or two – I invest. Piece of software that automates anything in the company, people who can show me a „better, faster way”, masterminds that help me generate smarter solutions how to improve quality of my services in time…those are now my main points of focus.

And WOW! – How they pay off! Every investment „buys” this precious resource = TIME, that used wisely generates more and more growth.

Time – another dimention

I love my job. I forget myself by the desk and oftentimes it is hunger or thirst that makes me stand up and see I have been clicking there a couple of hours in a row. When we decided to have 3rd child I was kind of thinking „You need to slow down” …but neither the information about pregnancy…nor classical pregnant-woman-pains could keep me away from work. Only last – ninth month, when I literally could not sit by the desk tought me to work even more effectively. It turned out, that lots of self-care…resulted in massive effectiveness at work. Ideas came like crazy, when my head had ample of sleep. Writing blog posts was pure inspiration, as the ideas had time to incubate, get talked through with mastermind friends and simply „grow in me”. I tought myself to exchange quantity for quality. Time did not span, but got another dimention. I would describe it as balance. I feel I have been working at 110% of my capacity before…now when I am at 90%…the work I do –  is still 100% or beyond. I wish You find Your optimum pace – it seems a constant hustle is overrated and an intuitive balance fuels us like nothing else. I think I forgot to mention I somehow also attracted like-minded clients – those clients You treasure for every moment of your work together.

Pregnancy proved to me something I felt even way before. Online business is like no other opportunity for mothers to find balance between being both – an enterpreneur AND a mum (at the same time!). My motto „children = motivation, not excuse” came to live like never before and empowered me in my message to the world. There is nothing a woman is allowed to „drop” on a child as a reason for not following her goals. I know I am more fortunate than many other women around the world in terms of their situation, resources, support…however, there are also some more fortunate, who give the guilt –burden on their kids for their own failures or for not even trying to persue their passions, goals. If I could build a sustainable online business on foundation of crochet skills (perceived in Poland as one of least profitable branches of business, or hooby, not business, as they call it) I believe there is no field a woman could not succeed in terms of successful online business.

Of course I asked for help ( SOMBA – online MBA by Sigrun gave me all the tools I needed) Of course I worked hard ( Yup – 2 years of hustle, even with every support of SOMBA) Of course I had worse moments ( When I knew bigger investment in coaching program will be hard to handle with an infant coming in December 2019), but I took the risk…and succeeded. There were failures, or rather strong lessons along the way…but guess what?! Those were most precious learnings that led to all the glorious moments of success! Worst case scenario – for anyone- is NOT EVEN TryING. Therefore I plan even more investments…. Even more boldly…with brevado I would never afford before.

The plans I write down in my oldschool notebook ( Yes, business online, yet handmade notebooks prevails 😛 ) are slowly coming to reality… I just needed to put the date on them…the rest was logistics. Instead of „I have to” I started using „I want” „I plan” I wish…And all the wording made a huge difference. Those dreams came true…those plans materialized and those distant desires became real. I use them now as foundation for thinking big and planning further. Way beyond my family, my business, my friends. If I imagine there are women out there that use their kids as an excuse to not even trying…I feel even more motivated to continue what I do.

And yes, I am being judged for „showing off” with my „perfect happy family” (believe me, we all have our worse days) thriving business ( If You only knew the whole long  journey that led me to this point) …but I train myself not to care. I know I have taken the full responsibility for my own happiness and I am more and more confident in passing tools to achieve it to other handmade artists building their online businesses.  I stopped putting this burden of „how to find a perfect solution” on my co-workers, business partners, friends from OPLOTKI association. I stopped expecting my husband to make our everyday …a shiny rainbow. I ceased to mold my kids into perfect mini-me’s and opened myself to their individuality instead. I focused on myself with work.

And You know what?

Everything seems to fall into place…without my constant overpresence…and me ?

I keep on growing…in happiness! I took responsibility for my own happiness and understood I need to change nobody but me in order to get that.

No, no! I can not crochet a toy rabbit! My rabbit needs to be XXL super-toy with a magical skill of being a piece of furniture  „on top of it!”

In 2019 I learned to simplify

There were less launches, less online programs ( 5 of them were put together as one) less online and offline workshops and waaay less visibility online. Instead I focused on more 1-1 contact with my clients and members of my team. The quantity was definitely transformed into quality. I know I will continue on that path in 2020.

Stress from work was healed by family life, and family struggles were diminished by business sucesses. This fragile balance seemed to keep my sanity in hectic pace of our daily reality.

Plus…I finally got to know my business from a clients’ perspective.

One of the activities of OPLOTKI is coordination of handmade workshops led by my clients (handmade artists from various fields whom I teach how to conduct such workshops) . Those are everything ranging from crochet, knitting, weaving, macrame, pottery, painting, drawing, creative zero-waste upcycle…Name it – we probably have it!

It was only in 2019 that I allowed myself to take part in those workshops as a regular client. I indulged myslef in evening pottery, took slow offline time to talk to total strangers, gained a real perspective, how those workshop-small-talks grow into friendships, mind-opening conversations,offline healing alternative to our constant scrolling.

I took my elder daughter (6) and son (4) with me, whenever I could — just to discover we share passion for oldschool manual „getting dirty hands” crafts. I re-entered their world with joy..after feeling I have already started to loose them to the world of friends, peers, newest kids’ craze in the playground, once they started kindergarden…

Ironically …I rejoined with my kids through my work! How rewarding is that!

I worked on messaging

I trained myself in communication. I mean – I always worked on presenting, what is my work all about. I talked about my lifelong passion for handmade crafts that led me to architecture only to get rediscovered during maternity leave and flourish into OPLOTKI brand. I talked a lot about how I have built successful online business based on crochet (no business coaching at the beginning!) skills. I teach now, step by step, how to follow my pattern and repeat my success with any handmade skill and scale it online…Though I still avoid using term „business coaching” when describing what I do for handmade artists.

However…this Year I trained myself in talking about what I AM NOT.

I am not charity organisation that helps women who are not willing to invest in themselves. I am not a person, who believes You need all the money in the world to even start thinking about Your own business. I do not believe You are ever allowed to blame anybody but You for Your lack of success.

I started being bold ( Thanks to my business menthor – Sigrun I ceased to fear judgemental opinions about my point of view) with what I believe in. Yes, It deterred people who do not agree…but it also gave me a whole lot of support of like-minded women, who became my best clients.

I boldly talk about ups and downs in my business. I will talk even more in 2020 about constant need for growth, about struggles of solo-preneur, about juggling between home and office MODE, when this is how You spend everyday. But mostly I will direct my messsaging to handmade artists…wrongly thinking online business is nothing but a passive income and dance on roses. It is worth being honest and admitting that online, like any other business takes guts and hard work to be successful.

Talking about guts

2019, like any other Year tought me to trust it! Every time I had this „gut feeling something is going to work out…it did. Each time, my mind told me „follow this path” despite some quiet voice from inside was warning me in some kind of way…It collapsed…

I cannot explain it in any rational way…but I do not need to. I just started to listen to that inner voice. And It seems it never fails to lead me in a good direction.

