Dziś będzie nietypowo. Oddaję głos Ani z naszego OPLOTKOWEGO TEAMU.
Gdyby ktoś spytał mnie 20 lat temu, czy wiążę swoją działalność zawodową z rękodziełem, spojrzałabym na tę osobę, najdelikatniej mówiąc, ze zdziwieniem na twarzy. Ba! 15 lat, 10 lat, a nawet 5 lat temu zareagowałabym w ten sam sposób.
Dobrze pamiętam, kiedy ta myśl po raz pierwszy pojawiła się w mojej głowie. Taka nieśmiała i wątła: „A może by tak…”
Szczerze mówiąc, na początku potraktowałam ją jako jeden z tych żartów, który kończy się opluciem monitora kawą. Bo niby jak? Potem włożyłam do zakładki marzeń, w rodzaju tych „spędzić miesiąc w uroczym domku na Bora-Bora”.
Byłoby wspaniale, ale nie czarujmy się…
To niewiarygodne, jaką ewolucję może przejść jedna mała myśl, prawda? Szczególnie że dzisiaj rękodzieło, które daje zarobić na chleb, nie jest już moim marzeniem, jest faktem, choć mogłabym nawet powiedzieć, że staje się trampoliną do zawodowego rozwoju, który zmierza w całkiem innym kierunku…
Ale ja właściwie nie o tym chciałam, a o tym, skąd ta mała myśl się we mnie zrodziła? Odpowiedź jest prosta – dzieci. Patrzyłam na nie i zastanawiałam się, co im przekażę, gdy wrócę do pracy, której nigdy nie lubiłam, w której nie czułam się dobrze. Frustracja, zmęczenie, stres… Ale co, jeżeli nie podołam?
Wiem, że nie jestem jedyną osobą, której przyszło się zmagać z podobnymi dylematem. Wielu rękodzielników postawiło wszystko na jedną kartę, bardzo często w „najgorszym” momencie swojego życia. Chyba tylko nieliczni od początku wiedzieli, że kroczą właściwą ścieżką, choć – jak sądzę – niepozbawioną wątpliwości.
Ciekawa jestem, jak było z Tobą?
Pamiętasz tę iskrę, która kazała Ci zaryzykować, spróbować? A może jesteś jedną/jednym z tych, którzy wiedzieli? Co Tobą kierowało? Łatwo zapomnieć o tym, od czego wychodzimy, o tych pierwszych powodach naszych decyzji. Szczególnie w trudnych czasach, gdy problemy zdają się walić drzwiami i oknami.
Taka retrospekcja pozwala odnaleźć umykający sens, zweryfikować cel albo po prostu podjąć decyzję. Zacząć znów działać, na przekór wymówkom, które czasem potrafią przybrać nietypowe kształty…
Czy moje wybory pomogą moim dzieciom zwojować świat? A może przeciwnie? Czy wychowuję liderów, czy tchórzy?
Wspominała też o tym Agnieszka w jednym ze swoich tekstów (do poczytania tutaj >> i do posłuchania tutaj >>), który wywołał niezłą burzę, o czym z kolei można posłuchać tutaj >>
Zachęcając do refleksji, przesyłam dużo ciepła i pozytywnej energii!
Anka z ekipy Oplotek
Nasze ścieżki splotły się podczas wspólnej pracy w Akademii Rękodzielnika. Chyba ani Ania, ani ja nie przypuszczałyśmy, że rękodzielnicze zmagania nabiorą takich kształtów
Teraz nie wyobrażam siebie pracy nad OPLOTKI bez Ani refleksji, obsługi Facebooka, studzenia szalonych pomysłów. To dzięki niej skutecznie zamieniam ILOŚĆ na JAKOŚĆ.
I niby zaczęło się od mojego Ani pomagania, a teraz to wraca!
A jak to jest u Ciebie? Czy w Twoim rękodzielniczym świecie też pojawiły się takie nieoczekiwane zamiany ról?
https://oplotki.pl/wp-content/uploads/2020/11/blog-grafika-na-social-media-szablon.png788940aga gaczkowskahttps://oplotki.pl/wp-content/uploads/2021/01/logo-oplotki.pngaga gaczkowska2020-11-18 06:00:412021-05-11 09:41:44Bez pomocy ani rusz, czyli o spotkaniach w Akademii Rękodzielnika
SIGRUN LIVE – Coroczna konferencja uczestników programu SOMBA
Coroczna konferencja dla uczestników programu online MBA (SOMBA) – SIGRUN LIVE, organizowana przez moją mentorkę SIGRUN w połowie listopada w Zurychu, to wydarzenie, które skutecznie ładuje moje baterie w tym jesienno-zimowym okresie „nicniechcenia”. Postanowiłam podzielić się tym ciepłem.
Dogrzewajmy się, bo zapał stygnie, kiedy za oknem zimno, a robota sama się nie zrobi :).
W wydarzeniu biorą udział studenci SOMBA (online MBA, o którym więcej dowiesz się we wpisie: co to jest SOMBA), czyli rocznego programu budowania biznesu online, a także uczestnicy bardziej zaawansowanych programów, takich jak SOMBA MOMENTUM – gdzie większy nacisk kładzie się już na budowanie wirtualnego zespołu, wzrost biznesu i jego skalowanie oraz automatyzację, (obecnie sama uczę się w tym programie) – oraz VIP MASTERMIND i RED CIRCLE (programy dedykowane rozwojowi w roli lidera danego rynku, danej branży).
Natłok pozytywnych wrażeń, emocje i ogromne zmiany w mojej głowie. Jak to wszystko ubrać w słowa?!
Spróbuję.
Gdzieś trzeba zacząć
Do programu SOMBA dołączyłam w 2017 roku – wydaje się, że wieki temu, ale nie brałam udziału w pierwszej konferencji. Podróż z Poznania do Zurychu i koszty całego przedsięwzięcia przerosły mnie. Jakoś nie mogło mi się pomieścić w głowie, dlaczego ludzie pędzą tak daleko, żeby pobyć 1-2 dni w towarzystwie ludzi, których i tak na co dzień widzą dzięki wideorozmowom w programie…
Pomimo tego, że bilet na wydarzenie jest dla uczestników programu SOMBA nieodpłatny (wliczony w program), to jakoś nie mogłam pojąć, co tak cennego mogłabym wynieść z wydarzenia „na żywo”, czego nie dostałabym w programie.
A później oglądałam zdjęcia szalonych – jak mi się wtedy wydawało – babek, poubieranych w czerwone szaty i tak samo ubarwione dodatki i myślałam sobie: O CO TU CHODZI?!
Jeszcze wtedy nie rozumiałam, nie „czułam” tego, ale intrygowało mnie to, co malowało się na ich twarzach: spełnienie, poczucie wspólnoty, misji, jakaś taka wyrażona posturą ciała i mimiką twarzy MOC.
Tak! To właściwe słowo! MOC SPRAWCZA!
MOC działania, MOC brania spraw w swoje ręce. MOC robienia wspólnie czegoś większego niż każda z tych kobiet z osobna.
Jestem stałą bywalczynią konferencji biznesowych, wydarzeń rozwojowych, spotkań networkingowych i mniej oficjalnych kobiecych „kręgów”, jednak energii, która malowała się na twarzach tych kobiet, jakoś nie zdarzyło mi się poczuć na żadnym z eventów. Wiedziałam, że w 2019 do Zurychu jadę pełna ciekawości i otwarta na tę MOC.
Już wtedy wiedziałam, że kolejnej edycji SIGRUN LIVE nie przegapię
Wyjazd planowałam na długo przed październikiem 2019. Przy dwóch maluchach w domu i trzecim w drodze nie obyło się bez logistyki, wsparcia rodzinnego, oświadczeń lekarskich (= pozwoleń na lot w takim stanie), uważnej organizacji noclegu, czasu przelotu, dojazdu na miejsce. Ekscytacja rosła z dnia na dzień. Dodatkowo podsycał ją fakt, że uczestnicy SOMBA, zadający sobie trud przybycia z Nowej Zelandii, Australii i ponad 80 krajów z całego świata tylko na to wydarzenie, dawali podstawy do oczekiwania „fajerwerków” (ciągle nie rozumiałam, dlaczego ktoś przemierza pół świata dla konferencji/spotkania na żywo).
Już na miejscu, jeszcze przed dniem rozpoczęcia konferencji…
Wraz z koleżankami z programu podnosiłyśmy poziom ekscytacji u wspólnych znajomych (Aniu! Kamilu! Te cowieczorne uczty przejdą do historii, podobnie jak urodzinowa niespodzianka Kasi (o niej jeszcze wspomnę) – o której już pewnie nie raz wspominałam.
Nie wiem, jak wyglądają Twoje wypady „biznesowe” lub konferencje. Dla mnie to była pierwsza konferencja, podczas której byłam podwożona i „zaopiekowana” jak VIP VIP-ów, a poranne dojazdy na każdy z dni wydarzenia były niemniej ekscytującą częścią całej przygody.
Ale tę część historii skończę tutaj, bo to już zupełnie inna bajka. Po przydługawym wstępie przechodzę więc do konkretów :).
(Aniu! Kamilu! Michelle! Laura! Bez Was to nie byłoby to samo!)
Ciebie pewnie bardziej interesuje SIGRUN LIVE 😉
Wejście jak wejście. Odrobina niepewności, identyfikatory, lobby Crowne Plaza Zurych, nowe twarze i… BEAAAM! Twarze, które znałam tylko z rozmów wideo, wspólnych konsultacji, godzin pracy nad strategią OPLOTKowego biznesu nagle materializują się przede mną!
Jakie to dziwne uczucie móc dotknąć, wyściskać serdeczne koleżanki, których właściwie nigdy się na „własne oczy” nie widziało! Jakaż przedziwna specyfika tych naszych biznesów online…
Małe i wielkie rozmowy, pierwsze kawy i start!
Dla ścisłości – SIGRUN LIVE to jeden dzień konferencyjny (o nim za chwilę) – ja brałam udział w dodatkowym dniu (poprzedzającym SIGRUN LIVE) ze względu na udział w programie MOMENTUM. To nieco bardziej kameralne wydarzenie, w większym stopniu o charakterze warsztatowym, ale co za tym idzie – większy „odsetek” osób, które bardzo dobrze znam z codziennej wymiany wiedzy. Nie muszę chyba tego opisywać, bo zdjęcia oddają w pełni, jak szybko atmosfera z nieco nieśmiałej ewoluowała w „klimat imprezy”.
Agenda warsztatów, sesji mastermind’owych, przerwy na posiłki, prelekcje i inspirujące wystąpienia były realizowane z iście szwajcarską precyzją. Co do minuty zaplanowano cały dzień, a każda z najdrobniejszych części wydarzenia wzmacniała wrażenia poprzedniej. Nawet ułożenie stolików przemyślano w taki sposób, aby zmaksymalizować kontakt między uczestnikami, a rotacja pozwoliła na elastyczną wymianę myśli między wszystkimi uczestnikami.
