Jak to się stało, że z magister inżynier architekt stałam się Agnieszką z OPLOTKI?
Żeby nie zanudzić Cię szczegółowymi perypetiami i rozterkami jestestwa (pełną historię znajdziesz tutaj), powiem w skrócie…zostałam mamą.
Tak – spełniona zawodowo profesjonalistka, która nie miała problemu z 14-godzinnym dniem pracy, bo uwielbiała wyklikiwać projekty, które później materializowały się dzięki długim godzinom doglądania prac na budowie, nagle zapragnęła dziecka. Kiedy marzenie się spełniło, długo walczyłam, by udowadniać sobie i światu, ze da się „na dwa fronty”. 100% w pracy (no nie ma „zmiłuj”, jeżeli prowadzisz własną działalność) i 200% w domu. Nawet dawałam radę i upychałam oznaki zmęczenia w głębokim (nie)poważaniu. Macierzyństwo wessało mnie na dobre i dopiero drugie dziecko dobitnie unaoczniło, że tak dalej się nie da.
Trudny wybór, ale czy koniecznie 0-1 ?
Jak się pewnie domyślasz, nie wybrałam kariery architekta. Postawiłam wszystko na czas, wartości, które chcę przekazywać tym małym człowieczkom plączącym się między zabawkami. Miałam czas. Jak nigdy. To dobro luksusowe pozwoliło nadrabiać odkładane na wieczne „potem” kawy z przyjaciółkami, zapomniane pasje, książki… w końcu miałam porządek w domu… ale jednocześnie… jakaś niezmiernie ważna część mnie usychała. Jako przedsiębiorczyni z krwi i kości, która za punkt honoru stawiała sobie wyciśnięcie z każdej minuty maximum efektywności… rozpływałam się teraz w dyskusjach na temat wyższości zajęć basenowych nad umuzykalnianiem pociech.
To była kwestia czasu.
Jak się domyślasz, wrodzona potrzeba samorealizacji dała o sobie znać ze zdwojoną siłą. I zupełnie tak, jak rozbijanie szklanych sufitów w pracy architekta, tak kolejne przedsięwzięcie biznesowe, które kiełkowało na glebie bezglutenowych obiadków i godzin na placu zabaw, dawało o sobie coraz silniej znać. Wróciłam do rzeźby, malarstwa, rysunku, szydełkowania, drutów, zaplatania i składania… do wszystkiego, co na architekturę mnie zawiodło, ale teraz w wydaniu takim bardziej moim, nieobowiązkowym, nieprzymuszonym – no i możliwym „przy dzieciach”. Wyżywałam się twórczo we własnych wnętrzach (tak syndrom „wicia gniazda” chyba jakoś tym dobitniej dopada mamy –architektki). Potraktowałam każde wyzwanie nieoryginalnej przestrzeni jako osobiste powołanie do stworzenia unikalnych dekoracji i tak ruszyła lawina. Płótna zapełniały ściany, odciski małych rączek i stópek zaczęły zapełniać strony ręcznie rysowanych pamiątkowych albumów, a przede wszystkim – ogromne meblo-formy zaczęły wylewać się spod szydełka odkopanego w babcinych szafach podczas przedświątecznych porządków.
Dno (!?), od którego trzeba się odbić.
Zaczęło się niewinnie i teraz, kiedy przeczołgana już przez szkolenia z marketingu, wiem, co robiłam, mogę Ci zaraportować – badałam rynek. Każda kawa z koleżanką, każde „ochy” i „achy” nad pomysłowymi własnoręcznymi detalami wnętrzarskimi upewniały mnie, że to MÓJ kierunek. Nagle swoją ukochaną architekturę zobaczyłam przez pryzmat ciepłych wnętrz, nie ton betonu i stali w chaosie budowy. No dobra – wiedziałam, że to, co robię jest OK, „fajne” nawet, jak mówiły koleżanki… ale czy da się z tego żyć, płacić rachunki?
Pierwsze próby i błędy.
Zbudowałam sklep internetowy (jeżeli chcesz posłuchać o perypetiach tego przedsięwzięcia – wskakuj tutaj), skleciłam naprędce fanpage. Potem logo, nazwa, czcionki, grafiki, zdjęcia (…) cała ta lista niekończących się niezbędności została ogarnięta… i co?! I nic!