I started to consiously surround myslef with people who dare to follow their inner voice too and together find joy in the everyday. Many of those inspiring friends I know online, but there is nothing impossible once You find Your tribe…

This October we met in Zurich during Sigrun Live ( an event organized by Sigrun, as part of SOMBA)

I won my little war at home

I did not realize I live the „Polish mother stereotype” until I met other women from SOMBA. It was kind of obvious to me, that I am responsible for the „home realm” as Jacek and I decided to have kids. As his career did not even get a scratch…my company ( I owned architectural studio already back then) basically ceased to exist (after second child I stopped living … torn between absence at the office and absence at home…and chose to drop work totally). I lived the perfect stereotype allowing myself to drown in cooking, cleaning, and baby-classes logistics.

Despite the fact I joined SOMBA to develop my online business, as I thought It will allow me to „make some money on the side” while handling all the house-duties…I quickly found out constant lack of time fueled a total shift in my way of thinking. From frustrated perfect-mum-o-wife, I again became fully fledged enterpreneur…but this time…I negotiated house duties with my husband too. Paradoxically – my handmade business tought us how to became a real partners at home….

I have husband, kids …and business

We quickly discovered that there are tasks at home that we can delegate to allow ourselves some more TIME with each other or with kids. Paradoxically – the DELEGATING learning from my business has vastly helped at home. And I am not only talking about floors being finaly clean without another argument „whos’ turn was it” to wash them Saturday morning. I am talking about more and more conscious planning what our family everyday will look like.

Too long have I tried to prove everybody else (or myself actually) I can champion it all – business, role of a mum, a coscious enterpreneur, a wife, a lover, an inspiring woman, a daughter, a sister…I believed, I have to comply to all the social norms, stiff rules in order to achieve that.

How liberating was this awareness, that I do not HAVE TO agree with all of them…that I can actually discuss them and re-define them …now we make our family rules for ourselves.

Now I live by my rules.

Plus I can choose!

I chose working on my business over washing floor. I chose handmade workshops with kids over cooking 3-meal dinner every day. I chose hiring help over constant struggles with my husband. And I feel good…even with other mommies from my kids’ playground frown with disapproval and judge me „she is so lazy! She works from home and yet does nothing at home!”.

In my planning notebook for 2020 I already wrote „Find what else You can delegate at home to find time for weekly family Yoga classes” …  I also promised my kids some new dolls, as majority of them went out to become gift for their (or my) friends. Yup – I plan to do even more crocheting this year … business is business 😛

It is more Your or my fault?

We took different paths. Jacek with his corpo-career, me with all the enterpreneurial ups and downs. One blaming the other for not understanding the everyday stuggles. And THE KIDS! The catalyst for all the painpoints. It was hard to realize how we change as a couple. But it was no loger that hard, when I took full responsibility for my  part of the job, as he was taking hesponsibility for his. What I mean… with business growth I also shifted privately. From a woman needing strong arms to hold me when I am down…to a self-sufficient enterpreneur holding my his hand when he needs this kind of support. How blind was I assuming he „got this” every time I was lost. Or actually kind of expecting that from him. How much deeper the connection goes, when You no longer desperately need that other person, but You rather choose to be with him every day. 2019 was a year of constant shift in that direction. My enterpreneurial journey motivated him to grow. His cosy, standard position in his company was no longer enough….so he also stepped out of his comfort zone to change it. We both gained from that. This funny competition-cooperation professional-private balance between us gave some extra buzz to our life, giving new energy as a couple.

Ok, but what happened to OPLOTKI in 2019?

I could count out numbers, revenue, events etc, however, again, I will focus on more intangible growth and breaktrhoughs.

I got rid of funny guilt.

I no longer feel guilty, when I communicate my prices. I do explain, why my hourly rates is this… and the online course is that, however I no longer react to criticism. Self-confidence allows me to channel this energy to working with my clients instead. I have noticed that the energy of money serves best to those, who use it to keep themselves accountable to the goals they set for themselves. I am barely a facilitator in this process and the prices to my products serve more as a tool for my clients’ decision-making process.

No, handmade IS my WORK, not only HOBBY

If somebody suggests that working in handmade business looks like insta –reality ( lazy coffee on a hand-knitted blanket and laptop lazy clicked at in between sips) – I am telling YOU – IT IS A BIG FAT LIE. It can look like that maybe after a couple of years, when You learn the hard art of delegating, however…at the beginning it is WORK like any other. Anybody telling You it is pure dance on roses…obviously does not want to prepare You for the reality. Yes, I love this job. Yes, I get to knit or crochet and call my favourite hobby “work”. Yes, I meet wonderful, inspiring people and call it “business meetings”. However…there  are times, when it is hard, when sudden turns require cold-blooded business calculations and unexpected downfalls make me question if this is all worth it. It takes a lot of creativity and hard work to make this business grow and I believe that any entrepreneur shares this scenario. DO not get me wrong…I am not one of the “hustle, hustle” fans…however, I am also telling YOU – even handmade business means WORK.

Maybe that is the reason, why I get all emotional, when people perceive professional handmade brands as homestead-mummies’ hobby businesses. That is why I strongly push my clients to raise their prices and treasure their artistic work. That is why I pay so much attention to raising my clients’ awareness, that without proper business-planning there is no success.

I have also learned to quickly quit working with people who do not commit to their success. It is sad, but still true, that women look for excuses or “others” to blame for their lack of success. House duties, kids, spouse, lack of money to invest…those are top reasons they give for not taking necessary effort in order to start or continuously work on their businesses. Some time ago, I tried to convince them to change perspective at all costs…now I gently coach them…but quit working, when I see their mindset unables them to take responsibility for their success.

WHY?

Because there are so many determined women out there, that could use their hard situation as excuse…yet they take the effort to grow…that I somehow feel I channel my skills way better, when I facilitate their work instead. I strongly believe, that they come to use my services, when they are ready to work on their handmade businesses’ success.

And one last thing when it comes to handmade WORK. I have given myself permission to say NO. In 2019 I ( first time) said no to clients, that were willing to buy my services. No – it was not pride…It was this gut feeling, that I am not the best fit for them. I have trained myself to trust this gut feeling and not to take on too many clients. Consequently, as I needed to choose, I chose those that I felt are best fit. Call it selfish…I call it “strengthening my skills”. I trusted my gut feeling and it paid off- every single person I took onboard my signature programme made a progress in her handmade business. So I will continue this strategy. Saying NO to a client is a good thing for me, especially if I have any doubt that I will be able to guarantee their business growth. That is the reason I do not scale massively, but in exchange I get to carefully select whom I work with instead. The work becomes a pure blessing and clients’ successes charge my batteries constantly.

What were failures lessons in 2019

In January 2019 I still remembered the hustle from previous year 2018, so I started with 2 weeks in French Alpes with the whole family. That was a solid learning worth mentioning – Self-care in terms of full batteries for work is crucial. Thanks to such an entrance to 2019 … fully chanrged engines kept up with 2 signature programme launches, charitable events, firs speaking engagements, co-hosting of 2 podcasting conferences…and a pregnancy with 3rd baby.