Dla mnie osobiście wielką wartością były bardzo szczegółowe analizy modeli biznesowych wyrywkowo zapraszanych na scenę uczestniczek programu oraz wspólne oceny ich ostatnich kampanii sprzedażowych. Bez litości i z detalami przyglądaliśmy się błędom oraz sukcesom. Nawet najmniejsze szczegóły nie pozostawały bez komentarza. Przytaczane historie uczestniczek i ich wcześniejszych perypetii biznesowych mocno otwierały oczy na własne możliwości, które – jak się najczęściej okazuje – mamy tuż przed własnym nosem tak wyraźne, że po prostu ich nie dostrzegamy, dopóki koleżanki z programu nie wskażą ich palcem!
Oczywiście, w końcu miałam okazję poznać moją mentorkę „na żywo” – charyzma internetowa to zaledwie wierzchołek góry lodowej pokładów energii tej kobiety. Wiem, że to, co robi dla równouprawnienia kobiet i mężczyzn, przejdzie do historii.
Nie będę roztrząsać licznych wniosków dotyczących OPLOTKowej strategii rozwoju, bo wolę, kiedy przekonasz się o słuszności tej strategii w praktyce (bez obaw, na pewno będę się dzielić wnioskami w corocznych podsumowaniach OPLOTKowych).
Ale podzielę się refleksją na temat wspólnego „mastermindowania”.
W skrócie to taka technika pomagania sobie nawzajem – bardziej w relacji rówieśniczej niż mentor-uczeń. Wszystkie uczestniczki MOMENTUM mają jednocześnie dostęp do materiałów zgromadzonych w bibliotece programu SOMBA. Okazuje się, że po przekroczeniu pewnego progu wiedzy i umiejętności dotyczących biznesu online, kluczowym dla dynamicznego rozwoju (spowodowanego generowaniem nowatorskich rozwiązań dla klientów) staje się właśnie umiejętność czerpania inspiracji z branż totalnie różnych niż nasza. To właśnie mastermind – grupa przedsiębiorczyń działających (z pozoru) w różnych branżach. Łączy nas jedynie fakt, że wszystkie prowadzimy szeroko rozumiane biznesy online oraz to, że nieustannie poszukujemy innowacji, wzrostu oraz samorozwoju. No i każda z nas identyfikuje się z misją SIGRUN – „Accelerate Gender Equality Through Female Entrepreneurship”. Świadomie cytuję angielski zwrot, bo to nasze „domykanie luki płacowej poprzez wspomaganie kobiecej przedsiębiorczości” jakoś nie oddaje w pełni całej idei.
To zdjęcie polskiej grupy mastermind – jest nas coraz więcej w programie SOMBA :). A to tylko malutka część społeczności.
Jeżeli (jak ja) właśnie tego szukasz, biorąc udział w różnego rodzaju konferencjach i spotkaniach networkingowych, to mogę Ci zagwarantować, że tak intensywnej konferencji dla przedsiębiorczych kobiet nie znalazłam jeszcze nigdzie – ani w kraju, ani za granicą. Już po kilku godzinach skrzętnie notowałam plany gotowe do wdrożenia, strategie niewymagające kosmicznych nakładów pracy oraz szalone pomysły, które długo wydawały się nie do zrealizowania, dopóki nie poznałam osób, które rozłożyły dla mnie na „czynniki pierwsze” mechanizmy stojące za (nawet największymi) przedsięwzięciami.
Koleżanki z mini-mastermindu
No i na deser…
Po tak „nasyconym” wrażeniami dniu miałam ogromną przyjemność poznać autorkę całego tego „zamieszania” – moją mentorkę biznesową. Kobietę, dla której misja inspirowania kobiecej przedsiębiorczości jest sposobem do zamykania luki płacowej na świecie. Niezwykła charyzma, ale też i determinacja w realizacji misji większej niż ona sama, jej zespół, jej (i nasza) społeczność, imponuje rozmachem. A jeszcze bardziej imponująca jest jej umiejętność do szlifowania diamentów, które noszą w sobie jej klientki.
Sigrun to osoba, dzięki której spoglądam na swój biznes wspierania twórczyń rękodzieła zupełnie innymi oczami. Kiedy Sigrun uświadomiła mi, jak wciąż wiele niezapłaconej pracy w dzisiejszych czasach wykonują kobiety (najczęściej w domach, ale też w pracy) ze względu na stygmat wychowania, społecznych norm i szeroko rozumianej „poprawności politycznej”, jakoś inaczej spoglądam na to nasze kobiece rękodzieło.
Upewniłam się, że internetowa rewolucja (jak często mówi się o eksplodującej popularności biznesów online) to ogromna szansa dla kobiet, aby przejąć prowadzenie w tej obiecującej gałęzi biznesu. Wierzę, że również w domenie popularyzacji rękodzieła zmieni się bardzo wiele. Już dziś obserwujemy wysyp e-sklepów. To, co nadchodzi, napawa mnie coraz większym optymizmem. Wiem, że ciągle jeszcze postrzegana za niedochodową (jak na ironię – najczęściej przez samych twórców) branża rośnie i będzie rosnąć. Wiem to, bo nadal jest to branża mocno kobieca. A jeżeli tylko te kobiety uwolnią tkwiący w nich potencjał, nastąpi prawdziwa eksplozja.
Jesteśmy mądre, pracowite i niestety obciążone ponad normę, ale kiedy tylko odkrywamy w sobie pasję, powołanie, chęć do samorealizacji (zwał, jak zwał), po prostu zaczynamy kanalizować ten nasz przeogromny potencjał w kierunku biznesu. Wtedy dzieją się niesamowite rzeczy!
Spektakularne sukcesy finansowe koleżanek z programu uświadomiły mi, że Sigrun uczy nas czegoś więcej niż tylko posługiwania się niezbędnymi narzędziami online, potrzebnymi do „wskoczenia” na tę wznoszącą falę e-biznesu. Pokazuje, że możemy tutaj wyznaczać standardy, być liderkami swoich branż dzięki nowatorskiemu podejściu do biznesu – temu, które bazuje na empatii, świetnej organizacji pracy, umiejętności delegowania zadań i przede wszystkim balansie między rolami kobiety, matki, partnerki, przedsiębiorczyni i liderki.
Te nasze „miękkie” umiejętności – tak pożądane w roli lidera definiowanego według nowych standardów – sprawdzają się na każdym etapie przedsiębiorczej drogi. Często mamy je w sobie, nawet o tym nie wiedząc!
Możliwość osobistego poznania Sigrun napełniła mnie również takim totalnie przyziemnym wrażeniem, że skoro kobieta z malutkiego kraju (Islandia), która zaczynała pewnego dnia od zera (zupełnie jak ja i moje OPLOTKI, zupełnie jak każda z nas w programie SOMBA), po kilku latach otwartego komunikowania o co walczy, zgromadziła wokół siebie tak imponującą grupę zdeterminowanych, ambitnych, odważnych liderek najróżniejszych branży… Czuję się podwójnie zmotywowana do codziennej pracy.
Wiem, że poczucie, że robię coś większego niż ja sama, mój zespół, mój biznes, sprawi, że nie braknie mi energii, nie wyłożę się na codziennych porażkach, których nie brakuje w huśtawce biznesowej zwanej „własną działalnością” lub eufemistycznie „kobiecą przedsiębiorczością”.
Na tym zdjęciu wraz z Kasią Krasucką i Sigrun. Chwilę po otrzymaniu wyróżnień z rąk społeczności.
Jako matka czuję się podwójnie zmotywowana do pokazywania moim dzieciom, że praca może być źródłem spełnienia, motywacji na co dzień i poczucia, że pozostawiamy świat choć odrobinę lepszym niż był wczoraj.
PS. Ponosi mnie patos? Mam nadzieję, że nie! W każdym razie z mojej perspektywy tak to wygląda.
Tak, na tym zdjęciu już nie da się ukryć, że ciążowy brzuszek mocno skłania mnie do refleksji na temat tego, jakimi wartościami kieruję się w biznesie.
Gdyby Sigrun i jej niesamowita energia do działania nie zmaterializowała się w postaci SOMBA (a myślałam, że to tylko „szkoła narzędzi biznesu online”, kiedy dołączałam w 2017 roku), pewnie nie byłabym w stanie patrzeć na swój „rękodzielniczy ekosystem wzrostu dla twórców handmade” jak na coś większego niż tylko świadczenie usług doradczych na najwyższym poziomie.
Online otworzył dostęp do produktów i usług OPLOTKI właściwie każdej kobiecie – zarówno tej oddalonej fizycznie, jak i tej w dużym mieście, „uwięzionej” przez ząbkującego malucha w domu. Dostęp do specjalistycznej wiedzy biznesowej oraz możliwość pracy w dogodnym dla siebie czasie i miejscu jeszcze nigdy nie były tak łatwe. Kiedy dostrzegłam, że po drugiej stronie komputera są ambitne kobiety, które błahym z pozoru szydełkowaniem, szyciem, haftem, ceramiką i paletą innych dziedzin rękodzieła potrafią zawojować rynek, nabrałam wiatru w żagle i poczułam, że w końcu jestem zawodowo dokładnie w tym miejscu, w którym powinnam być od początku.
Coraz mocniej wierzę w siebie i wiem, że tak jak Sigrun wydobyła ze mnie mój największy dar dla świata, tak ja teraz mogę przekazywać go dalej twórczyniom rękodzielniczych arcydzieł. Polskie rękodzielniczki, jesteście genialne! A narzędzi promocji i sprzedaży Waszych unikalnych umiejętności i prac można się nauczyć!
No i wymieszałam wszystkie refleksje w jeden supersubiektywny miszmasz.
Ale całkiem konkretnie wspomnę Ci o osobach, które jeszcze rok, dwa, trzy lata temu działały w swoich zamkniętych społecznościach lub grupach językowych, a dzięki programowi SOMBA „zawlekły” swoje biznesy do online’u i udostępniły swoją specjalistyczną wiedzę całemu światu. Oczywiście, nie jestem w stanie przedstawić Ci wszystkich kobiet, z którymi utrzymuję większy lub mniejszy kontakt w programie, ale choćby kilka z nich podlinkuję, aby pokazać Ci, jak przeróżne talenty tkwią w NAS – kobietach!
Mary Lumeley (to w razie, gdyby ktoś się zastanawiał, kto stoi za potęgą OPLOTKowego Pinterest’a.
Z Ulą, dzięki której powoli ogarniam leadership w naszym Teamie
Zapamiętajcie te Polki! One zmienią świat! 😛
Aaa, no i najważniejsze!!!
