Work-life balance, czyli dlaczego równowaga jest taka trudna
Oplotki są żywym przykładem, że da się (niby) żyć w ciągłej sielance równowagi między pracą a rodziną, między ambicjami a rolą mamy, między irracjonalnym pragnieniem więcej a tęsknotą za cieplutkim komfortem.
Ale czy aby na pewno?
Jak to się udało w praktyce? A gdzie się nie udało?
Równowaga w życiu
Jakąś dekadę temu cierpiałam na przypadłość typową dla perfekcjonistów.
Znasz to uczucie, które zżera od środka, kiedy tylko zabierasz się za coś nowego i jakiś wewnętrzny głos traktuje to totalnie zero-jedynkowo?
Albo będziesz najlepsza, albo w ogóle nie ma sensu próbować. Albo zrobisz to dobrze, albo nie rób wcale. Albo możesz się tym dumnie pochwalić, albo odpuść sobie na starcie.
Oj, długo zajęło mi zrozumienie, że czasami (a może i zawsze?) chodzi tak naprawdę o proces, a nie o rezultat końcowy.
Oplotki były pierwszym przedsięwzięciem (uwierzysz?) w moim życiu, w którym pozwoliłam sobie po prostu działać bez jasno określonego celu. Oczywiście miałam marzenia, jakąś mglistą wizję, w jakim kierunku podążam, ale czy była to wypolerowana (czyt. IDEALNA), precyzyjna, zaplanowana od A do Z strategia?
Zdecydowanie nie.
Jedyne, czego byłam pewna, to fakt, że tym razem chcę w życiu równowagi. Nieważne było, czy ten biznes będzie robił tzw. kokosy, czy po prostu pomoże ogarniać wspólnie domowy budżet. O ile zapewniał poczucie, że robię coś, co zmienia mały kawałek naszego świata na bardziej przyjazny, był wart zachodu. O ile uda się robić ten biznes tak, aby wspomagał nasze życie rodzinne, a nie odbywał się jego kosztem – trzeba było spróbować.
Work-life balance, czyli powiedzieć łatwo, wykonać trudniej
Parząc z boku, nie było widać równowagi.
Zarwane przed komputerem wieczory, czasem noce. Drzemki dzieciaków spędzone na skrupulatnym nadrabianiu zaległości albo studiowaniu arkanów biznesu on-line. Wyrywane w przelocie chwile zabawy z maluchami i randki z mężem, kiedy czasem babcia wpadła do nas na weekend w odwiedziny. Tempo zabójcze.
Ale teraz dostrzegam w nim intuicyjne dążenie właśnie (o, ironio!) do równowagi.
Kto powiedział, że musi być pięć dni w pracy, a weekend dla rodziny?
Kto powiedział, że pracujemy, kiedy dzieci są w przedszkolu / szkole / żłobku, a odpoczywamy, kiedy są w domu?
Wreszcie – kto powiedział, że praca musi być historią z serii Krew, pot i łzy, a nie frajdą, która daje odpoczynek od dzieciaków czy zabieganego świata?
Powielałam ten ślepy schemat. Musiałam dojść do ściany, żeby zrozumieć, że work-life balance to termin mocno indywidualny. Niosąc na sztandarze OPLOTKI slow life, sama wyrabiałam co najmniej dwa etaty. Teraz widzę, że było mi to potrzebne. I nie ma tu zaprzeczenia owej wycacanej definicji równowagi w życiu. Dopiero teraz widzę, że po okresie macierzyńskiego lukru, kiedy przez chwilę byłam nieaktywna zawodowo – moje ambicje potrzebowały turbotempa. To było moje pokrętne dążenie do równowagi w życiu.
Dlaczego dałam sobie wmówić, że kiedy pojawia się potomstwo na pokładzie, to rola mamy jest jedyną słuszną?
Od etapu zaczytywania się w poradnikach przeszłam przez frustrację rodem z piekła aż do poczucia, że warto zacząć słuchać wewnętrznego głosu (i uczestniczek warsztatów)
Każda rozmowa podczas kameralnych spotkań rękodzielniczych dawała mi coraz większe przekonanie, że nie da się być czempionem we wszystkim. Albo wypucowany dom, albo napisany tekst na bloga. Albo trzecie dzisiaj pranie, albo nagrany podcast. Albo dwudaniowy obiad, albo oddzwonione telefony zagryzane odgrzaną z zamrażarki pomidorówką. Albo kolejny wieczór w domu i krzyczenie na męża, ze już po prostu muszę wyjść do ludzi, albo praca warsztatowa.
Ależ to było uwalniające! To tak można?
Można nie mieć najczystszego domu w okolicy (przy dzieciakach na pokładzie)?
Można napisać tekst z bykami i zdaniami wielokrotnie złożonymi bez myślenia o SEO?
Można tak po prostu uściskać męża w kiecce brudnej od glub zakatarzonej córci, zamiast gnać na – Bóg wie, jakie – kolacje w obcasach?