Nikt poza gronem koleżanek, które z resztą już hojnie uposażyłam w OPLOTKowe gadżety nie miała o mojej działalności bladego pojęcia. Każda godzina wessana przez czarną dziurę internetu wydawała się stracona. Byłam bliska poddania się. Gdyby nie koleżanki, które ochoczo uczyły się tajników szydełkowania u mnie… pewnie Oplotki pozostały by wspomnieniem. To one uzmysłowiły mi, że same dekoracje, to nie wszystko – często ważniejsza od finalnego efektu jest frajda z samodzielnego wykonania! Tak! To wtedy zrozumiałam, że przecież cały czas robię to, czego „rynek” oczekuje, tylko nikt o tym nie wie.
Pierwsze warsztaty szydełkowania przypominały bardziej sabaty czarownic – rozbiegane włóczki między plączącymi się dzieciakami – czy może odwrotnie? Grupa kobiet rozpaczliwie próbujących znaleźć patent na tempo codzienności – każda z nas w szpagacie między pracą a domem, między tym, co trzeba, a co mogę, między marzeniami a rzeczywistością. Czerpałyśmy nawzajem z tej nieokreślonej energii spotkań. Tego czasu wsparcia, zrozumienia i twórczej satysfakcji z krzywych dywanów i wypychanych starymi ręcznikami puf.
Pierwszy sukces i siła do działania
To mąż (o ironio!) dał mi trampolinę do sukcesu. Kiedy po którymś z kolei warsztacie oświadczył, że ma już dość gnieżdżenia się w domu z chmarą rozklekotanych bab i bonusowymi dzieciakami do ogarnięcia – przeniosłyśmy spotkania do kafejek. To był strzał w dziesiątkę! Gdyby nie fakt, że coraz więcej przypadkowych osób pytało o to, czy może się przyłączyć – pewnie nie odkryłabym, że mam najfajniejszy model pracy, pozwalający na łączenie go z rolą mamy. Kiedy do szydełkowych narad zaczęły dołączać koleżanki koleżanek koleżanek… zrozumiałam, że mogę pomyśleć o OPLOTKach na poważnie. W kategoriach azylu dla kobiet, które potrzebują takiego „darcia pierza 2.0”.
Na serio i z podejściem strategicznym
Wiedziałam, że głupotą byłoby oczekiwać, że już trafiłam na żyłę złota (czyt. znalazłam model biznesowy, który pozwoli bezszwowo połączyć pracę, dom i wielką pasję do rękodzieła) – i całe szczęście – bo zaczęłam szukać zewnętrznego wsparcia. Szukałam kogoś, kto oświeci mnie w kwestiach marketingu, strategii, planowania finansowego… Szukałam kogoś, kto powie, jak wypromować warsztaty szydełkowania na tyle, żeby można było dzięki temu popołudniami wyrywać się z domu na kilka godzin, podczas, gdy mąż bezpiecznie ogarnia maluszki…
Szukajcie, a znajdziecie 🙂
Oszczędzę Wam długiej listy szarlatanów biznesu, którzy niby uczą, ale nie do końca… niby dają narzędzia, ale sami żyją z ich sprzedawania, nie stosowania… na palcach jednej ręki mogłabym policzyć kursy, które wniosły jakąś głębszą refleksję, albo dały konkretne rezultaty dla mojej działalności. Antyreklamy nie będzie – no niestety nie potrafię – choćby poprzez szacunek dla dobrych chęci autorów tych programów – ale chętnie polecę dwie polski autorki programów rozwojowych online. Ola Budzyńska – która olśniła mnie życiowym podejściem w programie „Zorganizuj się w 21 dni” . No i oczywiście Ola Gościniak – której konkretny support w programie „Stwórz swój kurs online” pomógł mi osadzić wiedzę z ogólnoświatowego programu, w którym już pracowałam w polskich realiach.