In June I also experimented with the WORKATION format. And will definitely repeat it this year. The idea of a family holiday combined with working in the evenings…or at times, when kids are sound asleep appeals to my pace. I loved it so much this June in Croatia. When my husband was doing his thriatlon trainings, kids fell quickly asleep, all tired from the beach-adventures…I had my quiet time to work. Despite being 4th month pregnant, I found it very effective and inspiring to be able to take my work with me to holidays.

I did not expect I can recharge and do some work at the same time, yet it is possible and I will definitely repeat such WORKATION more often in 2020.

In march I won the election!

This is an information, I did not share in my social media. It was all quite new to me. As I am this type of „omnipresent mamma” – I get involved in many local issues. At school, at kindergarten , at local playground. Always active…never silent…especially when it comes to changing “old ways” in order to have our kids grow in more tolerant, eco-friendly everyday-reality.

Therefore…a natural way to influence our local community was to run in local elections and invite other like-minded mammas and daddies to join and influence our local community. At first – it was only to pave the way for other women and mums to get to our local board together ( it was nearly all male, all “elderly people” deciding what will the local city budget be spent at). I assumed, I will help other women get through hard beginning time of election and then drop off, when they get settled, however having a spectacularly high result in elections, having all young and full of energy fellow friends entering our local board…I decided to stay (as head of the board…off course … I somehow could not play second fiddle).

As I did not really plan for that, I found it fascinating, how many new skills there are to master. Diplomacy was certainly not my strong side and I feel there is a lot of work for me to do in that field, however local politics seems to be another arena, where I get to prove that uniting with other open-minded men AND WOMEN brings positive change.

Since elections, I also look at handmade workshops we do in OPLOTKI as a tool for social change. Now, when I am more aware of bottom-up movement that can change local politics, I value those handmade workshops even more. I am no longer scared to touch on delicate local politics or deeper topics during workshops – as long as participants have a safe space to discuss their painpoints. We treat our handmade workshops more and more as a safe space for discussion than ever before and discover new dimensions to handmade learning. It is so elevating to observe that love for handmade unites even those with different opinions on other issues…

Share to multiply!

Since the very beginning of 2019 I shared my sources. I kept it transparent that the source of my business growth lays in SOMBA. This online MBA by Sigrun gives me not only powerful tools, but also irreplacable community of like minded enterpreneurs supporting each other on daily basis. I openly communicated that and invited other enterpreneurs to join, as now i am an official Affiliate for the program and also a #sombamentor.

And how about numbers?

  • I published over 50 podcast episodes
  • I published over 50 blog posts
  • I published over 40 Youtube videos
  • Our team conducted over 50 handmade workshops (both online and offline)
  • I met dozens of inspiring people during events and conferences. Some of them I visited as a speaker, and 2 of them as a co-host.

And personally?

I changed some kilometers of yarn into crochet design, I participated in countless handmade workshops – both individually or with my friends or kids. I knitted, painted, sculpted, felted, created some handmade cosmetics and a wicker basket.

I basically called it “WORK”!

In total – I finally allowed myself to recharge my batteries by becoming my own client. I took part in workshops conducted by members of my team and saw, how it helped me to improve our services. I worked on my business using framework I regularly use when working with my clients – handmade brand owners.

I ceased working with people who do not treat handmade seriously and look for a side-money and shifted more into professionals who treat handmade as their regular income and everyday work.

And I became mum…for the third time…that pushed me to using my working time even more effectively.

I know we all have 24 hours, however I feel that in 2019 I trained myself to make the best use of every waking hour. That is also what I wish for You.

I believe we can make 2020 EPIC by wise decisions in our everyday work.

agnieszka@oplotki.pl

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

przeczytaj książkę

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Jak promować rękodzieło przy pomocy Pinterest?

Coraz częściej odbieram takie właśnie zapytania mailowe. Stąd pomysł na artykuł.

Oczywiście trudno będzie tutaj streścić dwa lata eksperymentów, prób i błędów oraz całą strategię działania dla OPLOTKowego profilu Pinterest – ale wyłowiłam to, od czego tu i teraz na „JUŻ” możesz zacząć i wdrożyć choćby dziś. Pinterest to nie kolejne Social Media. To potężna wyszukiwarka graficzna. Jak się więc domyślasz, efekty działań, które wykonasz dziś, nie będą widoczne od razu, ale dopiero, kiedy machina wyszukiwania „pochłonie” Twoje treści i zacznie je „pokazywać” Twoim klientom.

Zatem do dzieła!

Kliknij, by pobrać VIDEO.

…czyli artykuł w formie praktycznego warsztatu do wdrożenia od zaraz.

Po pierwsze zastanów się, CO właściwie chcesz promować.

Jakie rękodzieło promować?

Czy są to produkty rękodzielnicze w internetowym sklepie na Twojej stronie, czy może poszczególne prace, które prezentujesz w jednym z internetowych butików np. Etsy, Pakamera itp.

Czy może są to usługi rękodzielnicze takie jak na przykład stacjonarne warsztaty rękodzieła lub kursy online.

W zależności od tego, jakie produkty masz zamiar promować przy pomocy Pinterest, będziesz „celować” w zupełnie innych klientów.

Jak się domyślasz — osoba, która szuka produktu, to nie ten sam klient, który chce nauczyć się wykonywania takiej pracy samodzielnie, dlatego warto mu ułatwić wyszukanie właściwej odpowiedzi na jego potrzebę.

Pinterest daje nam możliwość nie tylko umieszczania atrakcyjnych fotografii naszych produktów lub grafik opisujących nasze usługi, ale również pozwala na dokładne opisanie takich „PIN-ów” (bo tak nazywamy grafiki „krążące” w ekosystemie platformy Pinterest)  słowami kluczowymi, które najczęściej wpisuje w wyszukiwarkę nasz klient.

SEO dla Pinterest

Jak się domyślasz, skoro wyszukiwanie i opisywanie „PIN-ów”, które mają być wyszukane, to podstawowa znajomość SEO (Search Optimalization Engine) się przyda…

Nie bój się, oszczędzę Ci elaboratów na temat detali działania tego silnika (przeczytasz o tym w dziale pomocy samej platformy Pinterest), ale warto pamiętać o kilku ogólnych zasadach.

Opowiem Ci o nich najbardziej „ludzkim” językiem, jak potrafię — oraz na podstawie moich subiektywnych doświadczeń. Zakładam, że wiedzę ogólną na temat platformy znajdziesz bez problemu w Pinterest-owym dziale „Help”, natomiast przyda się kilka słów komentarza, jak te mechanizmy można zaprzęgać dla swoich celów.

Jak promować rękodzieło na Pinterest

Jakie tytuły powinny mieć PIN-y ?

Ok. Wiesz już, że Pinterest to taka wielka, wirtualna tablica korkowa, do które przyczepiamy „pin-y”.

Spróbuj pomyśleć o tytułach swoich PIN-ów, jak o hasłach, które Twój klient wpisuje w wyszukiwarkę platformy, kiedy szuka właśnie Twojego produktu lub usługi. Prost prawda?

W zasadzie tak, ale jednak: jak wyróżnić się spośród milionów?

Postaraj się o dokładność. Zbadaj, czy „szydełkowe kapcie” to właściwy termin. Może jednak lepsze będą „dziergane bambosze” albo „sztrykowane laczki”???