Można, wreszcie, dać sobie SPA roku w postaci pracy, która Cię kręci?
Można!
Moja osobista definicja work-life balance
Dlaczego Ci o tym piszę? Nie, nie tylko dlatego, że ta rozkmina zabrała kilka rozdziałów książki, którą piszę codziennie po kawałeczku. Dzielę się tą myślą, bo dojście do tego uwalniającego punktu w życiu kosztowało mnie stanowczo za dużo. Pozbawiałam się przyjemności z codzienności.
Może Ty też?
Work-life balance – przykłady mocno osobiste
No dobrze, było podniośle. Teraz czas zejść na ziemię i przytoczyć kilka praktycznych przykładów jak osiągnąć work-life balance na postawie moich doświadczeń. W końcu nie chcę tutaj kolejnego poradnika dla tłumów, jakich wiele w internecie.
Kiedy przestałam się oglądać na innych (byłam już zbyt zmęczona wyścigiem), sprawy zaczęły przyspieszać. Zamiast obsesyjnego podglądania konkurencji, świadomie przestałam w ogóle śledzić. TAK! Po prostu odobserwowałam, wywaliłam z wszelkich miejsc w sieci, gdzie bywam. Czasem kusi, aby podglądać, ale dla spokoju ducha celowo tego nie robię. Błogość kreatywnej wolności bez zbędnych skojarzeń gwarantowana!
Zamiast czytać pełne hejtu komentarze pod postami, postawiłam sobie cel, żeby zrobić budżet na wsparcie w obszarze social media. Nasza niezastąpiona Ania z anielskim spokojem potrafi podejść do czegoś, co kiedyś kazało mi nie spać trzy noce! Hejt nie boli już tak mocno, kiedy omawiamy wątpliwe sytuacje wspólnie.
Zamiast biczować się, że moje uda to już nie materiał na jeansy slim, zaczęłam nosić sukienki dopasowane tylko w talii. Też spoko wyglądam, a poza tym nic nie gniecie, kiedy dupsko przesiaduje przed komputerem albo na kanapie, zamiast wdzięczyć się na mieście.
Jakoś tak zrobiło się lżej. Przyjemniej nawet.
A co najlepsze!
Ten luz dał mi paliwo rakietowe dla pogoni za moimi własnymi marzeniami.
Możesz się śmiać, ale doceniam tak małe rzeczy jak wspólne śniadania (jaki to komfort wybrać jednak lokalne przedszkole/szkołę i nie wozić dzieci na drugi koniec miasta do wypasionej placówki, gdzie bitwa o miejsca trwa w najlepsze), możliwość pracy z domu (no dobra, mamy wypasione biuro służące do spotkań i warsztatów on-line, ale faktycznie mój mąż więcej tam przesiaduje niż ja) i wreszcie definiowanie KIEDY pracuję tylko przez pryzmat mojego tempa (slow biznes, a ja biczowałam się, że potrafię posiedzieć grubo ponad ustawowe 8 h przed komputerem, kiedy jakiś szalony pomysł potrzebuje rozpisania tu i teraz).
Można poklikać, kiedy dzieciaki na dobre zajęte są zinxami i mojipopsami (tylko rodzice przedszkolaków/wczesnoszkolnych zrozumieją), a mała jeszcze na spacerze z mężem. Wolno tak po prostu powiedzieć rodzince: „Mama teraz potrzebuje pół godziny w samotności w łazience” i trzasnąć sobie wszystkie maseczki z szafki, kiedy czujesz, że zaraz wybuchniesz po nieudanej kampanii reklamowej za kupę pieniędzy. Możesz wreszcie po prostu zrobić sobie wolne we wtorek. Ot tak! Tylko dlatego, że masz gorszy dzień. Nadrobisz w sobotę (o zgrozo!). I świat się nie zawali.
Poważnie.
Poszukaj własnej definicji work-life balance! To uwalnia i paradoksalnie daje tempo nie z tej ziemi!
Kiedy ruszałam z projektem książki, wydawał mi się nieogarnianym jaźnią tematem z serii Albo firma, albo czas na pisanie oraz Albo czas z rodziną, albo pisanie.
I oczywiście, pracy jest masa, bo chcę dotrzymać ustalonego terminu. Ale im mniej myślę o tym, co mogłoby pójść nie tak, tym więcej po prostu piszę! O dziwo, dużo u mnie ostatnio zarówno work, jak i life… Kluczem jest słowo pośrodku: balance.
Chcesz dowiedzieć się więcej? Zapraszam Cię również do wysłuchania mojego podcastu: Work life balance w rytmie slow life.
A jak Ty lawirujesz na tej linie życia i pracy?
Koniecznie podziel się swoimi przemyśleniami na agnieszka@oplotki.pl
Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?
POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH
i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę
Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.
Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.
Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.