Jak się domyślasz, te kilka dni pobytu w Zurychu minęło błyskawicznie, a apetyt na więcej pozostał.
Bez mrugnięcia okiem postanowiłyśmy spotkać się ponownie. Co prawda Zurych dopiero za rok, ale już w czerwcu będziemy miały okazje poczuć tą niesamowitą energię ładującą baterie ponownie!
Spotykamy się na SELFMADE SUMMIT w Reykjaviku. Ta dwudniowa konferencja to wydarzenie jakiego jeszcze w Europie nie było! Szczyt dla przedsiębiorczyń. Prelegentki (tak, same kobiety!) z całego świata. Liderki, matki, przedsiębiorczynie, które zbudowały imponujące biznesy na kanwie swych wartości, pomysłowości, ciężkiej pracy, ale i mądrych współpracy. Kobiety niesamowite, a jednocześnie takie jak Ty i Ja!
Pomimo tego, że konferencja była typowo kobieca, „empowermentowa”, to jednak mężczyźni stanowili ważny element całości. Bardzo pozytywne wrażenie wywarła na mnie osobista historia męża Sigrun. Udało mi się nawet część naszej rozmowy uwiecznić (posłuchasz jej w tym odcinku podcastu). Fakt, że wspiera ją obecnie jako członek jej teamu, to wcale nie tak oczywista sprawa. Dało mi do myślenia, jak świadomie chroni ją od niepotrzebnych rozproszeń, aby mogła maksymalizować pracę w swoich najmocniejszych kompetencjach. Świetnie przejmuje logistykę zadań, które pozwalają jej skupiać się na tym, w czym jest najlepsza.
Sama też „zawlokłam” męża na tę konferencję. Nie miał wyjścia – siódmy miesiąc ciąży to stan, w którym żaden pewnie mąż nie puściłby swojej partnerki na kilkudniowy wypad z dwoma przesiadkami na lotnisku i logistyką odnalezienia się w totalnie nowym mieście. Pomimo, że początkowo Jacek miał zaledwie „eskortować” mnie „w tę i z powrotem”, okazało się, że też w pewien sposób złapał bakcyla. Zdecydowanie pokochał te moje „szalone koleżanki z onlajnów” za bezkompromisową bezpośredniość, pozytywne nastawienie do wyzwań rzeczywistości i za tę niesamowitą „obecność”. Tu i teraz jest dla tych kobiet równie ważne jak dla mnie. Wyciskanie maksimum inspiracji z każdej rozmowy, spotkania i wyprawy weszło mi w krew. Jacek to we mnie docenia. Multum ludzi nadających na tych samych falach – to już był spektakl nie z tej ziemi.
P.S. Fajnie, że był tam ze mną. Dzięki niemu mam(y) niezapomnianą wideorelację z punktu widzenia „kogoś z boku” – no może nie do końca „z boku”, ale na pewno zachowującego nieco więcej powściągliwości :). No na pewno więcej niż ja – nagrywająca podcastową relację z wydarzenia rozedrganym, rozemocjonowanym głosem.
Aaa… no i jeszcze najważniejsza kwestia (egoistycznie – dla mnie, choć rozumiem, że niekoniecznie dla Ciebie ;)): WYGRAŁAM!!!
Wygrałam siebie!
Może zabrzmi to śmiesznie – ale pierwszy raz w życiu zostałam wyróżniona za bycie sobą!
Niesamowite uczucie! Polecam z całego serca :). Już wyjaśniam.
Co roku na 2-3 tygodnie przed samym wydarzeniem w Zurychu wśród uczestników programu SOMBA rozsyłana jest ankieta, w której można odpowiedzieć bardzo wyczerpująco na kilka pytań. Jedno z nich brzmi: „Kto inspiruje Cię do działania spośród uczestników programu SOMBA?”. I nie uwierzysz! Komu, spośród tak wielu niesamowicie motywujących, inspirujących, odnoszących spektakularne sukcesy kobiet, przypadło w udziale zaszczytne miano „Most inspiring SOMBA” ???
Zaskoczenie, duma i ogromne poczucie, że kiedy kieruję się intuicją dzieje się MAGIA. Tak w skrócie można opisać emocje związane z tym wyróżnieniem. Emocje, których nigdy nie zapomnę. Za to z wrażenia zapomniałam już „mowę”, którą spontanicznie produkowałam na poczekaniu na wielkiej scenie! Na poniższej fotce jeszcze się trzymamy, ale potem były już łzy wzruszenia i ciepłe oklaski. I te słowa padające z sali, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że tak samo mocno jak ja czerpię siłę z tej społeczności, tak samo i ja dokładam „cegiełkę” do jej budowania. Jedno jest pewne: na dobre polubiłam scenę i odkryłam, jak bardzo satysfakcjonujące jest głośne mówienie o swoich najgłębszych wartościach i poczucie, że po drugiej stronie jest nas duuużo więcej!
Ta społeczność jest otwarta na kobiety takie, jak Ty!
Jeżeli tylko chcesz otrzymywać ode mnie informację o kolejnych wydarzeniach związanych ze społecznością SOMBA – klikaj TUTAJ– przesyłam je wszystkie drogą mailową …lub po prostu pisz: agnieszka@oplotki.pl. …A swoje perypetie rozwijam dalej….
https://oplotki.pl/wp-content/uploads/2021/01/logo-oplotki.png00aga gaczkowskahttps://oplotki.pl/wp-content/uploads/2021/01/logo-oplotki.pngaga gaczkowska2019-11-27 06:31:312021-05-27 10:40:33Sigrun Live – relacja z edycji 2019
Ta historia zaczęła się już jakiś czas temu. Jej początki nie były proste. Jeśli chcesz przeczytać firmową sagę po kolei, historię przedsiębiorczości, budowania pewności siebie i stawiania na rękodzielniczy biznes, zaglądaj tutaj:
Część pierwsza – https://oplotki.pl/czterdziestolatka/
Część druga – https://oplotki.pl/przedsiebiorczosc-krok-drugi/
Część trzecia – https://oplotki.pl/projekt-unijny/
Część czwarta – https://oplotki.pl/krew-pot-i-lzy/
Część piąta – https://oplotki.pl/6522-2/
Część szósta – https://oplotki.pl/kolejne-oczekiwanie/
Dziś natomiast zapraszam Cię na ciąg dalszy.
Małgosia Strzelecka
Odliczanie pokryło się z lotem do słonecznej Italii, a że latać nie lubię jak rzadko czego (jak brukselki i kożucha na mleku, o), to wiedziałam, iż mój wyjazd z przyjaciółkami będzie pełen emocji i łez (smutku albo radości, a na pewno lęku).
Gdy tylko dojechałyśmy na lotnisko w Berlinie i dochodziła 11 – godzina, podczas której obiecywano ujawnienie wyników, rozpoczęłam telefonowanie. Ogłoszenie jednak przesunięto o godzinę. Tuż przed zajęciem miejsca w samolocie zadzwoniłam kolejny raz, tym razem opóźnienie zrobiło się dwugodzinne. Cały niemal lot do Wenecji zastanawiałam się, czego bać się bardziej – kolejnej porażki, czy katastrofy w ruchu powietrznym. Całe szczęście gdzieś nad Alpami załapałam kontakt z przyjaznym i rozmownym Amerykaninem z NY i przegadałam z nim paskudniejsze lądowanie, on się śmiał, gdy huśtało nami jak na karuzeli, ja tłumiłam krzyki w gardle…
Po lądowaniu nadal nie było wiadomo, kto może się cieszyć, a kto raczej nie. Zdążyłam dojechać do Padwy, a informacji nadal nie było. Moja skrzynka mailowa, odświeżana co minutę, zmieniła kolor na czerwony.
Uwinęłyśmy się z rozlaniem prosecco, z wymieszaniem spritza, z rozpakowaniem prezentów i wtedy, opóźniony z sześć godzin, przyszedł TEN mail. Mail z zakodowanymi wynikami, podanymi nie w nazwiskach a w numerach.
I zgadnij, co? Nie pamiętałam swojego.
Widziałam zatem wyniki, widziałam na grupie, kto się cieszy, a kto nie, a ja ciągle nie widziałam, do której grupy zaraz dołączę. Zadzwoniłam więc kolejny raz do managerki projektu i spytałam wprost, po której stronie listy jestem.
Byłam po tej bardziej radosnej!
Wcale nie lepszej, bo znałam już smak bycia tuż pod kreską i było mi zwyczajnie żal tych osób. Tym razem jednak mogłam zacząć świętować. Nie tylko szczęśliwe lądowanie, ale także fakt, że już niebawem otworzę swoją firmę i zacznę nowy etap w moim życiu. Będę przedsiębiorczynią!
Dziś mija pół roku od dnia, w którym rozpoczęłam działalność. To niebywale krótko, wiem, ale jakieś spostrzeżenia już mam.
Podzielę się nimi z Wami już w kolejnym, ostatnim odcinku mojej firmowej sagi.
Niby wystarczy wpisać w wyszukiwarkę Google i już wiadomo… ale czy tak do końca?
Ostatnia dyskusja na jednej z grup Facebookowych pokazała mi wiele niejasności i sprzecznych emocji w tym temacie, dlatego postanowiłam konkretnie dać Ci znać, co myślę na ten temat.
Z afiliacją mamy do czynienia wtedy – tak pisząc własnymi słowami – kiedy ktoś coś poleca i ma z tego profit. Spotkasz się z nią na przykład, kiedy blogerka promuje produkt za konkretne wynagrodzenie.
Afiliacją nazwiesz moment, kiedy otrzyma na przykład kilka procent wartości od każdej sprzedaży promowanego na swojej stronie produktu. Takie polecanie, ale z bonusem. Niby prosta sprawa… Ale jednak nie taka prosta…
Wyobraź sobie, że ktoś promuje płatki kukurydziane, za chwilę wyskakuje z owsianką, minutkę później opowiada, jakie to parówki firmy X smaczne. A w kolejnym tygodniu jest już na diecie wegańskiej, bo przecież bonusy za kotlety sojowe teraz idą w górę. Coś chyba ostatnio nawet w mediach o wegańskim mleku było w tym kontekście głośno…;)
Męczące prawda?
Dlatego właśnie dłuuuugo wierzyłam, że taki model totalnie nie jest dla mnie. O jakież wielkie dopadło mnie zdziwienie, że coraz częściej korzystam z poleceń, kiedy szukam konkretnych usług albo produktów i te polecenia to też afiliacja!
Odkryłam, że osoby bardzo znane, posiadające silną i ugruntowaną markę też afiliują (jest w ogóle taki czasownik?! – nie mam pojęcia, ale jakoś ładnie mi tu brzmi).
