Tag Archive for: #onas

miłość do rękodzieła

Najtrudniejsze jest pierwsze zdanie, mawiają.

Najważniejsze jest pierwsze zdanie, ostrzegają.

Najistotniejsze jest w ogóle zacząć, a jak mawia Pani Swojego Czasu, Ola Budzyńska: zrobione jest lepsze od idealnego, zatem do dzieła.

Krzątanie się po tym świecie od kilku dziesięcioleci dało mi możliwość picia z wielu kielichów i oglądania niejednego pejzażu. Szłam wieloma drogami, brałam zakręty ostre i łagodne, nurzałam się w błocie i grzałam w jacuzzi. Spotkałam ludzi pięknych swoim dobrem i tych, który potrzebują więcej pracy nad sobą. Życie po prostu.

Na każdym jednak metrze przemierzanych tras, że tak zamknę ten metaforyczny początek, doceniałam piękno, prostotę i dbałość o szczegóły i tak rodziła się moja miłość do rękodzieła.

Wykonywanie rzeczy własnoręcznie to praca mozolna i bardzo czasochłonna. Jednocześnie, daje tak dużo satysfakcji, że żadna ze znanych mi rękodzielniczek, nie nazywa swojego zajęcia pracą, a tylko pasją, hobby, zainteresowaniem.

Gałęzi rękodzieła jest wiele, w kolejnych postach będę opowiadać o każdej po trochu, zaprezentuję Wam sylwetki Rękodzielniczek, wskażę, gdzie rękodzieło można kupić, a także zdradzę Wam kilka sekretów dotyczących zarabiania na nim. Pokażę Wam niebywałe piękno, nauczę znajdować perły, zaprezentuję trochę swojego.

Rozgośćcie się i czujcie, jak u siebie w domu. Zadbanym, pachnącym świeżo mieloną kawą i ciastem drożdżowym, pełnym śmiechu i beztroski.

Gosia, Zaplatajka, oplotkowa dziewczyna

szydełkowanie

Czy zatem dziwnym jawi się fakt, że błądząc po zawodowych ścieżkach w mocno dorosłym już życiu, znalazłam i tę z dzieciństwa?

 

Będąc dzieckiem nieco chorowitym w wieku przedszkolnym (ten wiek przedszkolny to w ogóle przereklamowany jest dla matek, najpierw dość łzawa adaptacja, czasem krótka, czasem kilkutygodniowa, potem katar, za chwilę gorączka, następnie abonament w przychodni i blaszana tabliczka na krześle w poczekalni z Twoim nazwiskiem, potem przejście na ty z pediatrą, bo skoro widujesz ją częściej niż najlepszą przyjaciółkę, to czemu nie, a za chwilę zerówka i „mamo, nie znasz się, pani powiedziała…”), często spędzałam czas u moich Babć.

A Babcie, jak to często bywa, były nadzwyczaj kreatywne, obie zajmowały się rękodziełem. Jedna robiła bieżniki szydełkiem, druga, ta u której spędziłam szmat wspomnianego wieku przedszkolnego, robiła wszystko – na drutach, szydełkiem, z pomocą maszyny dziewiarskiej i maszyny do szycia. A także haftowała i wiedziała sporo na temat makramy. Także – encyklopedia chodząca w dziedzinie rękodzieła była moją opiekunką i wkładała mi do głowy obrazy, których nie da się zapomnieć. A także kształtowała umiejętności w ramach motoryki mniejszej 🙂

I tak, nie dość że mając pięć lat, czytałam samodzielnie, nauczona liter – uwaga – drutami*, to właśnie wtedy tworzyłam moje pierwsze dość niezgrabne, bądźmy szczerzy, łańcuszki i półsłupki, a także oczka lewe i prawe na drutach.

Druga Babcia, która mieszkała w pewnym oddaleniu, w związku z tym była odpowiedzialna za wakacyjny wypoczynek swych wnucząt, wyspecjalizowała się w robieniu bieżników szydełkowych. Miała swój ulubiony wzór, czasem robiła też okrągłe serwety, ale do dziś pamiętam ramy do schnięcia bieżników, robione przez mojego tatę, i naciąganie wykrochmalonych, mokrych udziergów na gwoździe.

Jak widać – kąpałam się w rękodziele. Bawiłam się kordonkiem i kolorowymi włóczkami, wszystkim tym, co za siermiężnego PRLu było dostępne (czyli zapewne akrylem, ale szczerze mówiąc – nie pamiętam).

Czy zatem dziwnym jawi się fakt, że błądząc po zawodowych ścieżkach w mocno dorosłym już życiu, znalazłam i tę z dzieciństwa? Mnie – zupełnie.

Niestety, Babcia od bieżników nie żyje już od dekady. Ta wielorękodzielnicza jednak tak, ma dziewięćdziesiąt pięć lat i choć wzrok nie pozwala Jej na tworzenie nowych cudów, podziwia moje i wiernie mi kibicuje. To dla mnie prawdziwy zaszczyt!

A Ciebie kto uczył szydełkowania? Kto pokazał Ci pierwsze ściegi na drutach? Kto nawlekł pierwszą nitkę w maszynie do szycia?

*Babcia, nie przerywając sobie pracy, wolnym drutem wskazywała mi najpierw litery i uczyła ich, a później całe słowa. Nie było to zgodne z żadną nowoczesną teorią pedagogiczną, a jednak sprawiło, że znacznie wcześniej niż rówieśnicy (i ze znacznie większą absencją) umiałam posługiwać się słowem pisanym i czytanym, i pokochałam tę czynność bezgranicznie!