„Podomowe pantofle” możesz określić na wiele sposobów. Możesz dodać „zielone”, „wełniane”, „do prania w pralce”, a to tylko paleta słów w języku polskim. Być może Ty celujesz w rynek międzynarodowy, niemiecki, francuski ???

Rozumiesz, o czym próbuję Cię tutaj poinformować?

TAK! Warto poświęcić czas na wpisywanie Twoich pomysłów w wyszukiwarkę Pinterest i sprawdzanie, jakie grafiki pokaże Ci platforma po wpisaniu haseł, którymi chcesz zatytułować Twoje piny. Z taką wiedzą w głowie — podejmujesz decyzję. Nazywasz swoje grafiki, możesz ich stworzyć kilka — każda z innym tytułem — i sprawdzać, która działa najlepiej.

Tutaj warto eksperymentować ze strategią, choć najczęściej sprawdzało się u mnie wybieranie tytułów pinów, które są po prostu popularne (dzięki temu „łapię” się na ogólny ruch i najpopularniejsze hasła wyszukiwane przez klientów). To stosowanie nazw bardzo niszowych często też działa. BA! Nawet używanie błędnych nazw, których używają mniej zorientowani w danej technice klienci, też działa! Klucz — to nazywać swoje „PIN-y” tak, aby ułatwić klientowi ich odnalezienie w oceanie innych.

Jak zwiększyć szansę, że ktoś zobaczy moje PIN-y?

Poza tytułami, mamy do dyspozycji również opisy Pin-ów – tutaj kieruję się dokładnie tą samą zasadą. Objaśniam grafikę słowami, które kieruję do klienta, aby ułatwić mu odnalezienie, treści, która jest mu potrzebna. Dlaczego to takie ważne? Pinterest pozwala dodawać do PIN-ów również link, do którego bezpośrednio kierujemy naszego odbiorcę. Dzięki temu — jeżeli treść związana z grafiką jest dla niego atrakcyjna — przechodzi on do „naszego” miejsca w sieci. Niezależnie, czy jest to sklep z rękodziełem, strona z grafikiem warsztatów stacjonarnych, czy nawet wpis blogowy, który oferuje treści, które chcemy „pokazać światu” – jeżeli postaramy się, aby opis i tytuł PIN-a zachęcił naszego odbiorcę — mamy ogromną szansę zaprosić go do „naszego świata”.

Dlaczego Pinterest jest lepszy od pozostałych social mediów?

Lepszy, gorszy, INNY? Ja jednak pokuszę się o zupełnie subiektywne stwierdzenie „lepszy”!

Nie znoszę faktu, że treści na FB czy Instagramie „żyją” tak krótko. Czuję się jak Syzyf, na którego codziennie spada kula zadań związanych z produkowaniem angażujących postów, wpisów i całego tego KONTENTU. Nawet narzędzia do planowania nie pomagają w zwalczeniu wrażenia, że stosunek czasu do efektów jest ciągle niezadowalający.

Na Pinterest ciągle jeszcze mam wrażenie, że moje treści „żyją” o wiele dłużej, a niektóre wręcz „rosną” w siłę z czasem. Dzięki możliwości „przepinania” interesujących treści (coś na zasadzie „udostępniania”) niektóre PIN-y zaczynają żyć własnym życiem, generując stały ruch na stronę www, sklep, czy w inne miejsca, do których kierują bezpośrednio.

Wiem, że czytanie przydługawych artykułów nie przybliża Cię do tego, co interesuje Cię pewnie najbardziej — czyli przetestowania, czy Pinterest może pracować dla Ciebie i zbadanie, czy rzeczywiście to taka „złota” platforma dla rękodzielników.

Dlatego swoje doświadczenie związane z wykorzystaniem tej platformy skompilowałam do VIDEO. Nagrałam je w formie warsztatu, który krok po kroku pokazuje, jak wdrożyć podstawową strategię, aby od razu zacząć działać i wykorzystać największą potęgę tej platformy = WSPÓŁPRACĘ!

Bez zbędnych tłumaczeń — zapraszam Cię do eksperymentowania i sprawdzania, czy dla Ciebie tak jak i dla mnie Pinterest to platforma do promocji swojego rękodzieła! Poniżej pobierzesz mój bezpłatny video-warsztat. Śmiało pisz, jeżeli masz jakiekolwiek pytania związane z Pinterest dla rękodzieła.

agnieszka@oplotki.pl

Agnieszka Gaczkowska

www.oplotki.pl

 

 

Kliknij, by pobrać VIDEO-warsztat.

sprzęt do nagrywania video

Od czasu, kiedy na moim biurku zagościł profesjonalny setup do nagrywania video i ewidentnie poprawiła się jakość  roboczych nagrań, otrzymuję liczne zapytania: Jaki to sprzęt do nagrywania video? Jak go ustawić? Ile kosztuje taka wersja podstawowa? Czas zmierzyć się z odpowiedziami hurtowo! Do dzieła. Jeśli i Ty szukasz sprzętu do nagrywania, czytaj koniecznie!

Jak nagrywać video w dobrej jakości?

softbox oplotki

Nie mam lampy!

Pewnie większość poradników lub list sprzętów must have  zawiera profesjonalne (d)oświetlenie. Ten zestaw go nie ma!

Na początku trudno było mi się przyzwyczaić – przywykłam do pierścieniowej lampy doświetlającej twarz (w świetle której wyglądałam jak Zombie) lub przynajmniej soft boxa ( takiej wielkiej, stojącej przed biurkiem kreatury, która stanowiła wątpliwą ozdobę przestrzeni pracy), który bezlitośnie grzał wszystko wokoło – włącznie ze mną pocącą się podczas nagrań podwójnie (stres zawsze robił swoje).

No jak to?!, zapytasz… Ano tak! – Jakość nagrań jest tak dobra, że sprzęt z łatwością radzi sobie z „trudnymi” warunkami oświetleniowymi… Co więcej – nareszcie znalazłam sposób na „ciepłe” kadry. Miałam serdecznie dość prześwietlonej twarzy z każdym porem widocznym jak oaza na pustyni! To był  główny powód inwestycji w sprzęt. Ok – to wiesz już, że możesz „przyoszczędzić” na lampie, ale szykuj się na resztę wydatków.

Jaki sprzęt jest potrzebny do nagrywania video

Kamera (a właściwie aparat)

Przechodzimy do meritum. Tak zwany „aparat do nagrywania”, jak to mówię, żeby unaocznić, co to za „ustrojstwo”  tak pięknie „zbiera” obraz mojej facjaty. I dobrze kombinujesz, zastanawiając się, czy tak można. Można, ale to wiąże się z kolejnymi elementami całej układanki.

Do nagrywania używam aparatu  Lumix z systemem Micro 4/3, który zwykł wypełzać z szafki tylko przy okazji rodzinnych wakacji, wycieczek „w plener” i urodzinowo-imieninowych meet-upów. To mój „tajny doradca” poświęcił długie godziny na znalezienie sposobu wykorzystania tego sprzętu do mojej codziennej pracy online, ale o tym dalej.