Kiedy szukałam dobrego programu do nauki konkretnego oprogramowania – skorzystałam z polecenia specjalisty – okazało się, że zarobił na tym poleceniu. Kiedy szukałam sensownego hostingu – poleciła mi go specjalistka od WordPressa, która otwarcie opowiedziała o współpracy z tym dostawcą i wręcz poinformowała mnie o swoim zarobku w przypadku mojej decyzji zakupowej.
Warto przemyśleć!
Wtedy jeszcze raz zrewidowałam swoje poglądy na temat afiliacji i doszłam do wniosku, że skoro ktoś podpisuje się pod produktem innej marki lub innego autora SWOIM WŁASNYM imieniem i nazwiskiem, to najważniejsze jest dla mnie, KTO poleca dany produkt. Chyba czasem jest to nawet dla mnie ważniejsze niż sam produkt.
Nie zrozum mnie źle – chodzi po prostu o zaufanie, jakim darzę osobę polecającą. Nie da się ufać „troszeczkę”. Albo ufam, albo nie… i często wybieram produkt właśnie ze względu na to, jaka osoba go poleca.
Co więc myślę o afiliacji?
Jak dla mnie idea świetna — ale wiadomo, jak to wychodzi w praktyce, kiedy pieniądze wchodzą w grę.
W tym naszym polskim bagienku najczęściej działa to na zasadzie „a kupię bez afiliacji, bo jeszcze komuś się lepiej będzie powodzić ode mnie. A fuj.” Czyli klasyczne „równaj do dołu”. Osobiście patrzę, KTO poleca, dopiero potem na produkt. Jak ktoś jest afiliantem 10 marek, nie posiadając niczego swojego, to jest dla mnie raczej sprzedawcą, niż ambasadorem.
Korzystam z zakupów afiliacyjnych.
Często.
Od czasu, kiedy coraz bardziej zagłębiam się w mocno niszowe usługi coachingowe, kupuję TYLKO przez polecenie. Jeżeli ktoś na tym zarabia — a jeszcze jest to ogarnięta, bardziej doświadczona w biznesie kobieta i chce się dzielić wiedzą — to kupuję głównie ze względu na to, że podpisuje się pod czyimś produktem swoim nazwiskiem.
Bądźmy transparentni!
Lubię wiedzieć, jeżeli ktoś jest afiliantem. Jeżeli nie wiem, pytam wprost, ale jest to raczej argument „za” zakupami, nie „przeciw”. Kiedy kupuję dobry produkt i wiem, że i tak będę go polecać — otwarcie piszę do jego autora, czy mogę uczestniczyć w programie afiliacyjnym, jeżeli go ma. Nie każdy może. W przypadku świetnego programu do ogarnięcia Pinteresta dla biznesu na przykład — dostałam odpowiedź odmowną, ponieważ nie osiągnęłam milionowej społeczności w tym medium. Kiedy tam dojdę — na pewno aplikuję znowu, bo program jest świetny. Sama uczę Pinterest’a dla celów promocji bizesu, ale superzaawansowanych kursantów podsyłam do swojej menntorki.
Polecajki…
Afiliowałam konferencję Kasi Aleszczyk (tutaj znajdziesz artykuł na ten temat) – i byłam zaszczycona zaproszeniem — bo pracy w nią włożyła masę, a content prelegentów bardzo wartościowy (przy bardzo niskiej cenie). To niby grosze — ale wizerunkowo podpisuję się pod przedsięwzięciem obiema rękami i ochoczo biorę udział w powtórce. Konferencja Jak żyć w necie 2021 już lada chwila i gorąco Cię zapraszam po masę wartościowej wiedzy w śmiesznie niskiej cenie ( albo właściwie za darmo, kiedy oglądasz konferencję na żywo, a nie chcesz zachować dostępu i bonusów od prelegentów na cały rok).
I nie-polecajki.
Byłam afiliantką książki, z której osobiście skorzystałam, ale wycofałam się z programu, bo strategia autorki szła w kierunku maksymalnego zarabiania i coraz mniej w tym było pierwotnej misji i relacji z człowiekiem — nie odpowiadało mi to i po prostu zrezygnowałam, choć pieniądze całkiem przyzwoite, to jakiś wewnętrzny zgrzyt sprawiał, że czułam się jak tani sprzedawca. Bo tak można – po prostu coś polecać, ale zmienić zdanie, kiedy projekt idzie w innym, niezgodnym z Twoimi wartościami kierunku.
I na deser
Program, z którego jestem DUMNA jak cholera, bo kiedy aplikowałam, to wcale nie była to jeszcze strategia autorki, żeby współpracować w modelu afiliacyjnym i nie było tak łatwo jak teraz (trzeba się było uczyć prowadzić afiliacyjny samolot „w trakcie lotu”) aplikować, aby takim oficjalnym ambasadorem programu zostać.
Po roku udziału w SOMBAaplikowałam do programu afiliacyjnego, bo i tak polecałam program i dzięki temu mamy polską podgrupę językową wewnątrz programu. Pomimo że Sigrun (Autorka tego online MBA) od nas tego nie wymaga — wkładam tyle energii, ile mogę w „opiekę” nad osobami, które dołączają do programu z mojego polecenia — i jest to przyjemność — bo są to świadome pracowite babki, których nie trzeba niańczyć, a mastermindy z nimi dają mi wrażenie, że tyle samo „biorę”, co „daję”.
Pomnożysz, dzieląc się…
Zakładam, że dzielimy się tym, co wartościowe i w myśl tej zasady działa moja afiliacyjna aktywność.
Nie znoszę „pierdół”, bo to strata cennego czasu, który już do nas nie wróci. Jeżeli korzystacie z programów, które są wartościowe, AFILIUJCIE! (Jeżu, jak to się odmienia?!).
To jest świetne narzędzie, żeby zarabiać na czymś, co i tak robicie, a wspierając kogoś, kto robi dobrą robotę, wygrywamy wszyscy. Nie ma tu ofiar, wykorzystanych, czy przegranych. Nie dajcie się, proszę wbić w przekonanie, że zarabianie jest złe — jesteście wartościowymi, mądrymi ludźmi, którzy mają ważne rzeczy światu do powiedzenia, ale świat tak działa, że zaczniecie być słyszani, kiedy zasięg Waszej działalności wzrośnie. Pieniądze mogą tylko temu pomóc.
Pasjo-biznesy są fajne, ale kiedy nie zarabiają, to umierają, bo stają się kosztownym hobby. A po jakimś czasie powodem frustracji. Afiliacja może pomóc również na początku, kiedy Wasze produkty jeszcze nie są tak dopracowane, albo marka nie jest tak znana.
https://oplotki.pl/wp-content/uploads/2021/01/logo-oplotki.png00aga gaczkowskahttps://oplotki.pl/wp-content/uploads/2021/01/logo-oplotki.pngaga gaczkowska2019-09-11 07:33:522021-05-27 10:18:22AFILIACJA, CZYLI CZY WARTO POLECAĆ INNYCH
11 czerwca 2019 roku w Auli Artis w Poznaniu odbyło się pierwsze spotkanie poznańskich podcasterów, czyli Pyrcaster 2019. Chciałabym rzec, że i ja tam byłam, chleb jadłam i wino piłam, ale niestety spotkanie odbywało się bez trunków wyskokowych, co w pełni popieram, zwłaszcza jeśli w otoczeniu mamy tyle wartościowego sprzętu. Zacznijmy jednak od początku…
Jako osoba aktywnie tworząca od pewnego czasu podcast „Co we freelansie piszczy”, a także Wirtualny Office Manager dwóch organizatorek z przyjemnością wzięłam udział w tym wydarzeniu. Znam obie Agnieszki i wiem, że jak one się wezmą za przygotowania, to spotkanie będzie na najwyższym poziomie.
Miesiąc przygotowań do wydarzenia, które okazało się prawdziwą petardą
Niesamowite jest to, że organizacja tego wydarzenia trwała tylko około miesiąca. Rzadko kiedy udaje się po pierwsze zebrać tak dużą ekipę, po drugie całkowicie zapełnić salę, a po trzecie dać wartość, o której przez długie tygodnie będzie się mówić w sieci. Wszystkim organizatorom Pyrcaster 2019 udało się zrealizować to zadanie na tip-top.
Jak sami przyznali, zakładali, że uda im się zapełnić salę w połowie. Jednak w najśmielszych snach nie marzyli, że ich organiczne zasięgi pozwolą na sprzedanie niemal 100% biletów. Za to między innymi należą im się ogromne brawa.
Pyrcaster 2019 to jednak nie tylko zapełniona po brzegi sala. To wydarzenie pełne merytoryki, ale przede wszystkim praktyki. Każdy z uczestników miał bowiem okazję nie tylko wysłuchać teorii podcastowania, ale również zobaczyć na żywo przygotowanie sprzętu (sprawdzić, który rodzaj mikrofonu najlepiej sprawdza się w sytuacjach ekstremalnych) oraz… nagrać na żywo swój pierwszy odcinek.
A najlepsze jest to, że wiele osób skorzystało z tej opcji! Pojawiły się oczywiście dziesiątki pytań – głównie o technikalia, co tylko świadczy o tym, jak bardzo świadome jest poznańskie środowisko osób zainteresowanych podcastami. Nikt nie pytał, a po co, a dlaczego… za to padło mnóstwo pytań: „jak…?”.
Teoria, praktyka i największa wartość – ludzie
To wydarzenie nie odniosłoby takiego sukcesu, gdyby nie jego organizatorzy. Siedmiu wspaniałych 🙂 Poznańscy podcasterzy, którzy nie tylko przecierają szlaki, ale też z ochotą dzielą się swoją wiedzą. Każdy z organizatorów opowiadał o podcastowaniu z innej perspektywy. Każdy z nich też reprezentuje inną branżę, często niszową. A mimo to wszyscy mają swoją publiczność.
Do śmiechu doprowadziły nas również perfekcyjnie przygotowane przez Jędrzeja Paulusa warsztaty z rozgrzewki aparatu mowy, czyli ćwiczeń, które są absolutnym must have każdego podcastera, a które niestety bardzo często pomijamy. Ich brak niestety sprawia, że głoski artykułowane są płasko, niewyraźnie, połykane i zapominane. Dzięki Jędrzejowi mieliśmy możliwość poćwiczyć język i sprawić, by stał się giętki i przekazał wszystko, co pomyśli głowa. Chcesz małą próbkę? Do dzieła – głośno i wyraźnie:
Wyindywidualizowaliśmy się z rozentuzjazmowanego tłumu, który entuzjastycznie oklaskiwał przeliteraturyzowaną i przekarykaturyzowaną sztukę.
