Jak to się stało, że zając-zabawka awansował na królika-giganta, z którego zrobiło się legowisko dla całej rodzinki? Sama się zastanawiałam!
Dzięki inspirującym fotkom „zwieńczenia” tej opowieści wróciłam do historii projektu, który zaczął się blisko dwa lata temu. Gotowi do zanurzenia w prehistorii? No to startujemy!
Szydełkowy zając czyli maskotka amigurumi jako prezent dla własnych dzieci
Szukałam fajnego prezentu wielkanocnego dla maluchów – takiego, którego można by szarpać, tarmosić i bezkarnie „memlać” (dla nie-dzieciatych – brać do buzi, ślinić, gryźć bezzębnymi dziąsłami w totalnym poczuciu bezpieczeństwa mamy, która nerwowo sprawdza, czy zabawka aby na pewno posiada certyfikat, albo przynajmniej jakiś atest spożywczy ). Takiego prezentu, z którego ucieszyła bym się jako dbająca o jako-taką estetykę pokoiku dziecięcego mama (no dobra, jako dziecko też).
Nie to, że nie znalazłam…wręcz przeciwnie, wybór mnie przygniótł.
NIC, absolutnie NIC, nie mieściło się w moich kategoriach „przyzwoitego stosunku jakości do ceny”. Pewnie gdzieś tam „w internetach” istniały takie zabawki które były i proste, i estetycznie nieoszałamiające nieprzyzwoitym nagromadzeniem detali na centymetr kwadratowy, i wreszcie nie rozsypały by się przy najbliższym kontakcie z moim dzieckiem (do dziś nie wiem, jak to robią te dzieci insta-mam, że ich pokoje są sterylnie czyste, niepotargane książeczki stoją w równych rządkach na półkach, a maskotki nie ulegają zaplamieniu ulubioną farbką/ciastoliną/kredką…podczas zabawy z ukochanym przyjacielem dnia…). Pewnie nawet znalazła bym taki egzemplarz, który nie kosztuje „miliona monet” i spełnia powyższe wymagania, ale czas, który mogła bym przeznaczyć na jego szukanie, przeznaczyłam na samodzielne jego tworzenie. No nie wiem, dzieci mam mocno podatne na zabrudzenia jakieś. Zabawka, którą mogę wrzucić do pralki i wyciągnąć w dokładnie identycznym stanie, tyle, że w wydaniu sprzed nalotu ciastolinowego masażu…to skarb. Postanowiłam go wydziergać.
Trwało to. Dziergałam i prułam. Prułam i dziergałam. Wypełniałam i odchudzałam, kombinowałam z długością uszu, rączek, nóżek. Bardziej pyzaty, czy niepoprawny politycznie chuderlak.AAA! Tyle dylematów!
Ale oszczędzę Ci szczegółowych perypetii matki-projektantki. Skwituję tylko. Powstał! Prototyp trafił do fazy crash-testów, czyt. testowanie na dzieciach (własnych, żeby nie było!) – level HARD. Przeżył. Twardziel z niego. Moje dzieci go nie zniszczyły = przetrwa każde dziecko.
Pan Zając, bez cienia wielkanocnej niespodzianki, trafił na stałe do dziecięcego pokoiku. Wędruje do dziś między półką na książki, posłaniem na dziecięcych łóżeczkach, podłogą, szafką, koszem na zabawki, biurkiem pełnym farbek, szufladą z ciastoliną…i innymi zakamarkami fantazjii dziecięcej kreatywności przestrzennej. Teraz już nieco bardziej orientuję się, gdzie takich zabawek szukać, ale mimo wszystko cieszę się, że jako totalny anty-medialny ignorant stwierdziłam, że prędzej sama zrobię, niż znajdę w sieci…bo nie było by PANA ZAJĄCA!
