Po staropolsku
Ho ho ho.
Listopadowe szarugi za nami, zaczął się grudzień, światełka na ulicach, świeczki na pianinach, dzwoneczki w piosenkach, Last Christmas w duszy (najbardziej nie-o-świętna piosenka wszech czasów).
Przedświąteczne oczekiwanie
ma swój urok (pod warunkiem, że nie zaczyna się we wrześniu) i rządzi się swoimi prawami. Także rękodzielniczymi. Gdyż w tym czasie jesteśmy absolutnie zajęci realizowaniem zamówień prezentowych albo obstawianiem okolicznych targów rękodzieła (najlepszy targ w Poznaniu jeszcze przed nami, tutaj można zajrzeć po szczegóły, a koniecznie przyjść do Zajezdni 8 i 9 grudnia).
Ale przecież jeść też trzeba
Żeby nie iść na przekór tradycji, dzisiejszy wpis dotyczyć będzie najbardziej tradycyjnej słodkiej potrawy na Boże Narodzenie.
Spodziewasz się makowca? Sernika? Mazurka? (żartowałam) A może karpia z rodzynkami?
Przepisu na te potrawy tu nie znajdziesz, chociaż oczywiście i tymi dysponuję. Ale receptę na ten wypiek mogę polecić absolutnie każdemu, gdyż od ponad dekady korzystam wyłącznie z niej, a potem obdarowuję nią smakoszy z całej kuli ziemskiej.
Pierniki staropolskie
Bo to o nich mowa, to danie, które rozświetla mgliste i ciemne popołudnia, aromatyzuje dom i sprawia, że uśmiech pojawia się nawet na zapłakanej buzi naszego czteroipółlatka. Kilkanaście lat temu przepis ten królował na forach internetowych pod nazwą „Pierniki Silije” (nie pytajcie, nie mam pojęcia), nie ma w nim nic sztucznego. Za to wypieki są miękkie, niezwykle aromatyczne, nie potrzebują żadnego lukru i trzymają fason na długo po Nowym Roku (chyba, u mnie nigdy nie zostały tak długo, mimo że robię je z, uwaga, poczwórnej porcji!)
Przepis
Przejdźmy do meritum.
Potrzebować będziemy:
1 kg mąki
½ litra miodu (wyłącznie naturalnego!)
2 szklanki cukru
1 kostka smalcu
½ szklanki mleka
3 płaskie łyżeczki sody oczyszczonej
3 jajka
szczypta soli
1 paczka gotowej przyprawy do pierników
1 paczka kardamonu mielonego (taka po około 20g)
1 paczka cynamonu
1 paczka gałki muszkatołowej
1 paczka imbiru
1 paczka zmielonych goździków
Przygotowanie
Miód, cukier (zazwyczaj redukuję do połowy) i smalec (czasem mieszam pół na pół z masłem) roztapiamy w garnku, mieszając. Trochę to zawsze trwa. Odstawiamy, żeby ostygło, potem dodajemy całą resztę i mieszamy. Zgodnie z tradycyjnym przepisem, ciasto powinno stać 5-6 tygodni w chłodzie i się przegryzać. Życie jednak spowodowało, iż nieraz piekłam pierniki trzy dni po zarobieniu ciasta i wychodziły tak obłędnie pyszne jak po odleżeniu swojego. Z racji posiadania licznej rodziny, jak już wspomniałam robię pierniki z 4 kilogramów mąki, co daje niemal 9 kilogramów ciasta, także mieszam je w wielkiej miednicy (a w tym roku w wielkim pudle na zabawki) i zamęczam mikser z haczykowatymi końcówkami.
Pieczenie
Gdy przychodzi ta magiczna chwila i nasze dzieci przedeptują z niecierpliwości, foremki prężą się i przepychają, a wałek sam turla się z radości, należy rozgrzać piekarnik do 180 stopni z termoobiegiem. Wtenczas sięgamy po wałek, urywamy z ciasta zgrabną kulkę i rozwałkowujemy niezbyt cienko, tak na oko na pół centymetra. Dzieci wycinają kształty, my przekładamy na blachę pieczemy z siedem minut, też trzeba pilnować. Z pieca pierniki wyjeżdżają bardzo miękkie, potem trochę twardnieją, później znów miękną. W międzyczasie dzieci wycinają kolejną porcję słodyczy (urozmaicając sobie zabawę posypując się i wszystko dookoła mąką), my układamy gotowe wypieki do kartonów czy na palety, to już zależy kto co ma. Po kwadransie dzieci porzucają długo wyczekiwane wycinanie na rzecz walki/puzzli/książki/youtuba/leżenia na kanapie, a my do głębokiej nocy wycinamy, pieczemy, wyżeramy i cieszymy się cudowną atmosferą.
Ho ho ho.