Mikrofon

mikrofon oplotki

Sam aparat, pomimo że diabelnie kosztowny, nie posiada super-wyczulonego mikrofonu. Jest najzwyczajniej w świecie przygotowany do innych celów niż nagrywanie Youtubowych szkoleń online dla rękodzielniczych biznesów :). A tak naprawdę – stoi po prostu na przygotowanym stojaku w dosyć dużej odległości ode mnie. Z dwóch powodów. Po pierwsze – lubię być widoczna w kadrze, który ukazuje nieco więcej, niż zoom-in na moją facjatę. Po drugie – nie lubię, kiedy w obrębie pracy moich rąk plączą się jakiekolwiek sprzęty – dlatego również aparat jest w znacznej odległości uniemożliwiającej przypadkowe strącenie w momencie chwilowego kartko-chaosu na biurku.

Stąd mikrofon firmy Rode – również nieco lepszy, niż potrzeba, ze względu na nagrania podcastu Oplotki. Stoi sobie niepostrzeżenie w pobliżu mojej buzi podczas nagrań, ale odłączam go, kiedy pracuję w skupieniu bez potrzeby nagrywania czegokolwiek.

Stojaki i mocowania

Wybór na rynku przeogromny, tylko który dla mnie? No właśnie – taki, który pozwoli na ustawienie powyższych sprzętów w odpowiedniej odległości i wysokości od twarzy, ale jednocześnie da gwarancję, że w trakcie nagrania nic się nie poluzuje, przesunie, czy po prostu odczepi. Tak zwane „tipody” dają radę – ale rzeczywiście bez porady „speca” nie miałabym pojęcia, które wybrać, aby były jednocześnie dopasowane do ciężaru sprzętu, ale i zarazem nie zajmowały śmiesznie dużej powierzchni blatu. Tutaj zdecydowanie warto zdać się na kilka dobrych rad, niż przeczesywać czeluści aukcji internetowych i opinii specjalistów zachwalających „magiczne” właściwości każdego z nich.

Okablowanie

I w końcu przechodzimy do tych „niby” szczegółów. Ale jak wiemy, to tam diabeł tkwi. Najważniejsza część całego zestawu to odpowiednio dopasowane kable i kabelki, przejściówki i baterie, zasilacze i wtyczki, które nie dość, że łączą wszystkie elementy układanki w zgrabną całość, to jeszcze zapewniają bezstratny przekaz materiału bezpośrednio do komputera/laptopa. I tu jest punkt, na którym większość „amatorów” (w tym ja) się poddaje, kiedy próbuje całe to „ustrojstwo” zmontować samodzielnie. „Haczyk” całej prostoty układu tkwi w miejscu dopasowania wszystkich tych elementów do wybranego mikrofonu i aparatu/kamery.

No to jaki jest ten haczyk?

Choćbym bardzo chciała wytłumaczyć, jak to się robi lub choćby od czego zacząć, to moja jaźń nie ogarnia tak wielu zmiennych. I tu przyznaję się bez bicia, że oddelegowałam zadanie do speca. Jacek Gaczkowski – to moja wyrocznia w tych sprawach. Po przedyskutowaniu budżetu przeznaczonego na tę inwestycję (czyt. „fanaberię”, kiedy rodzinka dowiedziała się, jaką kwotę przeznaczam na kilka kabelków, aparat i mikrofon) to on zmontował całość w świetnie działający, łatwy do obsłużenia układ.

Dzielę się tym „tajniakiem”

Kiedy enty raz z kolei koleżanki „po onlajnowym fachu” dopytywały o piękną jakość moich video, postanowiłam podzielić się tym moim osobistym doradcą ze światem. Namówiłam go nawet, żeby nagrał krótki poradnik, w którym wytłumaczy, jakiego rzędu może to być inwestycja (sama „złapałam” się na pragnienie niesamowitej jakości w cenie podrzędnej kamerki z chińskiego onlajnowego sklepu, ale jak już się domyślasz — tak raczej się nie da).

Tyle zrozumiałam z jego zawiłych (dla mnie) tłumaczeń, że kwotę, którą chcesz przeznaczyć na zorganizowanie takiego zestawu do nagrywania pięknych video z profesjonalnym dźwiękiem, możesz dopasować do swoich możliwości. Wybór każdego z elementów „układanki” jest nieskończony. Trudność tkwi w znalezieniu odpowiedniego stosunku jakości do ceny sprzętu, który oczywiście będzie dostosowany do Twoich osobistych potrzeb. No nie dałabym się namówić na wodoodporne właściwości, skoro wiem, że w deszczowe plenery na moim biurku nie grożą. Rozumiesz, o czym mówię?

Nie przeciągam z tłumaczeniem, które nie przybliża Cię do Twojego wymarzonego sprzętu. Odsyłam za to do krótkiego video Jacka, które gościnnie umieścił na naszym oplotkowym kanale YouTube w ramach odpowiedzi na coraz częstsze zapytania o jakość naszych nagrań.

Video znajdziesz poniżej oraz bezpośrednio na naszym kanale .

A do samego Jacka śmiało pisz pod adres: jacekgaczkowski@wp.pl

 

 

Korzystaj – nie będziemy trzymać tego naszego „tajnego” doradcy sprzętowego w szafie – chętnie dzielimy się ze światem 🙂

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Jak wycenić rękodzieło ?!?

Dziergasz, szyjesz, szydełkujesz, malujesz… Tworzysz same piękne rzeczy, które chciałbyś sprzedawać, ale masz problem z wyceną? To bardzo częste. Co więcej, bardzo często nie doceniamy siebie odpowiednio. Zwłaszcza jeśli tworzenie sprawia nam przyjemność i nie traktujemy go jak pracy. Dlatego dziś podpowiem Ci, jak wycenić rękodzieło.

Nie ma jednej gotowej formuły, ale jest wiele wskazówek, które warto brać pod uwagę. Oto kilka z nich.

Zastanów się:

Po co sprzedajesz rękodzieło?

Czy tworzenie to dla Ciebie forma hobby, ale produktów jest coraz więcej i chętnie je sprzedasz, żeby zarobić na kolejne materiały. Czy może jest to sposób na zarabianie: na życie, na rachunki… na utrzymanie. Czy priorytetem jest dla Ciebie kwota, którą otrzymasz za swoją pracę, czy może to, kto kupuje i czy docenia Twoją pracę.

Jeżeli traktujesz sprzedaż rękodzieła, twórczość jako hobby, nie uwzględniasz wielu kosztów prowadzenia działalności. Jeżeli Twoja twórczość ma charakter regularnej działalności – oczywiście koszty będą większe. Warto je sobie zestawić w prostym pliku np. Excel i podsumować „na zimno”. Często takie zestawienie pomaga uzmysłowić sobie, jakie są nasze realne potrzeby finansowe i wycenić sam produkt (czy usługę).