Co jakiś czas PAN Z. znika na 2 dniowy urlop i pojawia się w wersji bez kredkowych blizn, farbowanych uszu i zabłoconych nóżek. Czyściutki, mięciutki i podejrzanie pachnący świeżymi gaciami (autentyczne słowa! „Mamo, czemu PAN ZAJĄC pachnie gaciami?! – biegnę, ze strachem w oczach i myślą „Boże znowu kupa u młodszego???”…a tu starsza córcia porównuje zapach kolejnych świeżo upranych majtasów, czekających na włożenie do szafki – porównuje zapach… z zającem…też świeżo z suszarki wyswobodzonego.) wraca regularnie na posterunek.

Nie to, żebym zagrzewała swoje dzieciaki do crash-testów…ale muszę przyznać – z przyjemością doszłam do wniosku, że stworzyłam zabawkę niezniszczalną. Na powyższym rozmazanym zdjęciu (mam nadzieję, że autorki pięknych fotek poniżej nie zlinczują mnie za umieszczenie mojej „amatorki” w jednym wpisie…) pierwszy prototyp PANA ZAJĄCA. Dokładnie ten, do którego wnętrza zutylizowałam bawełniane tkaniny (wybacz mężu te t-shirty, które dopełniły brzuszek, kiedy już pocięłam wszystkie dziecięce tetrowe pieluchy z nieużytych zapasów i ciągle zajęczym trzewiom było mało). Kolejne egzemplarze (zwłaszcza zamawiane przez koleżanki) były już raczej wypełniane na życzenie (a to leciutka kulka silikonowa, a to bawełniany puch… co tylko sobie „zażyczyły”, bo głodna testowania kreatorka ciągle miała mało). Kto by pomyślał, że zadałam sobie tyle trudu, żeby dojść do uzasadnionego wniosku, że pierwsza myś – 100% bawełny – to strzał w dziesiątkę (nie radzę testować, co dzieje się, kiedy wewnętrzny pokrowiec z wypełnieniem pełnym drobniutkich kuleczek np. styropianowych lub silikonowych, pęka przy maksymalnym wirowaniu – zwłaszcza, jeżeli macie zamiar jeszcze kiedyś używać tej pralki…i łazienki…). Teraz (żeby nie było, że na fali zero-waste) używam głównie bawełny z recyclingu (nie będę kryła, że ta idea jest bliska działalności OPLOTKI i staramy się ją wdrażać, gdzie tylko możemy, zwłaszcza, że dzięki modzie na EKO jest o nią coraz łatwiej). Dla domowych egzemplarzy – często są to „zutylizowane” ręczniki i prześcieradła, dla klientów specjalnie zamawiana bawełna z recyclingu.
Oszczędzę Ci perypetii prototypowania, ale możesz śmiało podejrzewać, dlaczego w mojej stalej ofercie znajdziesz tylko 2 wzory tego typu (jest jeszcze „KOCIEŁ” – znajdziesz go tutaj oraz prace koleżanek). Do PANA ZAJĄCA mam jednak największą słabość, bo związanych jest z nim coraz więcej historii (bez obaw, nie zanudzę Cię wszystkimi…no może kiedyś, w napadzie weny, stworzę kolejny tekst).
Z zacięciem produkuję klony pana Zająca w wydaniu z mniejszym, większym brzuchem, innymi wyrazami haftowanej twarzy…z miną i jej brakiem (jakoś prostota i minimalizm są mi najbliższe). Jeden z zająców zagościł na potrzeby sesji we wnętrzach autorstwa pracowni wnętrz KRAUPE STUDIO (Dzięki za piękne fotki JAGA KRAUPE!) . Gdyby tylko u mnie choć czasem panował taki porządek, zrobiła bym dla Ciebie podobne fotki pana Z. z pokoiku dzieciaków (no dobra – jest jedna fajna o tu, ale nie aż tak dobra, jak te poniżej).
-
Fot. Jaga Kraupe -
Fot. Jaga Kraupe -
Fot. Jaga Kraupe
Zając wielkanocny na szydełku – czyli jak zrobić najlepszą zabawkę handmade
Nie to, żebym taką designerką się zrodziła…nie, nie (pomarzyć nie zawadzi)…to dzieciaki podsunęły mi ten pomysł. No dobra, powiedziały wprost – „mamo zrób nam takiego zająca, ale dużego, żeby można na nim się bujać”.
