Jeśli nie macie jeszcze dość mojej historii – zapraszam do przeczytania jej epilogu.

Chociaż – czy na pewno? Czy epilog w blogowym przekazie to nie piękny początek?

Moja firma ma się dobrze i nie, nie jestem przesądna i nie będę tu pluć przez lewe ramię lub odstukiwać w niemalowane drewno (choć biurko mam z pięknym dębowym blatem). Szkoła językowa to idealne połączenie moich pasji – praca z dziećmi, młodzieżą, z ludźmi!

Obchodzimy właśnie półrocze istnienia i z tej okazji składka ZUS rośnie mi o jakieś dwie stówki (ale za to zaczynam odkładać na emeryturę, yay!!!), ale ponieważ mam wielu klientów, a w grudniu, jak na zawołanie doszło dwóch kolejnych, właśnie zdobyłam finanse na bezbolesne pokonanie tego progu.

Są zajęcia w mojej firmie, które lubię – rozmowy z klientami, zachęcanie ich do podjęcia współpracy, samo uczenie, rzecz jasna. Są też kwestie mniej przyjemne – cała otoczka księgowa, wystawianie faktur, monitorowanie płatności, upominanie niesfornych zapominalskich – te zadania odkładam zawsze na sam koniec. I, nie będę ukrywać, pracuję bardzo dużo. Odbieram telefony o różnych porach, wiadomości podobnie. Ale ponieważ zazwyczaj, w znacznej większości są one miłe i uprzejme, jeszcze się nie zdążyłam zagotować.

Ubyło mi czasu na rękodzieło. Prawda jest taka, że mogę się już udzielać w stowarzyszeniu tak jak kiedyś. Wróciłam do czasów, gdy szydełko czy makrama były dla mnie przyjemną odskocznią, teraz też do nich tęsknię, gdy siedzę przed ekranem laptopa. Ale nie dramatyzujmy. Zajęłam się czymś, co wreszcie daje mi pieniądze i satysfakcję JEDNOCZEŚNIE. A to dość istotne. Mam czas i możliwości, by robić rzeczy dla mnie ważne – mogę z czystym sumieniem pomagać w przeróżnych akcjach charytatywnych (koordynowanie Mikołaja w Akcji, lokalnej poznańskiej inicjatywy, która zrzesza już ponad dwa tysiące osób, to zaszczyt, serio!) a w zeszłym tygodniu poprowadziłam fantastyczne warsztaty makramy w Glinianej Kuli w Poznaniu.

Za moment, za chwileczkę dosłownie, skończę czterdzieści lat. W ciągu ostatnich pięciu dokonałam tylu zmian w moim życiu, że nie da ich się zliczyć. Urodziłam synka, starsze dzieci wyprowadziłam na wspaniałych ludzi, z którymi mam dobre i szczere relacje, zaczęłam doceniać samorozwój, poduczyłam się włoskiego, przełamałam lęk przed lotami. Wreszcie – założyłam swój biznes. I choć plany mam wielkie, strategie rozwoju też – nie mogę mieć pewności, co się wydarzy – niczego nie żałuję, bo wszystko wyszło wspaniale. Nie zgadzam się więc z powiedzeniem, że życie zaczyna się po czterdziestce. U mnie zaczęło się, gdy o tym zdecydowałam.

Czego i Wam życzę.

Dobrych i pomyślnych wiatrów w żagle. Które sami stawiajcie!

Gosia