Już spieszę donieść o tym ogólnoświatowym programie (brzmi górnolotnie, ale nie potrafię za chiny oddać ducha SOMBY (tutaj znajdziesz szczegóły) w inny sposób). We wrześniu 2017 roku trafiłam na webinar Sigrun (moja mentorka biznesowa, autorka programu SOMBA – Sigrun’s Online MBA). Totalnie oczarowana porcją konkretnej wiedzy, której od dawna bezskutecznie szukałam, dołączyłam do rocznego programu SOMBA ( Sigrun’s online MBA). Wielka (jak na ten czas) inwestycja finansowa była dla mnie deklaracją dla samej siebie:
TERAZ ALBO NIGDY
Myślałam, że program da mi odpowiedź, jak promować warsztaty i wyroby rękodzielnicze, żeby budżet się spinał… ale dostałam o wieeeeele więcej. Już w pierwszym miesiącu wsiąkłam totalnie w bibliotekę programu (Somba to dostęp do pokaźnej bazy wideotutoriali z zakresu między innymi narzędzi do budowania biznesu online, mindsetu, mechanizmów budowania i automatyzacji procesów w firmie) – głowa kipiała od pomysłów, ale przede wszystkim, odkryłam, że jestem u progu czegoś wielkiego. Wtedy nie wiedziałam jeszcze jak, kiedy i co dokładnie, ale poziom inspiracji nieprzebranym bogactwem możliwości, jakie dawał online przygniótł mnie totalnie. Wrzesień i październik upłynął na intensywnym badaniu rynku i obmyślaniu strategii. W grudniu z powodzeniem sprzedałam swój pierwszy kurs szydełkowania online. Okazało się, że warsztaty stacjonarne są w stanie zaspokoić tylko ułamek potrzeb – niektórzy nie mogą dojechać, bo za daleko, niektórym nie pasuje termin, a większość chętnych, to – tak, jak ja – mamy z maluszkami, których ot tak nie da się nagle zutylizować. To strategiczne sesje w programie SOMBA i wsparcie świetnej społeczności uczestników programu pomogło mi dostrzec to, co przez ten cały czas miałam przed nosem – potrzeby mam takich, jak ja. Na nich oraz na tym, jak mogę podzielić się swoimi zasobami – oparłam swój model biznesowy
Wariatka
Kiedy opowiadałam znajomym „po fachu”, jak zamierzam zbudować stabilny biznes w oparciu o rękodzieło, pukali się w czoło!
W Polsce?! Wśród przeciętnych Kowalskich, którzy ciągle mierzą przydatność wystroju wnętrza ceną?! W dobie takich potęg, jak Etsy, Pakamera, Showroom? Sprzedając przez internet rękodzielniczy know-how i gotowe produkty?! O-SZA-LA-ŁA!
A jednak nie do końca.
Zachęcona sukcesem szydełkowego kursu, zanurzyłam się w studiowaniu arkanów internetowej działalności biznesowej. Pilnie rozrysowywałam strukturę swojej działalności i ochoczo badałam potrzeby potencjalnych klientów. Zgłębiałam prawne aspekty i pokonywałam histeryczne RODO-fobie. Pracowałam głównie nad sobą – swoimi przekonaniami, że za usługi architekta mogę przyjmować zapłatę, ale przecież za wiedzę i doświadczenie z obszarów, które kultywowałam latami jako hobby, to przecież nie można (no nie mam dyplomu Polibudy, czy Berlińskiej uczelni architektonicznej z szydełkowania… no i na pewno nie mogę się pochwalić pakietem podyplomówek z rękodzieła, tak, jak to jest u mnie z architekturą). Zbierałam szczękę, dowiadując się, za jakie usługi płaci się w Europie, ile zarabiają specjaliści od dobrostanu psów, czy kotów i powoli pękały wszystkie tamy. Powódź poczucia misji była nie do powstrzymania. Każdy szydełkowy warsztat utwierdzał mnie w przekonaniu, że rękodzielniczki to pracowite kobiety o paletach kompetencji, które powalają na kolana, ale też kobiety, które rezygnują z siebie w imię macierzyństwa, społecznych stereotypów, braku wsparcia. Wiedziałam, że nic nie będzie już takie samo, kiedy poczułam, że mogę to zmieniać.