RRETY? Bujać?!? Seroiusly?!? Jakie bujanie?
Krzyżówka konia na biegunach z zającem? TO ponad moje siły projektowe!
I tak, ostatecznie, bujanie dzieciaki zapewniają sobie same…zając po prostu służy wielkim kuperkiem, na którym mogą się usadowić.

Amigurumi ze sznura, czyli takie cuda – tylko własnoręcznie!
O uszycie takiego cudaka na pewno bym się nie pokusiła, ale już proste wypełnienie uszyte na starej maszynie (spadek po babci, jakoś nie mam serca zmienić na „nowszy model” ) i szydełkowany prostym ściegiem pokrowiec załatwiły sprawę. Sekret tkwi w odpowiednim „zasznurowaniu” całości (ale to już mój mały sekret firmowy). Nie żeby to takie proste w rzeczywistości było…
To był jeden z najbardziej czasochłonnych projektów. Niezliczone próby nadania upragnionego kształtu, udane i mniej udane wersje pokrowca, ściegi wymagające poprawy i samo sznurowanie…Niekończąca opowieść. Tak w skrócie. No ale mina dzieciaków…BEZCENNA!
-
Fot. Jacek Gaczkowski -
Fot. Jacek Gaczkowski -
Fot. Jacek Gaczkowski -
Fot. Jacek Gaczkowski -
Fot. Jacek Gaczkowski
Oszczędzę Ci szczegółów, wolę skupić się na efekcie, a ten zadowolił nie tylko mnie. Dzieciaki nie odstępowały zająca na krok. Z wielkanocnej atrakcji stał się dekoracją całoroczną, którą ochoczo ubierano, tarmoszono, przemieszczano po całym domostwie, testowano wraz z kumplami z piaskownicy. Było oblewanie soczkiem, jedzenie ciasta na grzbiecie, traktowanie jako podręczny stół do rysowania i worek treningowy pozwalający na upust nadmiaru energii. Przetrwał wszystko.
-
Fot. Jacek Gaczkowski -
Fot. Jacek Gaczkowski -
Fot. Jacek Gaczkowski
Ponownie – pralka okazała się moją tajną bronią w walce o beżowo-białą czystość przyjaciela dziecięcych zabaw. „Dlaczego zabijasz zająca! Mamooo!” – mniej więcej tak pomagały dzieci przy każdorazowym „oskórowaniu” poprzedzającym pranie pokrowca zająca. Szybko się jednak nauczyły, że przywracanie „skóry” to równie fajna zabawa, co jego brudzenie. Za każdym razem decydowały, czy ucho dłuższe, czy krótsze…czy tym razem buzia większa, czy mniejsza (bez stresu – wersja dla klientów ma wygodne uproszczenie, które pozwala na demontaż-pranie-montaż bez potrzeby zgłębiania tajników szydełkowania), a ja szurowałam go za każdym razem według ich upodobań, zmieniając tym samym nieco jego miedzy-pralkowe wcielenie.
-
Fot. Agnieszka Gaczkowska -
Fot. Agnieszka Gaczkowska -
Fot. Agnieszka Gaczkowska -
Fot. Agnieszka Gaczkowska
Puf XXL – czyli skąd się wziął szezlong handmade
No dobra. Mimo początkowego założenia tymczasowość wielkanocna przegrała z miłością do tarmoszenia zwierza. Zając zamieszkał na „metrażu”. Stał się członkiem rodziny i choć nijak się miał do kruczoczarnej kanapy, minimalistycznych lamp, czy mocno kontrastowych biało-czarnych zestawień dodatków i mebli… wkradł się niepostrzeżenie jako stały element wystroju salonu. Zapytacie dlaczego? Otóż, jak się szybko okazało zając miał jeszcze jedną właściwość. Stop. Niewłaściwe słowo. Zając miał jeszcze jedną SUPERMOC. Był szezlongiem.