Niewątpliwie trzeba zastanowić się również nad unikalną wartością produktu – nie tylko jakością materiału, dostępnością, unikatowym wzornictwem, ale też wartościami, które „przemycamy” w swoim produkcie poprzez to, w jaki sposób pracujemy nad swoim biznesem, jak traktujemy partnerów, dostawców, klientów, jak pakujemy i dostarczamy nasz produkt, czy i w jaki sposób utrzymujemy kontakt „pozakupowy” z naszym klientem. Pamiętaj, że ceny można zmieniać – również  podnosić – należy jednak robić to „z głową”. Co to znaczy?  Nie zmieniać ceny diametralnie z dnia na dzień, ale poruszać się w obszarze akceptowanym przez klienta.

Klient rękodzieła – czyli komu sprzedaję swoje produkty (usługi)

Jak dużo wiesz na temat swoich klientów?

Kto kupuje Twoje produkty teraz, a kto mógłby kupować je w wyższej cenie?

Czy Twoim klientem jest koleżanka? A może mama malucha? Pewnie domyślasz się, że każda z nich ma inne potrzeby zakupowe, inne wymagania dotyczące produktu i pewnie inne „widełki cenowe”, które jest w stanie uznać za „drogie” lub „tanie”.  A może to ta sama osoba?

Co jest wartością dla Twojego klienta – czy zawsze jest to tylko cena? A może to coś mniej namacalnego? Uczucia, jakie wiążą się z zakupem i użytkowaniem produktu, miejsca i otoczenie, w którym produktu używamy, osoby, którym się nim „chwalimy”… Jest tak wiele czynników, które mają wpływ na to, czy Twój klient uzna cenę Twojego produktu za adekwatną do wartości, że warto dokładniej pochylić się nad tym tematem.

W jakiej technice rękodzielniczej wykonany jest Twój produkt? Jak to wpływa na decyzję, jak wycenić. 

Czy dana technika jest aktualnie modna, poszukiwana na rynku? Czy Twój klient kieruje się nowymi trendami, a może jest mu to obojętne.

Czy półprodukty wykorzystywane w Twojej twórczości są kosztowne, trudnodostępne, wymagają długiego czasu obróbki.

Jak dużo twórców jest na rynku, czy Twoja technika jest łatwo, czy trudnodostępna do samodzielnej twórczości.

Czy muszę mieć markę, żeby dobrze wycenić rękodzieło?

Zastanów się, czy chcesz, aby Twój produkt był postrzegany jako luksusowy, niedostępny, „dla wybranych”. Czy może jako łatwodostępny, niedrogi. Zastanów się, czy rzeczywiście nie masz jeszcze marki? Czy praca „pod czyjąś marką” jest dla Ciebie akceptowalna, jeżeli przekłada się na większe zarobki? Czy warto pracować nad własną marką?

Gdzie sprzedawać rękodzieło?

Czy niezbędna jest dla Ciebie własna pracownia lub sklep? Czy masz na to niezbędne środki, czas?

Czy bierzesz pod uwagę redukcję kosztów sprzedaży swoich produktów dzięki współpracy handlowej z butikami, galeriami?

Czy sprawdzasz dokładnie historię eventów handlowych, w których zamierzasz brać udział?

Czy bierzesz pod uwagę miejsca, gdzie możesz promować się i sprzedawać bezpłatnie?

Dlaczego rękodzieło MUSI kosztować?

Skoro jedynym dobrem nieodnawialnym, które mamy, jest CZAS, dlaczego cena rękodzieła nie odzwierciedla tych bezcennych zasobów, które są w nim zaklęte?

Zadajesz sobie dużo trudu, aby pokazać klientowi, z czego wynika cena Twoich produktów i usług?

Twoje rękodzieło — czy jest unikatowe? Czy jest już rodzajem sztuki ? Czy to naprawdę kwestia ceny?

Wiem, niby to wszystko jest oczywiste, ale i tak kiedy próbujesz odpowiedzieć na te pytania, aby wycenić swoje produkty i usługi rękodzielnicze, pojawiają się kolejne pytania i wątpliwości.

No to jak w końcu obliczyć tę magiczną cenę? – wycenić zgodnie ze swoimi przekonaniami!

Nawet po głębszej refleksji zapytaj siebie „czy jestem w stanie sprzedać ten produkt za TAKĄ cenę? Jeżeli z całą pewnością odpowiesz sobie TAK – to wiem, że to już połowa drogi do sukcesu. Jeżeli jednak jeszcze ciągle masz wątpliwości i chętnie pogłębisz swoją wiedzę z tego zakresu – zapraszam Cię do obejrzenia tej serii video. Pierwszą część znajdziesz poniżej, a kolejne prześlę do Ciebie mailowo, jeżeli tylko masz ochotę na więcej.

W kolejnych video poruszam następujące kwestie:

Cel – czyli po co sprzedaję rękodzieło

Klient – czyli komu sprzedaję

W jakiej technice tworzysz

Czy muszę mieć markę, żeby się cenić?

Gdzie sprzedajesz rękodzieło

Dlaczego musi kosztować

Jak wyceniać swoje rękodzieło?

Zupełnie inaczej podejdziesz do tej kwestii, jeżeli rękodzieło to Twoje hobby, zajęcie „po godzinach” albo forma „dorobienia” do pensji lub urlopu macierzyńskiego.

Kompletnie inaczej potraktujesz wycenę Twoich produktów, kiedy jest to Twoja praca, źródło utrzymania lub po prostu sposób na życie i rozwój marki osobistej.

Niezależnie od tego, po co wyceniasz swoje prace, skorzystaj z pomocy.

Tutaj znajdziesz kurs online  „POKOCHAJ WYCENĘ RĘKODZIEŁA” 

agnieszka@oplotki.pl

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Co to takiego ta afiliacja?


Niby wystarczy wpisać w wyszukiwarkę Google i już wiadomo… ale czy tak do końca?
Ostatnia dyskusja na jednej z grup Facebookowych pokazała mi wiele niejasności i sprzecznych emocji w tym temacie,  dlatego postanowiłam konkretnie dać Ci znać, co myślę na ten temat.

Z afiliacją mamy do czynienia wtedy  – tak pisząc własnymi słowami – kiedy ktoś coś poleca i ma z tego profit. Spotkasz się z nią na przykład, kiedy blogerka promuje produkt za konkretne wynagrodzenie.

Afiliacją nazwiesz moment, kiedy otrzyma na przykład kilka procent wartości od każdej sprzedaży promowanego na swojej stronie produktu. Takie polecanie, ale z bonusem. Niby prosta sprawa…
Ale jednak nie taka prosta…

Wyobraź sobie, że ktoś promuje płatki kukurydziane, za chwilę wyskakuje z owsianką, minutkę później opowiada, jakie to parówki firmy X smaczne. A w kolejnym tygodniu jest już na diecie wegańskiej, bo przecież bonusy za kotlety sojowe teraz idą w górę. Coś chyba ostatnio nawet w mediach o wegańskim mleku było w tym kontekście głośno…;)

Męczące prawda?

Dlatego właśnie dłuuuugo wierzyłam, że taki model totalnie nie jest dla mnie. O jakież wielkie dopadło mnie zdziwienie, że coraz częściej korzystam z poleceń, kiedy szukam konkretnych usług albo produktów i te polecenia to też afiliacja!

Odkryłam, że osoby bardzo znane, posiadające silną i ugruntowaną markę też afiliują (jest w ogóle taki czasownik?! – nie mam pojęcia, ale jakoś ładnie mi tu brzmi).