Dlaczego warto w grupie (choć nie jest łatwo)
Mogłabym długo opowiadać, co dał mi program SOMBA w kategoriach osobistego rozwoju, zmiany ograniczających mnie przekonań i jak wiele praktycznych narzędzi odkryłam dzięki wspólnemu analizowaniu modeli biznesowych społeczności zgromadzonej w programie. Jedna kluczowa lekcja okazała się przełomem. Kiedy uświadomiłam sobie, że wszystko, co mogłam osiągnąć sama, właściwie już mam. Work-life balance – rozumiany przeze mnie tak, że pracowałam, kiedy mogłam i czułam największą „wenę”. Zarobki na poziomie, który daje podstawy do jako takiej stabilizacji i satysfakcję nie z tej ziemi – że wbrew wszystkim sceptykom udało się połączyć pasję, pracę i dom w jedną organiczną całość. To wtedy zrozumiałam, że chcę więcej.
Chcesz iść szybko, idź sama, chcesz iść daleko, idź razem…
Słowa Walta Disneya delikatnie pobrzękiwały podczas warsztatów, gdy spotykałam kobiety, które chciały dokładnie tego samego… żyć każdego dnia pełnią, jakby każdy dzień był ostatni, jakby od tego, czym podzielisz się dalej zależało Twoje jestestwo. Zawsze czułam, że w grupie tkwi potęga, ale dopiero SOMBA dała mi praktyczne narzędzia, jak kanalizować tę ogromną energię w mądry model biznesowy. Co przez to rozumiem? – Zero ciepłych etatów – maksimum kobiecej przedsiębiorczości.
I tak OPLOTKI stały się czymś więcej, niż tylko „darciem pierza 2.0” – Stały się ekosystemem wzrostu, wsparcia. Platforma wymiany informacji na temat najróżniejszych technik rękodzieła, jaką stała się społeczność OPLOTKI zaczęła żyć własnym życiem. Każda z nas jest artystką, ale jesteśmy też mamami, prawniczkami, nauczycielkami, lekarkami, specami od PR, social media, blogowania… jesteśmy stabilnymi ostojami domowych budżetów na przewidywalnych etatach, ale też szalonymi ryzykantkami, które kochają eksperymenty. Każda z nas ma niedoskonałości, ale suma naszych mocnych stron tworzy ekosystem wzrostu.
Karma wraca
Nieśmiała myśl zaczęła kołatać w głowie. „Podziel się, a pomnożysz” — nie pamiętam, gdzie usłyszałam ten cytat, jest ze mną odkąd pamiętam. Wrócił do mnie, kiedy kolejni rękodzielnicy zaczęli pytać „jak Ci się to udało?”. Cały czas miałam wrażenie, że jedyne, co mogę zrobić, to podzielić się programem, w którym sama znalazłam każdy rodzaj wsparcia, jaki był mi potrzebny, żeby zmagać się z wyzwaniami budowania i prowadzenia własnej działalności. Do dziś odruchowo kieruję do flagowego programu mojej mentorki Sigrun, ale wiem, że dla niektórych barierą w SOMBA jest język (na co dzień pracujemy po angielsku).
Powtarzające się pytania „jak Ci się to udało?”