Co to jest szezlong?! I kto tak jeszcze w ogóle mówi?
Tak wiem, dokładnie to samo pytanie padło z ust dzieciaków/znajomych/męża. Nie będę Cię tu odsyłać do Wikipedii (w razie czego tutaj link) – bo krótko – to taki fotel, ale z długim siedzeniem. Dokładnie taką rolę zaczął pełnić Pan ZAJĄC w naszym salonie. Taka sofka, której nigdy nie zmieściliśmy i wygodny fotel, który zawsze był na końcu zakupowej listy. Nie muszę chyba dodawać, że zagościł w salonie nie tylko dlatego, ze to dzieciaki go tutaj przytargały.
Został, bo i ja i mąż ochoczo nań się wylegiwaliśmy podczas Netflixowych maratonów pt. „jeszcze tylko jeden odcinek i na dziś koniec”. Coś nas urzekło w tej miękkiej bawełnianej formie. Jakoś tak idealnie było „coś pod głowę” i pod resztę skatowanego dniem ciała. Jakoś tak nieoficjalnie i na półleżąco, że i w piżamie wypadało się pod kocykiem ulokować. Pokochałam ten „mebel” na tyle, że zapragnęłam własnego (kto próbował użytkować dziecięce zabawki w ich obecności wie, o czym mówię) i tak zaczęły się przygotowania do projektu PUF XXL.
-
Fot. Agnieszka Gaczkowska -
Fot. Agnieszka Gaczkowska -
Fot. Agnieszka Gaczkowska
I jak to z projektami „dla siebie”, a nie dla klienta…
Szło opornie. Zawsze było coś ważniejszego do zrobienia…a że pokrowiec tego meblo-twora to ponad dwa tysiące metrów bawełnianego sznurka do zaplatania w równiuteńki wzór…no cóż…trochę to trwało.
Pewnie trwało by znacznie dłużej, gdyby nie Marysia (dzięki za bodziec do działania!). Szary prototyp leżał w pracowni już od dobrego miesiąca, kiedy wpadła po rękodzielnicze dodatki do kolejnego projektu wnętrz (swoją drogą MUSISZ zobaczyć, efekt finalny pracy nad projektem – o tutaj znajdziesz filmik). Kiedy okazało się, że szuka takiego właśnie „pufala xxl” do nowej „misji” wnętrzarskiej o kryptonimie BALI… obie wiedziałyśmy, że coś z tego będzie.
Takim sposobem…miesiącami odkładany projekt zmaterializował się w tydzień, aby ostatecznie zamieszkać w BALI ( nie, nie – nie martw się o transport na drugi koniec świata … to tylko, w zgrabny sposób budząca uzasadnione skojarzenia, nazwa wnętrza na warszawskim Żoliborzu).
Swoją drogą – historia zatoczyła tutaj koło. Zając amigurumi znalazł swój dom w pokoju obok, a dokładniej w prześlicznym pokoiku dziecięcym (Dziękuję Shoko Design, za przepiękne zdjęcia).
-
-
-
Fot. Shoko Design
Ale momencik…po kolei. Na początku był…SZARY (no wiem, kojarzy się z „Ciemność” … i tak troszkę było. Pierwszy prototyp miał „pasować” do mojego salonu. Skoro już inwestuję w całą przygodę tworzenia tego mebla, to już chociaż zimny kolor w tonacji dodatków mojego wnętrza wybiorę jak należy. „Koniec z tym beżem” – myślałam sobie – mając po dziurki dziergania non stop w odcieniach ciepełka jasnego koloru pana Z.
Kolejne egzemplarze bawełnianych maskotek pchały mnie w kierunku kolorystycznej kontry. I szary puf xxl zmaterializował się w końcu na dobre.
