Przyszłam na świat na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, czyli w czasach, w których umiejętności rękodzielnicze były niejako koniecznością. Miałam to szczęście, że w mojej rodzinie rękodzielników nie brakowało. Jedna babcia szydełkowała, druga robiła na drutach i szyła, mama nie zostawała za nimi w tyle, dorzucając do tego haft. Ba! Nawet mój tato wyszywał krzyżykami piękne obrazy i rysował. Z wielkim zainteresowaniem podpatrywałam swoich bliskich, a włóczki, kordonki, muliny były moim naturalnym środowiskiem.
Jednak z czasem rękodzieło przestało być konieczne i zaczęło znikać z domów coraz szybciej żyjących ludzi. Zaczęło też znikać z mojej głowy. Moje umiejętności nie szły w parze z ogromną potrzebą tworzenia, jednocześnie nie trafiłam na nikogo, kto chciałby mną pokierować, przekazać swoją wiedzę. Spotkałam za to wielu, którzy chętnie porównywali mnie z innymi i wydawali zwykle nieprzychylne oceny. Kiedy przemalowałam swoje meble, usłyszałam, że je zniszczyłam. Skleciłam jakąś ramkę z masy papierowej lub drewnianych patyków — to niepotrzebne śmieci. Haftowałam nierówno, szydełkowałam za ciasno… Lepiej, żebym przestała zajmować się bzdurami i zaczęła myśleć poważnie, o tym, co da mi utrzymanie.
Łatwo jest przekonać nastolatkę, że się do czegoś nie nadaje. Odpuściłam, co zaowocowało wieloma nietrafionymi decyzjami, frustracją, brakiem wiary w siebie, apatią, niezadowoleniem z życia i biernością wobec tego, co niesie los. Stałam się jedną z wielu szarych, nieszczęśliwych dorosłych osób.
Jak zmieniło mnie macierzyństwo?
I pewnie tkwiłabym w tej szarości do dziś, myśląc, że tak musi być i już. Ale zostałam mamą. Na początku zakładałam szybki powrót do pracy, okazało się jednak, że potrzeby moich dzieci są dla mnie ważniejsze niż kariera handlowca w usługach finansowych. Cieszyłam się, że mogę zostać w domu, skupić na rodzinie i maksymalnie wspierać rozwój moich dzieci. Zamiast stać się typową kurą domową, siedziałam z dziećmi na podłodze, ugniatałam przeróżne masy albo grzebałam palcem w plamie z farby i obserwowałam te małe istoty. Patrzyłam na ich otwartość, na odwagę, by próbować od nowa i jeszcze, i jeszcze. Na ich kreatywność i lekkość wychodzenia poza schematy, im przecież nieznane. I przede wszystkim na szczerą i beztroską radość z odkrywania nowych, nawet najbardziej błahych rzeczy — bzdur, jak nazwałby to jakiś „szary” dorosły. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby nie zgasić w nich tej ciekawości, odwagi i otwartości, ale żeby tak się stało, musiałam znaleźć je również w sobie.
Śmiało mogę powiedzieć, że powrót do rękodzieła rozpoczęłam na podłodze podczas beztroskiej zabawy z dziećmi. Czas jednak nie stał w miejscu. Dzieciaki podrosły i zapragnęły trochę więcej przestrzeni, ja z kolei oderwania się od dziecięcych spraw i rzeczy.
Jak odkryłam rynek online?
Dziękując za istnienie Internetu i przeklinając, że wcześniej go nie było, zaczęłam szukać technik, których mogłabym się nauczyć i użyć do wprowadzenia zmian w swojej głowie i w swoich wnętrzach. Poznałam podstawy wyplatania z papierowej wikliny, zainteresowałam się decoupage, przypomniałam sobie haft krzyżykowy oraz swoją miłość do przerabiania starych mebli. Wreszcie wzięłam szydełko i choć miałam bardzo długą przerwę, przekonałam się, że leży w ręce jak ulał, a ja mogę nim wyczarować, co chcę: koronkowe ozdoby na stół, ścianę, okno czy choinkę, kocyk do dziecięcego wózka, dywanik do łazienki, ciepłą opaskę czy szalik, wesołą czapkę dla dziecka, zabawkę czy koszyczek. Nie mogłam też przejść obojętnie obok wyplatania głównie makramy, ale koce z czesanki również skradły moje serce. Dziś, skupiam się głównie na dodatkach i ozdobach do wnętrz, a zdobyte dotychczas umiejętności pozawalają na dużą elastyczność i szeroki wachlarz możliwości.
Szukałam, próbowałam, porzucałam i zaczynałam od nowa. Sięgając po wszystkie te techniki, tworzyłam dla siebie i dla moich bliskich, nawet jeśli oni traktowali (i wciąż traktują) to jak zabawę lub inne bzdury. Z każdym kolejnym krokiem docierało do mnie, że to, co robię, nie każdemu musi się podobać, ale to nie znaczy, że nie ma w tym wartości lub że nie ma jej we mnie.
Długo zajęło mi dochodzenie do wniosku, że nie ucieknę od rękodzieła, że moja potrzeba tworzenia nie jest wynikiem chwilowego braku zajęcia czy wkraczającej na salony mody, a ogromną częścią mojej tożsamości. Ale już rozumiem, dlatego nie mogę tego tłumić, nie mogę również dawać wiary w słowa, że zajmuję się bzdurami.
Marzenia się spełnia!
Nie wiem jeszcze dokąd mnie to doprowadzi, ale podjęłam decyzję, aby spełnić marzenie, o którym przez długi czas bałam się nawet myśleć. Wciąż walczę z wieloma wątpliwościami. Czy potrafię? Czy wystarczy mi odwagi? Czy wystarczy mi sił? Czy znajdę ludzi, którzy jak ja potrafią w zwykłych, małych rzeczach dostrzec więcej? Może serce, duszę, ideę…
To wszystko jest w moim Zbiorze Bzdur i tym chcę się dzielić z innymi. Chcę zarażać innych miłością do rzeczy pięknych, wyjątkowych, stworzonych w sposób niebanalny. Chcę budzić w innych pasję i radość tworzenia i jednocześnie być wiarygodną wobec moich dzieci.
Tutaj znajdziesz ACH ZBIÓR BZDUR NA FACEBOOKU