Proste, prawda? 😀
Mieliśmy też okazję posłuchać o badaniach i statystykach na temat podcastowania oraz posłuchać:
Czym nagrywać,
Jak obrabiać,
Jak edytować,
Gdzie wrzucić,
Jakie parametry musi spełnić odcinek, by był dobry,
Jakie warunki powinien spełnić dobry podcast,
Czy powinien zawierać reklamę,
Jak długie odcinki nagrywać,
Co jest ważne w podcastach itp.
Czy będzie kolejne wydarzenie?
Jestem pewna, że tak. Wszyscy poczuliśmy nie tylko bakcyla podcastowania, ale też potrzebę organizowania takich spotkań. Jeśli wiec podcasty są Ci bliskie, obserwuj fanpage Pyrcaster i czekaj na dalsze informacje.
Relację z tego wydarzenia możesz posłuchać w oplotkowym podcaście 30/2019.
Karolina Brzuchalska
Wirtualny Office i Project Manager, Mentor Wirtualnych Asystentek
www. prettywelldone.pl
Ps. Tutaj znajdziesz informacje o osobach, które współtworzyły to niesamowite wydarzenie:
Odkryłam, jak być w 2 miejscach w tym samym czasie!!!
Nie, nie – tekst nie będzie o przełomowym odkryciu zasługującym na NOBLA, ale jak najbardziej będzie mówił o tym, jak udało mi się zhakować czas wolny, żeby nie tylko był czystą przyjemnością, ale praktycznym narzędziem do rozwoju i satysfakcji z procesu nauki!
Niemożliwe?! Poczytaj dalej – ten „patent” jest banalnie prosty! (Że też wcześniej o tym nie pomyślałam!)
Rękodzieło jest ze mną odkąd pamiętam. W dzieciństwie jako zabawa, w dorosłym życiu jako sposób na odpoczynek… z czasem stało się też stałym motywem mojej pracy zawodowej.
Ciągle nie mogę pojąć, jak to się stało, że na takie „podwójne” wykorzystanie długich godzin czasu twórczego przyszło mi do głowy dopiero teraz!
…że to świetny moment na naukę języków obcych lub odświeżanie tych bardziej przykurzonych. Niby „jakaś” znajomość języka w głowie jest…ale kiedy przychodzi czas na jego użycie… jakoś wiecznie posiłkuję się angielskim (lub nieproporcjonalną do przekazu gestykulacją )
Kasi lekcje są krótkie, treściwe, a przede wszystkim „lekkie” do przyswojenia…a jako, że wiecznie nie mam czasu, żeby odsłuchiwać je w pełnym skupieniu…to zaczęłam je odtwarzać podczas pracy szydełkowej ( tak…rękodzieło to u mnie i praca i rozrywka).
Zaczęło się niewinnie.
Kasi video są po prostu fajowe – bije z nich energia, motywujący do nauki zapał. Ogrom jej pracy włożonej w każdy materiał sprawia, że dla proces nauki dla odbiorcy to niczym osmoza… jakoś tak „samo wnika”.
Na początku po prostu oglądałam z ciekawości podczas pracy z nowymi szydełkowymi wzorami, albo testując nowe włóczki na kolejne projekty….aż w końcu mnie OLŚNIŁO!
Przecież to genialne!
Podczas pracy manualnej (i nie mam tu tylko na myśli „zawodowych” rękodzielników, ale wszystkich, którzy lubią „podłubać”) uaktywniają się obszary mózgu odpowiedzialne za tzw. motorykę małą. Czyli po ludzku – te miejsca, które są blisko związane z rozwojem mowy. (Jeżeli się zastanawiasz, dlaczego przedszkolaki tak dużo wycinają, wyklejają i malują w krytycznym momencie rozwijania umiejętności językowych…to TAK! właśnie dlatego! – one już to odkryły…intuicyjnie!….my tylko im troszkę pomagamy).
Co tu dużo pisać! Nie da się opisać!
Po prostu spróbuj!
Jeżeli lubisz dziergać, rysować, pisać, TWORZYĆ rękami – spróbuj w trakcie tego procesu uczyć się języka. Nagrania, audycje, audiobooki… morze możliwości!
Dziękuję Kasiu za to OLŚNIENIE! Pewnie nie wpadła bym na ten świetny sposób na uprzyjemnianie czasu „pracy” twórczej, gdyby nie praca Kasi (tutaj znajdziesz Kasię)
I choć nie planowałam nauki Duńskiego…to ciągle z ciekawością wracam do nagrań…a od niedawna powolutku odświeżam języki, które odłożyłam na półkę (szczególnie ten nieszczęsny hiszpański, na który wiecznie mało czasu). Ze zdziwieniem odkrywam, że pochłanianie kolejnych lekcji, audiobooków w obcych językach przychodzi bez wysiłku, kiedy jest „tłem” pracy manualnej.
Jeżeli Ty też właśnie podejmujesz decyzję o rozpoczęciu nauki języka, lub planujesz uporządkować sobie wiedzę z takiego zakresu – z całego serca polecam Ci patent na łączenie przyjemnego z pożytecznym. Jeżeli dodatkowo, jak ja, nie wyobrażasz sobie dnia bez szydełkowania, drutów, rysowania z dziećmi lub innej twórczej formy spędzania czasu – to polecam Ci patent na dodanie do tej czynności pożytecznych lekcji językowych. Nawet nie zauważysz, kiedy Twoje umiejętności wzrosną, a sama nauka będzie się kojarzyła z dużą zabawą, a nie obowiązkiem.
Ps. ostatni językowy audiobook wciągnął mnie na dobre…
dziergałam jak szalona…
i tak …
lekcja po lekcji… przesłuchałam… całą „książkę”…
a w tle powstało takie cudo…
(dzieci nie narzekają na nową słabość mamy = moja nauka języka kojarzy im się z nowymi rękodzielniczymi zabawkami, a od czasu językowego OLŚNIENIA…formy nabierają coraz większych rozmiarów)
Agnieszka Gaczkowska
www.oplotki.pl
Ps. Była bym zapomniała!!!
Polecam Twojej uwadze wywiad z Kasią, który nagrałyśmy na potrzeby podcastu OPLOTKI.
https://oplotki.pl/wp-content/uploads/2019/10/ile-welny-na-pled.jpg13602048oplotkihttps://oplotki.pl/wp-content/uploads/2021/01/logo-oplotki.pngoplotki2019-06-19 07:30:282021-05-26 15:18:45Jak nauczyć się języka duńskiego
Brak czasu na rękodzieło? Jak sobie z tym poradzić?
Dlaczego uważam, że nikomu czasu nie brakuje?
Jedna robótka na kanapie, pięć zaczętych koło fotela, dwie kolejne – oczywiście wymagające dopracowania – w sypialni… I tak na okrągło. Pomysłów na kolejne i materiałów w trakcie przesyłki, aby zacząć jeszcze inne, już nawet nie liczę.
Też tak masz? Też masz wrażenie, że czasu jest za mało? Masz wrażenie, że ciągle Ci go brakuje?
Jeżeli czytasz dalej…to UFF – nie jestem jedyna!
Mam wrażenie, że ciągle słyszę „nie mam czasu…bo to…” …”nie mam czasu, bo tamto…”
Ale przecież wszyscy mamy go dokładnie tyle samo. Doba dla nikogo nie kurczy się i nie rozciąga. Statystycznie potrzebujemy mniej więcej tyle samo, aby jeść i spać ( no chyba, że jesteś mamą maluszka – to masz jeszcze bardziej „pod górkę”). Nie jesteśmy maszynami…odpoczywamy, spotykamy się ze znajomymi, odwiedzamy rodzinę. No po prostu – ogarniamy codzienność.
No to jak to jest z tym czasem?!
Na pytanie „jak Ty to wszystko robisz?!” odpowiadam „wybieram!”.
Wybieram, co jest dla mnie ważne, co stanowi priorytet i przybliża do jasno obranego celu. Wybieram, co sprawia, że posuwam się do przodu. Jeżeli mam wrażenie, że efekt jest odwrotny, przestaję. Natychmiast!
Ale po kolei, czyli od czego zacząć.
Planowanie.
Chyba nie ma sensu powtarzać frazesów. Wiemy dobrze, że planowanie to klucz, ale od samego planowania nic się jeszcze nie dzieje. Klucz to wdrażanie i analiza. Jeżeli pojawia się nieśmiała myśl, że któryś z elementów planu może nie do końca ma sens – sprawdzam to! Analizuję. Podejmuje decyzję: kontynuuję albo nie. I tego (nowego) planu się trzymam. I tak w kółko! Aż do realizacji. Ale, ale! Zbyt częsta zmiana planów to na pewno nie jest recepta na sukces. Konsekwencja już zdecydowanie z większym prawdopodobieństwem. Regularny rytm takiej rewizji pomaga. Zakładam comiesięczne planowanie strategicznych celów i cotygodniowe planowanie ich wdrażania. Jeżeli coś budzi moje zastrzeżenia – odkładam do analizy w dniu planowania. Nie odrywam się od pracy, nie przerywam procesu wdrażania, działam w wyznaczonym przez siebie rytmie. Nie ma jednego idealnego! – Idealny to TWÓJ rytm – wypracowany na bazie prób, błędów i doświadczenia w jego ulepszaniu i dostosowywaniu do swoich potrzeb.
Parking Pomysłów (Dzięki Kaśka za świetny pomysł!)
Niekończące się listy zadań? Wydłużające się w nieskończoność mikro i makrozadania? Skąd ja to znam…Dzięki Kasi wdrożyłam sprytny patent na te straszno-listy. Parking pomysłów to nic innego jak zapisywanie zadań na listach, które z góry nie są przeznaczone do natychmiastowej realizacji. Te zadania potrzebują przemyślenia, „dojrzewania”…a często ostatecznie z nich rezygnujemy lub realizujemy w totalnie innej formule.
W ten sposób „odchudzam” listę i taką w formie „light” wdrażam. Nie wiem, czy na Ciebie też to działa…ale wykonanie 3, nawet dużych, zadań…to jednak nie 30 i łatwiej mi je ogarnąć.
Tu z pomocą przychodzi proste narzędzieTRELLO, które służy mi jako taka „niegubiąca się kartka” na komputerze. Tradycyjna lista to u mnie ciągle analogowy old school, czyli notes i pióro, albo przynajmniej ulubiony długopis….(ta frajda z ręcznego wykreślania….BEZCENNA!)…ale „zaparkowane” pomysły lądują już u mnie w „onlajnach”, żeby ilość fruwających wokół biurka kartek nie sprawiała iluzji bałaganu.
Może u Ciebie też są takie zadania, bez których świat się nie zawali? Zaparkuj je. Kiedy Twoja lista zadań się skróci, wrócisz do nich z inną energią.