Do testowania nowości zaprosiłam niezawodne urwisy, które po kilku sesjach skakania, rozlewania i tarmoszenia przygotowały produkt do pierwszego prania. Mechanizm ściągania pokrowca uprościłam na tyle, że nie był już widowiskową zabawą dla maluchów, ale jednocześnie oszczędził mi misternego wiązania. Po pierwszej sesji prania-suszenia-zakładania ponownie ewidentnie stwierdziłam, że TO JEST TO! Tym bardziej dziękuję Magdzie, właścicielce KRAUPE STUDIO, że podczas jednej z sesji swojego projektu wnętrz pozwoliła na uwiecznienie prototypu po raz pierwszy (znowu ogromne dzięki Jaga Kraupe za fotki!)
-
Fot. Jaga Kraupe -
Fot. Jaga Kraupe -
Fot. Jaga Kraupe
I tak szaraczek stał sobie w naszym salonie. No dobra, zalegał. A my na nim. (Nawet nie wiesz Magda, jak jestem Ci wdzięczna za te fotki – nie muszę tutaj demonstrować mojego prywatnego bajzelku, żeby pokazać, jak ostatecznie wyglądał szary puf!). Zdradzę Wam tylko, że do dziś eksperymentuję z tym tematem i nic bardziej funkcjonalnego nie była bym w stanie zaproponować (no przynajmiej na chwilę obecną). O jakaż była moja radść, kiedy okazało się, że puf sprawdził się również jako dyżurny mebel w naszej tymczasowej pracowni w Zajezdni Poznań podczas projektu OPLOTKI POP-UP. Rozsiadały się na nim grupki dzieci i dorosłych w oczekiwaniu na twórcze warsztaty. Teraz to już wspomnienie – puf, na szczęście, wrócił do domu po zakończeniu projektu w nienaruszonym stanie i po odświeżeniu w pralce znów służy jako dyżurny obiekt do „zalegania”.
Wracając do projektu POP-UP. To właśnie w tej tymczasowej pracowni Marysia odwiedziła nas, aby poszukać ciekawych dodatków do swojego projektu. BALI (bo tak nazwała projekt) pełen był naturalnych materiałów i ciepłych, delikatnych kolorów. Kiedy jako dodatek do pokoiku dziecięcego zwyciężył PAN ZAJĄC… a w salonie zagościć miał puf… to zgadnij, w jakim kolorze dziergałam przez cały najbliższy tydzień? Ps. Dzięki Justyna za pomoc przy projekcie! To była przygoda!
Zając to nie fizyka kwantowa! taki puf też! (Zobacz, jak powstaje)
Tak! Możesz takie dodatki u nas zamówić (znajdziesz tutaj) Ale możesz z powodzeniem zrobić je samodzielnie! Nic nie daje mi takiej frajdy, jak możliwość kreowania oryginalnych dodatków do wnętrz! Rękodzieło idzie z pomocą dając praktyczne narzędzie. Nie muszę Cię prawdopodobnie przekonywać, że takie dodatki to unikat, jeżeli dodam, że możesz samodzielnie taki unikat wykonać… to mam nadzieję, że skutecznie zarażę Cię moim osobistym sposobem na kameralny networking (warsztaty szydełkowania w nielicznym gronie) i wylogowanie z zabieganej codzienności (dzierganie tego, co Ci wyobraźnia podpowiada oddając się magii powtarzalnych ruchów rąk).
Zapraszam Cię na warsztaty – z pewnością opanujesz sztukę szydełkowania i takie cuda wyczarujesz samodzielnie!
A jeżeli chcesz skontaktować się ze mną bezpośrednio – śmiało pisz: agnieszka@oplotki.pl
Jeżeli też chcesz spróbować swoich sił w szydełkowaniu – śmiało klikaj TUTAJ, aby pobrać bezpłatne schematy szydełkowe. Miłego dziergania!
Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?
POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH
i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę
Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.
Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.
Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.
Parolado – pracownia słowa i wyobraźni.
Znacie kogoś, kto często się uśmiecha, jest sympatyczny, kreatywny a do tego bardzo profesjonalny? Taka właśnie jest Małgosia Choromańska, właścicielka firmy Parolado – pracownia słowa i wyobraźni.