Kiedy szukałam dobrego programu do nauki konkretnego oprogramowania – skorzystałam z polecenia specjalisty – okazało się, że zarobił na tym poleceniu. Kiedy szukałam sensownego hostingu – poleciła mi go specjalistka od WordPressa, która otwarcie opowiedziała o współpracy z tym dostawcą i wręcz poinformowała mnie o swoim zarobku w przypadku mojej decyzji zakupowej.

Warto przemyśleć!

Wtedy jeszcze raz zrewidowałam swoje poglądy na temat afiliacji i doszłam do wniosku, że skoro ktoś podpisuje się pod produktem innej marki lub innego autora SWOIM WŁASNYM imieniem i nazwiskiem, to najważniejsze jest dla mnie, KTO poleca dany produkt. Chyba czasem jest to nawet dla mnie ważniejsze niż sam produkt.

Nie zrozum mnie źle – chodzi po prostu o zaufanie, jakim darzę osobę polecającą. Nie da się ufać „troszeczkę”. Albo ufam, albo nie… i często wybieram produkt właśnie ze względu na to, jaka osoba go poleca.

Co więc myślę o afiliacji?

Jak dla mnie idea świetna — ale wiadomo, jak to wychodzi w praktyce, kiedy pieniądze wchodzą w grę.
W tym naszym polskim bagienku najczęściej działa to na zasadzie „a kupię bez afiliacji, bo jeszcze komuś się lepiej będzie powodzić ode mnie. A fuj.”  Czyli klasyczne „równaj do dołu”. Osobiście patrzę, KTO poleca, dopiero potem na produkt. Jak ktoś jest afiliantem 10 marek, nie posiadając niczego swojego, to jest dla mnie raczej sprzedawcą, niż ambasadorem.

Korzystam z zakupów afiliacyjnych.

Często.

Od czasu, kiedy coraz bardziej zagłębiam się w mocno niszowe usługi coachingowe, kupuję TYLKO przez polecenie. Jeżeli ktoś na tym zarabia — a jeszcze jest to ogarnięta, bardziej doświadczona w biznesie kobieta i chce się dzielić wiedzą — to kupuję głównie ze względu na to, że podpisuje się pod czyimś produktem swoim nazwiskiem.


Bądźmy transparentni!

Lubię wiedzieć, jeżeli ktoś jest afiliantem. Jeżeli nie wiem, pytam wprost, ale jest to raczej argument „za” zakupami, nie „przeciw”. Kiedy kupuję dobry produkt i wiem, że i tak będę go polecać — otwarcie piszę do jego autora, czy mogę uczestniczyć w programie afiliacyjnym, jeżeli go ma. Nie każdy może. W przypadku świetnego programu do ogarnięcia Pinteresta dla biznesu na przykład — dostałam odpowiedź odmowną, ponieważ nie osiągnęłam milionowej społeczności w tym medium.  Kiedy tam dojdę — na pewno aplikuję znowu, bo program jest świetny. Sama uczę Pinterest’a dla celów promocji bizesu (znajdziesz ten kurs w bibliotece akademii rękodzielnika) , ale superzaawansowanych kursantów podsyłam do swojej mentorki.

Polecajki…

Nie-polecajki.
Byłam afiliantką książki, z której osobiście skorzystałam, ale wycofałam się z programu, bo strategia autorki szła w kierunku maksymalnego zarabiania i coraz mniej w tym było pierwotnej misji i relacji z człowiekiem — nie odpowiadało mi to i po prostu zrezygnowałam, choć pieniądze całkiem przyzwoite, to jakiś wewnętrzny zgrzyt sprawiał, że czułam się jak tani sprzedawca. Bo tak można !!! – Coś polecać i przestać, kiedy projekt idzie w innym, niezgodnym z Twoimi wartościami kierunku.

Afiliowałam przeliczne produkty. Były to bardizej i mniej udane kampanie. Testowałam na potęgę, zwłaszcza, kiedy wiedziałam, że chce wdrażać ten system wynagradzania za polecanie naszych produktów. Ostatnie 5 lat doświadczeń zebrałam w jednym miejscu. Na tej stronie znajdziesz szczegóły (nie pomiń nagrania webinaru osadzonego na tej stronie).

I na deser

Program, z którego jestem DUMNA jak cholera, bo kiedy aplikowałam, to wcale nie była to jeszcze strategia autorki, żeby współpracować w modelu afiliacyjnym i nie było tak łatwo jak teraz (trzeba się było uczyć prowadzić afiliacyjny samolot „w trakcie lotu”) aplikować, aby takim oficjalnym ambasadorem programu zostać.

Po roku mojego udziału w SOMBA aplikowałam do programu afiliacyjnego. Byłam z tego online MBA zadowolona, korzystałam już drugi rok z rzędu. Co roku w grudniu i styczniu biorę udział w kampanii Sigrun i polecam afiliacyjnie jej świetny program do nauki robienia kursów online. Doświadczeniami z tych kampanii tez dzielę się w moim kursie o afiliacji.

Pomnożysz, dzieląc się…


Zakładam, że dzielimy się tym, co wartościowe i w myśl tej zasady działa moja afiliacyjna aktywność.
Nie znoszę „pierdół”, bo to strata cennego czasu, który już do nas nie wróci. Jeżeli korzystasz z programów, które są wartościowe, AFILIUJ je! (Jeżu, jak to się odmienia?!). Czyli polecaj i odbieraj z tego tytułu wynagrodzenie.

To jest świetne narzędzie, żeby zarabiać na czymś, co i tak robisz, a wspierając kogoś, kto robi dobrą robotę. Wygrywamy wszyscy. Nie ma tu ofiar, wykorzystanych, czy przegranych. Nie daj się, proszę wbić w przekonanie, że zarabianie jest złe. Jesteś wartościowym, mądrym człowiekiem, który ma ważne rzeczy światu do powiedzenia, ale świat tak działa, że zaczniesz być słyszany, kiedy zasięg Twojej działalności wzrośnie. Pieniądze mogą tylko temu pomóc. Afiliacja to świetne narzędzie do dywersyfikowania naszych strumieni przychodu poprzez polecanie tego, co nam służy, by mogli skorzystać inni.

Chcesz wiedzieć więcej o afiliacji? 
Pisz: agnieszka@oplotki.pl

PS. Mój program o afiliacji znajdziesz tutaj.

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Najbardziej bolą porażki których nie zawinisz.

Żeby nie było tak kolorowo postanowiłam zebrać w jednym miejscu wszystkie niepowodzenia, które tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że twardego dupska trzeba do przedsiębiorczości.

Starasz się, wypruwasz sobie flaki, masz uzasadnione poczucie ze zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy i … klapa. No i tak było z moim sklepem internetowym, choć może trudno w to teraz uwierzyć, ale był już nawet moment, że (gdyby nie roczny abonament wykupiony z góry) to po sklepie nie byłoby już śladu.