Kiedy zrozumiałam, że skoro OPLOTKI to „rękodzieło dla wnętrz” i naturalną drogą rozwoju jest szukanie zespołu z zakresu innych technik, niż moje szydełko, przeznaczyłam bardzo dużo energii na dzielenie się wszystkim, co wiem. Zaprocentowało! – W bezpłatnej grupie „Oplotki and Friends – zarabiam na rękodziele” prowadziłam dyskusje na żywo, webinary, zachęcałam do dzielenia się wiedzą z innych, aczkolwiek pomocnych dziedzin (serdecznie dziękuję Karolinie za wsparcie prawne i blogową odpowiedź na najczęściej zadawane pytanie) – w ten sposób znalazłam (i ciągle znajduję) twórców z innych dziedzin rękodzieła gotowych do pogłębiania swojej wiedzy zarówno w danej technice, jak i w zakresie prowadzenia własnej działalności. Twórcy, którzy czują, że teraz jest ich czas na zintensyfikowanie działań w kierunku własnego rozwoju, pracują tym intensywnej w płatnym programie „Akademia Rękodzielnika”, gdzie mają jeszcze większy dostęp do moich zasobów czasu i energii. Jeżeli od czasu do czasu dopada Cię myśl, żeby zrobić „coś” w kierunku zarabiania na rękodziele – wystarczy Ci suma wspólnej wiedzy w bezpłatnej grupie – śmiało zadasz tam nurtujące Cię pytania, ale jeżeli czujesz, że to TWÓJ CZAS i chcesz na poważnie podejść do swojej działalności rękodzielniczej w kategoriach stabilnego biznesu – wtedy polecam Akademię). Nie każdy ma odwagę budować biznes w oparciu o rękodzieło, to długa i żmudna praca daleka od rzeczywistości insta-fotek… ale na dłuższa metę, nic nie daje takiej satysfakcji niż codzienne podążanie we własnym kierunku. Nie każdy musi budować biznes w oparciu o rękodzieło, dla wielu jest to odskocznia, relaks, odstresowanie od zabieganej codzienności. Każda z dróg jest ok! Jednak ciężko oczekiwać spektakularnych sukcesów bez pracy i im szybciej ta „naga prawda” dociera do nas, tym łatwiej zdecydować, czy rękodzieło to dla Ciebie hobby, czy również praca. Zbyt wiele nieudanych biznesów skończyło się trwałą nienawiścią do handmade-u, wielkimi frustracjami i zazdrością kanalizowaną hejtem w kierunku tych, którzy ciągle próbują lub (o zgrozo!) odnoszą sukcesy. Jeżeli mają być dochody – musi pojawić się praca – choćby najprzyjemniejsza — i (niestety) ilość wyprodukowanych, choćby najpiękniejszych, prac nie jest równoznaczna z zarobkiem.
Sukcesy?! Jakie sukcesy?!
No właśnie – dlaczego konstuując tę dokumentację Oplotkowych sukcesów z 2018 roku zaczynam od pewnej dozy wątpliwości? Bo te sukcesy to nie zawsze taka oczywista oczywistość. W epoce pre-dziecio-kambru… miarą sukcesu było puchnące konto i liczba podróży po świecie, które udało się wcisnąć w napięty grafik. Teraz sukces to dni, tygodnie, miesiące balansu między domem, pracą i własnymi potrzebami. Sukces to pilnowanie, żeby skrajności nie wkradały się w codzienność, a pieniądze były narzędziem do realizowania celów, a nie odwrotnie. Sukces – to poczucie, że w małe dziecięce głowy wtłaczam wartości, w myśl których sama żyję. A sukces biznesowy? – to poczucie, że biznes oprócz oczywistego płacenia rachunków, może również motywować (np. do kobiecej przedsiębiorczości, samorealizacji, szukania kompetencji w sobie, nie winy w całym świecie) i poczucie dobrej roboty (nie mówię, żeby od razu rzucać się w wir stowarzyszeniowej charytatywności, jak to u nas w przypadku darowizn na aukcje, czy warsztatów dla mniej uprzywilejowanych) – takiej, która napawa dumą i pozwala zmusić się do wyjścia z łóżka nawet w najbardziej ponury, deszczowy dzień.
Dlatego – po tym przydługawym wstępie – zapraszam Cię do video-podsumowania 2018-go roku i małej zapowiedzi tego, co szykuję (szykujemy) dla Ciebie w najbliższym czasie 🙂
Wierzę, że ten tekst pozwoli Ci spoglądać na moje NASZE sukcesy i mierzyć je podobną miarą. Jeżeli czujesz, że mówię do Ciebie, o Tobie – pisz! – agnieszka@oplotki.pl
Ps. Tekst napisałam w styczniu 2109 – świadomie czekałam z jego publikacją aż pół roku… bo widzę, że niektóre plany, cele zamierzenia potrafią wytrwać próbę czasu. Misja OPLOTKI się nie zmienia. Dążymy do promowania polskiego rękodzieła i kobiecej przedsiębiorczości wszelkimi sposobami… koniecznie podglądaj nasze kanały, a znajdziesz wsparcie, społeczność i przydatne know-how 🙂 Do zobaczenia!
Ps.2. Więcej informacji na temat SOMBA znajdziesz tutaj albo po prostu pisz agnieszka@oplotki.pl