Jej przygoda z ceramiką zaczęła się od zainteresowania i wykształcenia w zupełnie innym kierunku – Gosia jest pedagogiem specjalnym i logopedą. Ucząc się, zdała sobie sprawę, jak ważna w procesie kształtowania mowy u dzieci jest praca rękoma.
Oddajmy głos Gosi:

DLACZEO GLINA
Przede wszystkim wybrałam glinę, bo to tworzywo, którego każde dotknięcie ma w sobie coś fascynującego. To proces powstawania przedmiotów i obserwowania, jak zmieniają kształty, potem kolory w wyniku wypalenia i szkliwienia. Sprawia on, że człowiek staje się kreatorem wyjątkowego dzieła podczas całego procesu tworzenia. To surowiec, za pomocą którego da się wyrazić wszystko, czego nie można wyrazić na przykład werbalnie, czy w inny sposób. Spotkałam się z gliną przez przypadek – kilka lat temu uczestniczyłam w krótkich warsztatach i w ich efekcie wszystko się zaczęło. Świat ten pochłonął mnie na maksa. W glinie lepię w pracy i w wolnym czasie.
Jest coś magicznego w pracy z gliną – uspokaja, wycisza, z drugiej strony – przenosi nas w świat wyobraźni. Daje także nieskończone możliwości, pobudza wszystkie nasze zmysły, poszerza możliwości, inspiruje, wciąga i sprawia, ze chcemy jeszcze więcej. Poszukujemy więc, dociekamy, szukamy nowych wyzwań i inspiracji. Najpierw szukamy inspiracji, często wokół siebie. Następnie znajdujemy odpowiednią formę. W trzecim etapie formujemy i często zdarza się, że efekt finalny jest różny od tego pierwszego, który powstał w głowie. I to jest niesamowite, bo jesteśmy ciągle zaskakiwani, nawet sami przed sobą.
Historia ceramiki pokazuje, że główne procesy i techniki od lat nie uległy zmianie, a glina to surowiec, który pozwala na twórcze projektowanie własnego dzieła, pobudza do kreatywnego działania każdego uczestnika zajęć, bez względu na to, na jakim poziomie zaawansowania jest i z jakimi ograniczeniami się zmaga. Glina to tworzywo, które można przetworzyć tak, by naśladowała niemal każdy materiał. Jej powierzchni można nadać pożądany kolor lub wygląd, może być gładka, połyskliwa lub z fakturą. Może przypominać drewno, tkaninę, papier lub metal, to z kolei daje nieskończone możliwości projektowania. A kreatorem powstałego dzieła jest nikt inny, jak uczestnik zajęć.
-
ceramiczne
DLACZEGO DZIECI
Podczas obcowania z gliną dzieci korzystają z elementów terapii ręki, co usprawnia w znaczny sposób motorykę małą i wymusza wykonywanie pewnych czynności, poprawia też koordynację wzrokowo-ruchową i grafomotorykę. Lepienie z gliny pozwala dzieciom posługiwać się innym językiem do wyrażania swoich myśli i pomysłów.
W pracy z dziećmi jest coś wyjątkowego, ponieważ ich wyobraźnia nie zna granic. Co ważne – dzieci nie potrzebują skomplikowanych narzędzi, form. Wystarczą im ich paluszki, dzięki którym powstają artystyczne dzieła. Nawet te najbardziej żywe dzieciaki potrafią skupić się na długie godziny i kreują, tworzą, wymyślają, zmieniają koncepcję, mają przy tym niesamowicie dużo radości. Potem dumnie prezentują swoje dzieła wszystkim.