Ale skąd wiem, które pomysły zaparkować?
Priorytety! U każdego inne, nawet u mnie – na przestrzeni czasu zmieniają się jak w kalejdoskopie.
Bądź dla siebie dobra!
Wiem, jak to jest rozwijać biznes w trakcie opieki nad dzieciakami…trudno wtedy oszukiwać się, że napisanie posta, czy artykułu będzie ważniejsze, niż czuwanie przy łóżeczku chorującej pociechy.
Świat się nie zawali.
Ustal priorytety na teraz. Na miesiąc. Na rok. Zmieniaj je, aktualizuj, ale pod żadnym pozorem! Nie biczuj się! Nie muszą to być misje ma Marsa, żeby były ważne. Twoje priorytety to Twoja sprawa i nikomu nic do tego! Choćby to było ukończenie jednej pracy szydełkowej w miesiącu, zamiast lśniących podłóg każdego dnia (hehe – to jest mój cel w kategorii „zadbane domostwo”).
Ale też nie odpuszczaj.
W myśl zasady „co masz zrobić jutro, zrób dziś”, wykorzystaj pierwszą nadarzającą się okazję aby nadrobić. Ustal sobie swoje (realistyczne!) tempo pracy i postaraj się go trzymać. Nie dla oceny wirtualnej publiki, ale dla swojego dobrostanu, poczucia, że dajesz sobie świetnie radę. I pamiętaj!…
Powiało patosem.
No dobra, to jak jeszcze można sobie radzić z wiecznym brakiem czasu na rękodzieło?
„organizacja! moja lista „To do” to dla mnie rzecz święta!”
Piotrek:
„ Dla mnie brak czasu to synonim braku organizacji czasu. Gdy mam konkretny plan działania, realizuje go krok po kroku to okazuje się, że naprawdę duże projekty można zrobić w krótkim czasie. Doby nie wydłużymy ale możemy lepiej ją wykorzystać.”
Sandra:
„Zgadzam się z Wami. Ostatnio byłam załamana tym czasem braku u siebie. Teraz widzę, że jeśli poświęcę jeden z pokoi na pracownię, zainwestuję w sprzęt (stół kreślarski, sztaluga, coś do organizacji), to będzie całkiem inna bajka. Dopiero zaczynam chociaż doświadczenie w rysowaniu mam duże” ”
Jakie wypróbowane patenty mogę dodać od siebie?
Zaakceptuj siebie! Polub swoje wady i zaakceptuj je! Może to wcale nie wady?
Długo, oj zbyt długo, wydawało mi się, że POWINNAM mieć domostwo lśniące, jak u mamy. Karciłam się za włóczki porozrzucane na kanapie. Proces dziergania następował dopiero, kiedy domowe pielesze wyglądały co najmniej, jak na insta-fotkach. Przy dwójce dzieci – MISSION IMPOSSIBLE (każda mama wie, o czym mówię). Dopiero, kiedy się poddałam, autentycznie, odpuściłam w poczuciu gigantycznej porażki, odkryłam, że po drugiej stronie „mocy” (a raczej niemocy), ukryty był błogostan twórczy. To tam drzemały spokojne godziny dziergania z podkastem w słuchawkach (nie znasz tej formuły Priv-radia? – polecam naszą „stację” OPLOTKI– posłuchasz np. przez Apple podcasts albo apkę Podcast Addict na Androida).
Siedziałam tak sobie otulona kokonem porozrzucanych zabawek dzieciaków krzyczących jedno przez drugie, ale jakimś cudem rozwiązujących samodzielnie swoje konflikty bez wybijania zębów. Nie dostrzegałam jedzonka porozrzucanego wokół talerzyków, „piciu” samodzielnie (wylewanego) nalewnego do kubeczków przez dzieci.
I było mi tak dobrze.
Tak Twórczo! Kończyłam nie jedną, ale kilka prac w miesiącu. Czasem tygodniowo „wyrabiałam normę” twórczą miesiąca, czy roku koleżanek „od szydełka”. Dopiero, kiedy „wysyciłam się” tym przebłyskiem geniuszu zaczęłam szukać balansu między (w granicach przyzwoitości) wizją czystego domu i twórczej przestrzeni.
Nie porównuj się do innych. Oni zawsze mają „więcej czasu”.
Teraz, kiedy dzieciaki w przedszkolu, duża część materiałów w pracowni, jest jeszcze łatwiej i cele estetyczne (no dobra, czasem po prostu lubię, jak jest porządeczek. Nawet, jeżeli trzeba się namęczyć przy sprzątaniu) jakoś nie wymagają tyle poświęcenia – tyle CZASU.
Jestem zadowolona, ale wyobraź sobie, jakie było by to poczucie zadowolenia z ilości czasu poświęcanego na sprzątanie kosztem pracy rękodzielniczej, gdybym porównała się do koleżanki z „pomocą sprzątającą” (czyt. mąż robi WSZYSTKO w domu!) albo do koleżanki, która dzielnie ogarnia samodzielnie 300-metrową willę. Jestem zadowolona, bo porównuję siebie do …. samej siebie….tylko z „wczoraj”. Kiedy stawiam sobie jakiś cel i staram się go osiągnąć – nie ma innej opcji, tylko wypadać satysfakcjonująco w takim porównaniu. Uwalniam czas na pracę twórczą rezygnując z jego poświęcania na zbędne (moim osobistym zdaniem, nie musi tak być dla Ciebie) prace domowe. I TADAM! Czasu już mi nie brakuje.
Grupuję zadania. To działa jak magiczna różdżka.
Dziergasz kilka oczek, po czym przypominasz sobie o poście, który miałaś napisać, ale do niego potrzebne zdjęcie, ale gdzie ten aparat. I tak po godzinie łapiesz się na sprzątaniu, bo przecież… jak tu znaleźć ten obiektyw w bałaganie…
Nie daj się chaosowi!
Jeżeli wiesz, że zdjęcia prędzej, czy później zrobić będzie trzeba – to notuj sobie wszystkie pomysły przez tydzień, dwa i zabierz się za to działanie, jak zaświeci (czyt. będzie optymalne oświetlenie). Jeżeli pisanie postów to niekończąca się destrakcja…napisz ich kilka na raz i zaplanuj na zapas (na FB da się to zrobić z poziomu programu, dla Instagrama są dedykowane aplikacje np. bezpłatny Later.)
Kiedy piszę – to piszę!
Wyłączam powiadomienia, wyciszam komórkę i siadam do kilku tekstów. Robię swoje, kończę i siadam do następnego zadania. Przerwy to działania, które pozwalają odpocząć głowie, ale już zajmują ręce (osobiście – odpoczywam przy innej pracy np. sprzątaniu, ale brudne kubki nie ruszają mnie, dopóki nie poczuję, że głowa dymi od ciągłego skupienia i ewidentnie potrzebuje chwili oderwania od konstuowania nowych zdań). Jeżeli przerwę w połowie proces napełniania zmywarki, bo „wena” dopadła przy fusach od herbaty… nie kończę, biegnę do komputera „złapać” myśl, zanim ucieknie przy kostce do zmywarki, czy nabłyszczaczu. Priorytety są u mnie tutaj. Przy nabłyszczaczu pozostają w weekend, kiedy niespodziewane naloty rodzinne i tak wyrwały by mnie ze stanu płynnego, skupionego pisania a brak kubków utrudnił by relaks przy plotkach – czyli weekendowy „number one” na liście priorytetów.
To grupowanie to również kwestia indywidualna
…ale zgodzisz się ze mną, że jak już idziesz do fryzjera, kosmetyczki, żeby zrobić się na bóstwo…bo przecież wielka impreza… to można przed nią „wcisnąć” prośbę do męża, żeby trzasnął Ci kilka fajnych fotek… nie będzie trzeba biegać w popłochu, kiedy takie nagle okażą się potrzebne – bo np. koleżanka chciała by o Tobie napisać kilka słów na swoim blogu.
No dobra, z tymi fotami to troszkę przykład „na siłę” – ale jednak przyznasz, że jak już misternie konstruujesz tło, światło, całe to „domowe studio”, bo akurat „na już” potrzebna fotka dla klientki, to warto „przy okazji” strzelić kilka ujęć innych produktów?
Nie zaginam rzeczywistości
Kiedyś próbowałam pisać najważniejsze teksty wieczorem. Cały dzień „nie było kiedy”, bo przecież a to ktoś dzwoni, a to dzieciaki czegoś chcą… Było trudno, ale pisałam. Nie miałam innego wyjścia. Nie jestem tym typem, który wydajnie pracuje późną nocą, tym bardziej pisanie sensownej treści szło mi jak @#$#@%…no nie szło. Weszło mi to „w krew”. Dopiero po pół roku dzieciaków = przedszkolaków dotarło do mnie, że tak być nie musi! Telefon wyciszyłam, dzieci spokojnie tańcowały sobie na logopedycznych zajęciach, podczas, gdy ja pisałam w tempie błyskawicy! Posty, teksty, maile do klientów. Palce tańczyły po klawiaturze i to, co zajmowało męczące kilka godzin wieczorem było gotowe po godzinie porannej rutynki!
A wystarczyło tylko uświadomić sobie rzeczywistość
W moim wydaniu to:
a) praca wymagająca skupienia najlepiej idzie mi rano,
b)kiedy dzieciaki są przy mnie szkoda mi czasu na gapienie się w monitor.
Koniec kropka.
Owszem, jeżeli masz tak samo, ale Twoje pociechy w domu, nie masz wyjścia, no chyba, że jesteś jedną z tych szczęściar, której dzieci praktykują (AVE!) drzemkę. „Zaginanie rzeczywistości” i udowadnianie, że:
a)da się pisać produktywnie wieczorem,
b) da się skupić przy dzieciach
To misja skazana na porażkę.
Lepiej zabrać się wtedy za dzierganie (haha!) czyt. robić to, co przybliża Cię do Twoich celów, ale jest wykonalne w warunkach, które masz…a nie-byłoby wykonalne, gdyby (i tu wstaw ten stan idealny, którego brak jest ciągłą wymówką).
Rękodzielnicy mają lepiej!
Nie linczuj mnie od razu kontrargumentami, bo takie na pewno się znajdą. Ale zobacz, czy któryś z moich patentów na bardziej produktywne wykorzystanie czasu jest dla Ciebie.