Trudne początki

Zaczęłam szukać jak wystawić swoje prace nie korzystając ze zbiorczych platform sprzedażowych. Podskórnie czułam, że tam z pewnością „zginę w tłumie”. Platformy zagraniczne odpadały, bo zakładałam że ciężkie dywany nie nadawały się choćby ze względu na koszty wysyłki. Objawieniem była dla mnie jedna z platform sprzedażowych. Tam mogłam założyć swój własny sklep. Dzięki 14-dniowemu okresowi próbnemu połknęłam haczyk.

Przez prawie 2 tygodnie przykuta do komputera uczyłam się obsługi sklepu. Z uporem maniaka studiowałam filmiki instruktarzowe by w końcu umieścić opisy i zdjęcia produktów w odpowiednich miejscach. Kiedy w końcu skonfigurowałam setki drobnostek podjęłam decyzje o wykupieniu abonamentu. Długo zajęło mi przekonanie siebie ze nie ma sensu na miesiąc, bo takie przedsięwzięcie potrzebuje co najmniej kilku miesięcy na rozwój. Roczny abonament wydawał się najsensowniejszy. Kwota netto oczywiście razy 12 miesięcy + 23% podatku, ręka zadrżała … ale mówią, że „do odważnych świat należy”.

Jeszcze trudniejszy start

Spodziewałam się fanfar, trąb anielskich, pasma sukcesów i kolejki zamówień. Zamiast tego czekała informacja, że bez polityki prywatności, regulaminu, wzoru formularza zwrotu, zdefiniowania form dostawy i bramek płatniczych, żadna transakcja się nie odbędzie. No dobra, zabrałam się za wszystkie zbędności i niezbędności, które umiałam ogarnąć samodzielnie.

Oszczędzę ci wyliczania szczegółowych kosztów, ale uwierz mi, że wszystko, co bezpłatne to się skończyło kiedy zapłaciłam abonament i pokazałam ze jednak chce sprzedawać przez Internet.

Tzw. „drobnica” zabrała mi prawie miesiąc z życia. Został jeszcze regulamin wraz z wszystkimi formularzami oraz polityka prywatności (nie stresuj się nie wyskoczę teraz z historią RODO, wole wspomnieć o takich detalach finansowych, jak ZUS, urząd skarbowy, czy czas potrzebny na twórcze rękodzieło).  Nie pytaj, jak wyglądało moje domostwo w tym czasie…powiedzieć „chaos” – to jak nic nie powiedzieć J

 

Zapał i dobre chęci wzięły górę.

No, gdybym może nie powiedziała A, to pewnie nigdy nie byłoby B (czyli dzisiejszej platformy Oplotki and Friends -sklepu, gdzie sprzedają zaprzyjaźnieni rękodzielnicy).

Nie pytajcie skąd wyczarowałam fundusze na prawną obsługę sklepu i ile czasu, uwagi i poszukiwania opcji na moją kieszeń mi to zajęło…Ale, jak powiadają…”Jeżeli jest chęć, znajdzie się sposób, jeżeli jej brak, znajdzie się powód”.

Skrócę opowieść…UDAŁO SIĘ!…obecnie radca pomaga ubrać w rzeczywistość nasze niekończące się pomysły.

No i pewnie tu powinien nastąpić happy end i krocie ze sprzedaży…

No ehm..nie do końca…

Sklep w końcu ruszył i był gotowy obsługiwać realne transakcje. Teoretycznie każdy mógł wejść, znaleźć piękny detal wnętrzarski dla siebie kupić lub ewentualnie skontaktować się w celu zmodyfikowania rozmiaru, czy koloru …. Teoretycznie…bo w praktyce nikt o tym moim wyśnionym sklepie nie miał pojęcia! No…miałam już działający fanpage, ale tam promowałam warsztaty …więc wiedziałam, że niekoniecznie są to osoby, które chcą kupować gotowe produkty, raczej na fanpage-u są te, które chcą je zrobić samodzielnie…

No i zaczęło się!

Jak to ja…na oparach entuzjazmu…ruszyłam na podbój szkoleń sprzedażowych…chyba nie było bezpłatnego instruktażu marketingowego, który uszedłby mojej uwadze…(no nie kryję, że nadszarpnięty budżet nie pozwalał na płatne szkolenia, a Poznań w szkolenia przebogaty).

Powoli (i tu żeby nie było wątpliwości…mówię raczej o miesiącach, nie tygodniach) zaczęłam rozumieć…o co w tym wszystkim chodzi…

I drgnęło!

Możesz sobie wyobrazić całą moją radochę, kiedy w końcu misterna machina ruszyła w grudniu 2016…

Szampan, kurtyna…brawa…

No nie do końca…

Potem był martwy styczeń i zero pomysłów, jak przetrwać do Wielkanocy.

Dopiero kolejny rok nauczył mnie, jak wykorzystać dni Babci, Mamy, letniej mody, jesiennych czapko-szałów…

No i teoretycznie powinnam sobie teraz spokojnie dziergać w domu i sprzedawać personalizowane ręczne dodatki do wnętrz…tyle, że w całej tej walce przegapiłam siebie…

Przecież ja wcale nie chcę siedzieć całymi dniami w domu, kiedy mąż w pracy, a dzieci w przedszkolu po to by dziergać bez końca…Ja przecież kocham ludzi! To przecież głównie warsztaty dają mi frajdę z tej rękodzielniczej działalności!

I CO TERAZ?

No właśnie ludzie! Otwarcie zapytałam w grupie (Oplotki and friends – zarabiam na rękodziele) co robić! I dziękuję za ratunek!

Teraz w sklepie znajdziecie również prace zaprzyjaźnionych rękodzielników, dzięki temu asortyment rośnie, a czas wykonania poszczególnych prac maleje J

Mało tego – szydełkujący często kupują haft, a filcowane detale zdobią prace innych artystów! Ciągle rodzą się nowe projekty z pogranicza kilku dziedzin. Wszystko w atmosferze wspólnego celu – zarabiania na tym, co lubi się robić, by robić tego jeszcze więcej i móc rozwijać się w tym kierunku.

Teraz sklep to wspólna praca dziewczyn z zespołu, często promują go na targach rękodzieła, wspólnie podejmują decyzje o promocjach internetowych J

Jeżeli któraś z Twoich znajomych chowa świetne prace do szuflady, koniecznie opowiedz  jej o działalności rękodzielniczego inkubatora OPLOTKI – wiem, że na jej prace zapewne czekają chętni, którzy muszą się jedynie o nich dowiedzieć.

Jeżeli też tworzysz, pamiętaj, aby doceniać swoje umiejętności i poświęć chwilę na temat wyceny swojej pracy. Polecam Ci nasz poradnik i mini-dyskusję na temat „Jak wycenić rękodzieło” Tutaj pobierzesz bezpłatne materiały.

Agnieszka@oplotki.pl

Aby sprzedawać…niezależnie, czy online, czy offline…przyda się dobra wycena Twoich produktów i usług.

Jeżeli może Ci się przydać taka wiedza – zapraszam Cię do pobrania 6-częściowej VIDEO-serii „Jak wycenić rękodzieło”

Klikaj TUTAJ lub w grafikę obok 🙂

Trzymam Kciuki za Twoje rękodzielnicze przedsięwzięcie!

Agnieszka Gaczkowska

www.oplotki.pl

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.