Podczas spotkań w przedszkolach, na przykład na warsztatach stosuję wiedzę z zakresu terapii ręki – świadomie łączę ceramikę z terapią. Różnorodność mas ceramicznych (gładka, szamotowa), plastyczność oraz kolorystyka pozwala na eksperymentowanie z kształtem, fakturą oraz łączeniem z innymi materiałami. Formuła zajęć ceramiki w terapii ręki i wspomaganie rozwoju manualnego to proces polisensoryczny. Innymi słowy – angażuje wszystkie obszary (zmysły), które zgodnie z teorią integracji sensorycznej są kluczowe dla harmonijnego rozwoju uczestnika zajęć. Metodyka zajęć zakłada wspomaganie motoryki małej, funkcji wzrokowych oraz systemu poznawczego. To bardzo istotne w rozwoju dzieci w wieku przedszkolnym, a dodatkowo jest to po prostu wspaniała zabawa podczas której można może wyrazić siebie. Ja dostarczam narzędzi do wyrażania tego, czego też nie można wyrazić słowami.

DLACZEGO DOROŚLI
Fascynuje mnie to, że bez względu na wiek uczestnika warsztatów, czy jest to 3, 6 czy 70 latek – każdy tworzy coś niesamowitego, niepowtarzalnego, niejednokrotnie jest zaskoczony swoim dziełem i faktem, że stworzył to z kawałka bezkształtnej gliny.

DLACZEGO TO WAŻNE
Przede wszystkim, cały czas poszerzam swoją wiedzę i umiejętności na szkoleniach, kursach i warsztatach, których tematyka koncentruje się wokół ceramiki i wiedzy dotyczącej formy wyrazu artystycznego w glinie. Parę lat temu ceramika mnie zachwyciła i ten zachwyt poprowadził mnie do miejsca, w którym jestem teraz, w efekcie tą magią próbuję zarażać dzieciaki i dorosłych, często pomagam wyrażać emocje, przeżycia, wrażenia, radości i smutki poprzez nadanie glinie kształtu, faktury i koloru, pokazując skrawek ich wewnętrznego świata.
To tworzywo naturalne, które pozwala łatwo się kształtować, zatem pozwala budować, ale i niszczyć to co się zbudowało i znowu zbudować. To doskonała zabawa dla dzieci, dorosłych, ludzi w każdym wieku.

DLACZEGO FIRMA
W wolnym czasie tworzę też swoją ceramikę, zaczęłam od ozdabiania własnej przestrzeni domowej, a ponieważ moje prace spodobały się też innym, początkowo znajomym i rodzinie, teraz już ozdabiają domy moich klientów, których ilość cały czas wzrasta.
Bardzo lubię realizować indywidualne zamówienia, wyjątkowe, często są częścią ciekawej historii, zawsze są wyzwaniem. Obfitują one w efekcie w ogrom emocji od nadania odpowiedniego kształtu do ostatecznego wyjęcia z pieca.
Bardzo lubię to co robię, w każdą rzecz wkładam serce, a adresat pracy otrzymuje w tej pracy część tych moich emocji
Prowadzę dojazdowe warsztaty do grup przedszkolnych, szkolnych lub na urodziny czy spotkania towarzyskie. Podczas spotkań towarzyskich uczestnicy moich zajęć mogą się odprężyć, wyciszyć, nabrać pozytywnej energii, odkryć drzemiące w nich talenty.
Na co dzień pracuję w szkole specjalnej, także tam w ramach zajęć prowadzę zajęcia z ceramiki, zarażam też ceramiką dzieciaki w przedszkolach podczas warsztatów.
Jestem też logopedą i dobrze wiem, jakie znaczenie w rozwoju mowy ma rozwój motoryki małej – w PAROLADO łączę to wszystko – dlatego w nazwie firmy „pracownia słowa i wyobraźni”.
Małgorzata Choromańska
Gosię znajdziecie, rzecz jasna, w mediach społecznościowych:
Na Facebooku: https://www.facebook.com/paroladopracownia/
Na Instagramie: https://www.instagram.com/parolado_ceramika/
Ps. Jeżeli masz ochotę na więcej informacji o różnych dziedzinach rękodzieła…chcesz od nas otrzymywać powiadomienia o warsztatach stacjonarnych i online oraz dowiadywać się, co nowego w OPLOTKowym świecie – klikaj TUTAJ.
Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?
POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH
i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę
Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.
Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.
Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.