Jako osoby, które najczęściej tworzą swoje produkty rękami, mamy myśli „wolne”. Nie zawsze korzystam z tego patentu, bo lubię oddać się w pełni liczeniu oczek (ot- taka moja joga dla umysłu), ale kiedy pracuję nad bardzo powtarzalnym wzorem np. kocem, który nie wymaga ode mnie skupienia na samym wzorze, puszczam sobie podkast rozwojowy i słucham rad odnośnie prowadzenia biznesu, promocji, albo po prostu śledzę historie przedsiębiorców, którzy dzielą się swoimi sposobami na „ogarnianie rzeczywistości” (polecam np. ten (polski) i ten podkast (po angielsku) )
Nie musisz od razu być zagorzałym fanem
…podkastowej formy dousznej, ale już słuchanie muzyki, telefoniczne zaległości, Natflixowa kolejka niezbędnosci…to wszystko da się „W TRAKCIE PRACY”!
Czy znasz podobny zawód?
Jakoś ciężko mi wyobrazić sobie panią z Urzędu, która bezkarnie odpala „Grę o Tron” między 7.00 a 15.00 a ja MOGĘ 🙂 I choć w praktyce jednak wybieram rozwojowy podkast (mąż by mi nie wybaczył spoilerów wieczorem 🙂 ) to sama świadomość, że mam pracę dającą tyle wolności działa jakoś motywująco.
Wiem, niekoniecznie czytając ten tekst tworzysz rękodzieło zarobkowo, ale nawet tym bardziej – masz ten przywilej, że potrafisz „spiąć się” w pracy… bo wiesz, że dzięki temu „podłubiesz” wieczorem w ukachanej technice, zamiast nadrabiać to, na co brakło energii w ciągu dnia.
Nie tworzysz? A chcesz spróbować?
Ale ostrzegam – grozi bardzo skutecznym przyspieszeniem procesu planowania czasu i znajdywania go nawet tam, gdzie go pozornie nie ma…
Po to, żeby… „jeszcze tylko 3 rządki wydziergać”, „jeszcze tylko 3 koraliki nawlec”, „jeszcze tylko…zaszyć, przymocować, przylutować, dodać, ująć, ponakrajać…
https://oplotki.pl/wp-content/uploads/2019/02/brak-czasu-na-rekodzielo.png800800oplotkihttps://oplotki.pl/wp-content/uploads/2021/01/logo-oplotki.pngoplotki2019-05-08 07:24:552021-05-13 16:00:42Brak czasu – jak sobie radzić, jeżeli jesteś twórcą rękodzieła?
Zapraszam Cię do przesłuchania odcinka PODKASTU, w którym mówię o samej konferencji, jeżeli „douszna” formuła przyswajania informacji jest dla Ciebie wygodniejsza.
Kasia Aleszczyk – organizatorka wydarzenia i „spec” od WordPressa „ogarnia” całą organizację, ale po kolei.
https://youtu.be/EDIOUUwvzao
O co chodzi
Zapewne nie obcy jest Ci koncept samej konferencji. Ot idea powszechnie znana – zebrać w jednym miejscu „mądre głowy” i osoby chcące się czegoś od nich nauczyć i ułatwić przepływ wiedzy, dzięki mąderemu zaplanowaniu prelekcji, paneli, warsztatów i dyskusji. Najczęściej taka konferencja trwa od jednego do kilku dni i wymaga dojazdu w konkretne miejsce takie, jak sala wykładowa, aula co-work lub różnego rodzaju biuro.
To PRAWIE to samo
Prawie, bo konferencja online jest pozbawiona jednego z powyższych elementów. Mianowicie nie ma potrzeby dojazdu. Możesz śmiało uczestniczyć w przepływie wiedzy i umiejętności z domu…siedząc wygodnie w kapciach przed swoim komputerem. Całość odbywa się online.
To jeszcze nie wszystko!
Częstym minusem (jak dla mnie, bo może nie wszyscy tak mają) jest „jednoczesność”. Duże konferencje zorganizowane są w ten sposób, że w kilku salach jednoczeście toczą się ciekawe wydarzenia. Niestety wtedy jesteśmy zmuszeni wybierać i mamy nieprzyjemne poczucie, ze coś wartościowegonas ominęło. Przytoczę tu choćby przykład Poznańskich Dni Przedsiębiorczości. Choćby w tym roku – podczas mojej prelekcji toczą się zwykle 2-3 atrakcyjne wykłady i zagryzam zęby, ponieważ tracę je jakby „z automatu” (swoją drogą zapraszam – udział jest bezpłatny, dzięki finansowaniu ze środków Miasta Poznań) .
To samo, ale bez minusów
W przypadku konferencji online – powyższy problem również został wygodnie rozwiązany. Każda z prelekcji to faktycznie video, do którego uczestnicy mają dostęp przez tak długi czas, jak tylko zadecydują ( mogą wybrać podczas zakupu biletów).
Sprytne prawda?
Sama jestem wielką fanką konferencji. Regularnie uczęszcam, bo nie tylko traktuję je jako stałe źródło inspiracji, poszerzania wiedzy i horyzontów, ale również jako rodzaj „pożytecznego” przerywnika w pracy oraz miejsce nawiązywania ciekawych kontaktów.
Masz ochotę wziąć udział w swojej pierwszej konferencji online? Nie ma lepszej okazji! Domyślasz się pewnie, że ten artykuł nie pojawił się bez powodu.
A jaki to powód?
Chciałam bardzo serdecznie zaprosić Cię na konferencję, w którą Kasia Aleszczyk włożyła ogrom pracy, a ja znalazłam się wśród zacnego grona prelegentów. Znajdziesz tam aż 35 prelegentów, ponad 40 godzin nagrań oraz cenne warsztaty przeprowadzone przez organizatorkę. Samodzielnie możesz zdecydować, jak długo chcesz mieć dostęp do tych materiałów oraz, czy planujesz być „na żywo” dokładnie w dniach trwania konferencji (3-7 czerwca 2019).
Edit 2021 ;P
W tym roku ( czyli 2021) Konferenncja po raz kolejny! Już oficjalnie dizała strona ze szczegółowymi informacjami – a znajdziesz je bezpośrednio na stronie Kasi Aleszczyk – szczegóły konferecji Jak-Żyć-W-Necie-2021.
https://oplotki.pl/wp-content/uploads/2019/04/konferencja-online-co-to-takiego.png10801080oplotkihttps://oplotki.pl/wp-content/uploads/2021/01/logo-oplotki.pngoplotki2019-04-24 06:30:412021-05-27 10:21:35Co to takiego KONFERENCJA ONLINE ?
Cześć, nazywamy się Maria i Daria. Razem tworzymy bloga Motivation Day, na którym publikujemy historie (nie)zwykłych kobiet. Zaraz opowiemy jak zrodził się nasz wspólny projekt i co oznacza dla nas słowo (nie)zwykła.
Wszystko zaczęło się w 2016 roku, kiedy zostałyśmy współlokatorkami. Szybko okazało się, że wiele nas łączy. Dwie niskie, młode dziewczyny o filigranowej budowie ciała (choć każda w lustrze widzi coś innego hihi :)) , ciemniejszej karnacji…właściwie wyglądające jak siostry i wciąż poszukujące swojej ścieżki życiowej. Poznając siebie bliżej, zauważyłyśmy, że często borykamy się z podobnymi wątpliwościami. Zaczęłyśmy coraz więcej czasu poświęcać na wspólne rozmowy i przemyślenia. Dyskutowałyśmy późnymi wieczorami o wpływie różnych czynników na nasze życie, o tym, co chciałybyśmy w nim zmienić oraz jak postrzegamy same siebie. Każdego dnia stawałyśmy się coraz bardziej świadome swoich mocnych stron, które powinnyśmy pielęgnować, ale także słabości, które wymagały od nas pracy. Czułyśmy silną potrzebę rozwoju w różnych aspektach naszego życia. Jednym z pierwszych impulsów był dla nas udział w poznańskim Festiwalu PROGRESSteron jako wolontariuszki. To jedno z najciekawszych wydarzeń rozwojowych skierowanych do kobiet. Festiwal odbywa się w miarę cyklicznie w różnych miastach w Polsce. Niestety ostatnia edycja w Poznaniu miała miejsce 3 lata temu. Była jednak dla nas wyjątkową. Dlaczego? Uświadomiła nam jak bardzo kobiety potrzebują przestrzeni stworzonej z myślą o nich. Wtedy w naszych głowach zaczął kiełkować pomysł, aby rozpocząć coś, co będzie owocne dla nas samych jak i innych. Przez kilka miesięcy zastanawiałyśmy nad koncepcją naszego bloga, aż w końcu pojawiło się hasło Motivation Day od pierwszych liter naszych imion.
Fotografia: Agnieszka Werecha
Każda z nas potrzebowała inspiracji i motywacji, a kto mógłby ją nam dać jeśli nie inne kobiety? (Nie)zwykłe kobiety, czyli takie, które przeszły od planu do realizacji swoich pomysłów, które robią coś związanego ze swoją pasją, prowadzą własny biznes, opowiadają o często wyboistej drodze dojścia do celu i w końcu są z siebie dumne. Zaczęłyśmy od poszukiwania naszych potencjalnych bohaterek. Nie była to łatwa droga, bo kobiety często nie chcą mówić o sobie i umniejszają swoje osiągnięcia. Nie poddawałyśmy się jednak dalej poszukując zainteresowanych do współpracy z nami. Z pomocą przyszły Latające Kręgi. To tam poznałyśmy wiele wspaniałych kobiet i historii wartych opowiedzenia. Czasami to znajomi podrzucali nam kobiety mówiąc „ona jest super, idealnie pasuje do waszego bloga”. Co ciekawe, w zdecydowanej większości byli to mężczyźni. Ponadto śledziłyśmy portale społecznościowe i uczestniczyłyśmy w różnych przedsięwzięciach skierowanych do kobiet. Właściwie cały czas to robimy i nieustannie poszukujemy kolejnych bohaterek, które staną się dawką motywacji i inspiracji dla nas samych i naszych czytelników. Jeśli i TY prowadzisz własną działalność, fundację albo inny projekt i chciałabyś się podzielić nim z innymi, a tym samym zainspirować i zmotywować innych do działania – skontaktuj się z nami. Czekamy właśnie na Ciebie! Nawet jeśli jesteś na początku drogi nic nie stoi na przeszkodzie by móc przedstawić siebie i wypromować swój pomysł. Nie zwlekaj, pozwól by usłyszeli o Tobie inni :).
Historie to nie wszystko, czym się zajmujemy. W swoich działaniach poszłyśmy o krok dalej i razem z naszymi bohaterkami zaczęłyśmy organizować warsztaty tematyczne związane z DIY, tańcem, zdrowym jedzeniem, wizażem i fotografią. Nieustannie staramy się też zachęcać do rozwoju osobistego i słuchania własnych potrzeb za pomocą ciekawych postów, czy udostępnionych planerów motywacyjnych.
Fotografia: Agnieszka Werecha
A jak będzie wyglądała nasza przyszłość? Pomysłów w głowie mamy dużo, a czasu niezbyt wiele. Dlatego coraz częściej myślimy o powiększeniu naszego motywacyjnego zespołu. Nie ukrywamy, że mamy aspirację na więcej, ale potrzebujemy kobiecego wsparcia. Więc jeżeli już teraz czujesz, że chciałabyś współtworzyć różne projekty z nami, napisz do nas koniecznie. Może wspólnie z wielkim optymizmem popatrzymy w przyszłość!
Opowiedziałyśmy już historię naszego bloga, ale warto żebyście poznali też nieco bliżej nas. Mimo tego, że wiele nas łączy, jesteśmy też indywidualnościami.
Maria – zorganizowana, ale tylko w pracy :), ma mnóstwo zajęć zapominając, że doba to tylko 24h. Na co dzień pracuje jako konsultant do spraw zrównoważonych budynków i osiedli działając na rzecz przyjaznych i nowoczesnych miast przyszłości. Współrozwija projekt Rebel Mind, unikatowych dodatków nie tylko dla kobiet powstałych z resztek materiałów. W wolnej chwili jeżeli nie ogarnia „swoich” tematów to spędza czas z bliskimi, ćwiczy, czyta książki, ogląda filmy lub gra w planszówki.. Chce się cieszyć z małych i dużych rzeczy, uśmiechać się jak najczęściej.
Daria – zorganizowana, odpowiedzialna i bardzo empatyczna. Na co dzień pracuje w zakresie analiz, kontroli wewnętrznych i raportowania. Kocha taniec i muzykę. Od kilku miesięcy uczy się kizomby i bachaty. Uwielbia jedzenie i eksperymentowanie w kuchni, choć jednym z jej ulubionych dań jest po prostu smażony boczek ;). W wolnym czasie z chęcią szydełkuje, czyta książki (kryminały, poradniki, horrory, luźne fabuły) i spotyka się ze znajomymi przy ulubionej herbacie.
https://oplotki.pl/wp-content/uploads/2019/02/52596251_361096311397657_1808886881857830912_n.jpg13672048oplotkihttps://oplotki.pl/wp-content/uploads/2021/01/logo-oplotki.pngoplotki2019-03-06 07:00:332021-07-23 12:13:32Motivation Day czyli Maria i Daria Motywują
Zastanawiasz się kto to? Co to? Kim są Niespokojne Rączki? A to właśnie ja — mam na imię Joanna i znalazłam sposób, aby zatrzymywać piękne ulotne chwile na dłużej. Z pozoru cicha, spokojna, jednak w głębi duszy pełna energii, pasji i chęci do robienia tego, co kocha.
Jak to się wszystko zaczęło?
Już od najmłodszych lat towarzyszyły mi kartki, kredki, nożyczki. Ileż to razy słyszałam, że robię bałagan, że wszędzie utykam skrawki papierów. Moje ręce nigdy nie były spokojne. Porysowane zeszyty w szkole, bilet autobusowy zwinięty w rulonik, chusteczka higieniczna, z której można było stworzyć przedziwnego potwora — to właśnie cała ja. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że jako dziecko właśnie przy pomocy kartki papieru chciałam zatrzymać swoje chwile, rodzące się gdzieś w dziecięcej wyobraźni.
Wykonując 10 lat temu swoje pierwsze zaproszenie dla mojego chrześniaka, nie wiedziałam, że były to początek przygody z szeroko pojętym scrapbookingiem czy cardmaking. Myślę, że była to po prostu wewnętrzna chęć wykonania czegoś wyjątkowego dla bliskiej mi osoby. W ten właśnie sposób chciałam podkreślić tak ważne dla niego wydarzenie. Wykorzystałam, co było wtedy dostępne — ozdobne nożyczki, igłę, srebrne nici oraz umiejętność haftu matematycznego i dużo mojego serducha. Tak powstało oto takie zaproszenie.
A za nim kolejne…
Szlifowanie warsztatu…
Karbowana tektura, ozdobny dziurkacz, pierwszy wykrojnik motyl oraz serwetka i wykonany przez mojego tatę prototyp maszynki do wycinania, ręcznie malowane dodatki (bo kto słyszał wtedy o stemplach), ozdobny papier zrobiony z serwetek — ot takie były początki mojej przygody.
Wszechobecny internet pokazał mi, jakie kryje za sobą możliwości. Niespokojne Rączki niczym motyl rozwinęły skrzydła. Zaczęły się szalone zakupy materiałów, narzędzi i różnych „przydasi”, których nigdy nie ma końca… Możliwość uczestnictwa w warsztatach, zlotach scrapbookingowych, dały mi świetną okazję do poznania nowych technik oraz osób podobnych do mnie — tworzących z pasją. Lina Shvets pokazała mi m.in. jak pracować z foamiranem.
Aksamitna pianka, którą dzięki odpowiedniemu formowaniu na ciepło bądź zimno oraz umiejętnemu cieniowaniu i barwieniu pozwala wyczarować kwiaty, do złudzenia przypominające te prawdziwe. Kwiaty często stanowią element dekoracyjny moich prac.
Jakie prace tworzę?
Kartki 3D, sztalugowe, pop up, exlpoding boxy, walizki, doniczki, sukienki… Przestrzenne formy oraz nieszablonowe kształty – to one wyzwalają we mnie pokłady kreatywności.
„Tak jak larwa przeobraża się w motyla, tak i zauroczenie przeobraża się w miłość”
Niezliczona liczba godzin, nieprzespane noce i spędzone dni nad moimi pracami pokazały, co w całym szeroko rozumianym scrapbookingu lubię najbardziej. Lubię wyzwania, które niesie ze sobą każda praca. Lubię nieszablonowe i niepowtarzalne rozwiązania i formy. Lubię zaangażowanie przy wycinaniu każdego elementu, który powoduje, że kartka czy zaproszenie jest unikatowe. Lubię to, że każda obdarowana osoba otrzymuje coś stworzonego tylko dla niej — pracę odzwierciedlającą jej osobę, charakter czy pasję. Coś, czego nie można kupić w każdym sklepie za rogiem. A najbardziej kocham emocje, jakie towarzyszą momentom, w którym moje prace trafiają do obdarowywanych osób i chwile, gdy pojawia się:
– uśmiech na twarzy dziecka, kiedy ulubiony bohater z bajki pamięta o życzeniach urodzinowych,
– wzruszenie Młodej Pary, kiedy rodzice wręczają pamiątkę ze słowami błogosławieństwa bożego,
– czas przywołania wspólnie spędzonych cudownych chwil w rocznicę ślubu rodziców,
– poczucie bycia wyjątkowym, gdy dostajemy zapytanie: Ciociu czy zostaniesz moją chrzęsną?
– dobry humor solenizanta na widok niebanalnej formy składanych życzeń,
– podekscytowanie, kiedy wręczasz zaproszenie na ceremonię, które podkreśla twoje osobiste zaangażowanie w przygotowanie do uroczystości,
– efekt zaskoczenia, kiedy wśród życzeń odkrywasz bilet na mecz swojej ulubionej drużyny sportowej,
– myśl babci i dziadka, za każdym razem, kiedy spojrzą na doniczkę z kwiatami, które są ciągle żywe i ich poczucie że pamiętasz o nich, w każdej ważnej dla nich chwili,
„Jesteś jak motyl, pragnę cię trzymać tak mocno, aby nie wypuścić z rąk, a jednocześnie tak delikatnie, aby nie zrobić ci krzywdy.”
Jak motyl rozwinął skrzydła…
Quiling zwany też papierowym filigranem to tworzenie ozdób z wąskich pasków papieru zwiniętych w kształt sprężyny spiralnej i odpowiednio uformowanych przez zagniecenie palcami zewnętrznych warstw papieru. Technika wymaga ode mnie stałej kontroli napięcia mięśni palców, aby odpowiednio nadać zamierzony kształt. Mając już doświadczenie z papierowymi potworami, z łatwością tworzyłam ze zwykłej kolorowej karki papieru różne kwiaty. Każde takie „O” można łączyć, wyczarowując papierowe dekoracje. Z pewnością jest to sposób na odstresowanie… Może i Ty znajdziesz w tej zakręconej technice chwilę odprężenia?
Papier to nie tylko kartki okolicznościowe. Uruchomiając wyobraźnię można przy pomocy łączenia go z różnymi materiałami, chociażby jak wełna czesankowa, wióry drewniane, samodzielnie wykonać elementy świątecznego wystosuj swojego mieszkania, czy też dekorację urodzinowe spersonalizowane do swoich potrzeb. Nadaję w ten sposób swój niepowtarzalny charakter każdej uroczystości.
„Dzieci są jak motyle na wietrze. Niektóre potrafią latać wyżej niż inne, ale każde z nich lata najlepiej jak może.”
Jakiś czas temu w pudełeczku z pamiątkami po babci, pomiędzy pożółkniętymi zdjęciami znalazłam moją kartkę, którą bardzo dawno temu zrobiłam specjalnie dla niej. Pojawiła się fala ciepła na serduchu, uśmiech, a zarazem i niedowierzanie. Pomimo że kartka nie była perfekcyjna, bo wypisana troszkę krzywymi literami, to babcia i tak postanowiła ją zachować wraz z innymi rzeczami tak dla niej ważnymi. Zapewne był to sposób przechowywania wspomnień, który pozwalał na powrót do przeszłości i cieszenie się z tego, co było jeszcze raz. Spersonalizowane, ręcznie robione kartki to prezent, który sam w sobie jest wyjątkowy. Otrzymujesz bowiem pracę ludzkich rąk oraz zaangażowanie, które wkładamy w przygotowanie każdego elementu. Dlatego chętnie wspieram kreatywne mamy, które pokazują, że przy odrobinie dobrej zabawie razem z dzieckiem można stworzyć coś z niczego. Dla inicjatywy „Dzieciaki na warsztat” przygotowuję inspiracje, pokazując tym samym, że kawałek papieru można użyć na wiele sposobów. Może to być element kartki ale i ozdobnej dekoracji świątecznej, opakowania.
Mając do dyspozycji ponad 200 wykrojników i 2 maszynki, każdy znajdzie cos dla siebie. Tylko wyobraźnia dzieci ogranicza, a nie umiejętności. Większość moich prac dedykowanych jest właśnie dla dzieci, bo to one jednocześnie mnie inspirują.
Życie to letnia łąka, pełna doznań i aromatów. Możesz położyć się, zamknąć oczy i puścić wodze fantazji. Możesz też wyciągnąć dłoń i otworzyć serce, zawsze usiądzie na niej jakiś motyl…
Ps. Jeżeli masz ochotę na więcej informacji o różnych dziedzinach rękodzieła…chcesz od nas otrzymywać powiadomienia o warsztatach stacjonarnych i online oraz dowiadywać się, co nowego w OPLOTKowym świecie – klikaj TUTAJ.