,

Wdzięczność. Za ludzi. Za team. Za osiągnięcia 2019. Za SIGRUN LIVE…

Ogromna Wdzięczność!

2019 rok był prawdziwym prezentem świątecznym!

[For ENGLISH scroll down]

Koleżanka pochwaliła się, że „praktykuje wdzięczność”. W pierwszym odruchu uśmiechnęłam się pod nosem, w drugim wypytałam szczegółowo, o co chodzi, a dopiero po jakimś czasie – kiedy mądrość zawarta w prostocie tego ćwiczenia mnie dopadła – zaczęłam… praktykować!

Serdecznie polecam! Rano lub wieczorem, raz w tygodniu lub raz w miesiącu, ale zdecydowanie – im częściej, tym lepiej – zatrzymaj się i pomyśl, za co jesteś w danej chwili, w dniu czy też w miesiącu WDZIĘCZNA.

Proste i uwalniające. Pozwala skupić się na dobrodziejstwach naszej codzienności i doceniać najmniejsze rzeczy. A w dłuższej perspektywie zdecydowanie uczy, jak przesuwać się w kierunku innego myślenia: z punktu pod tytułem „To moje, bo jak oddam, to mieć nie będę, ktoś mi zabierze” do punktu, że na świecie jest tyle dobra, że starczy dla wszystkich. Zwą to abundance mindset. Nie będę wielce rozwijać, ale zdecydowanie polecam uwadze.

Ale do rzeczy. 🙂

Ta praktyka powoli weszła mi w krew i dlatego postanowiłam tutaj podsumować małe i duże „wdzięczności”, które powtarzają się niezmiennie w mojej codzienności. Może i Ciebie zainspiruję do takiej praktyki na co dzień. )

Dzięki MAMO! Nigdy Ci tego nie zapomnę.

Lubię sobie myśleć, że takie właśnie cytaty krążą po główkach moich dzieciaków, kiedy po nocach kończę kolejne szydełkowe pomysły (ich pomysły – moje wykonanie. Tak, to moja tajna broń w procesie design thinking dla nowych prototypów szydełkowych prac w naszym sklepie)

Ale tak naprawdę, to ja dziękuję!

Od czasu, kiedy zostałam mamą, zmieniło się tak wiele, że trochę czuję, jakby crash course logistyki życiowej spadł mi na głowę w wersji self-study. Ale całkiem poważnie, dziękuję tym łobuzom każdego dnia za lekcje pokory, cierpliwości i samodystansu. Za to, że skutecznie leczą z perfekcjonizmu i dyscyplinują godziny pracy (zero scrollowania FB, skoro trzeba się zmieścić w grafiku przedszkola z moją pracą). Dziękuję im za to, że najpilniejsze pilności mojego biznesu potrafią zblednąć w momencie jesiennego koncertu albo Dnia Misia. Za te codzienne lekcje zdrowego dystansu do siebie i świata. Za to, że jest ich dwójka, a za chwilę trójka, więc daleko mi do mamy trzęsącej się nad każdą pierdołą, a raczej bliżej do podejścia „ogarnij się dziecko!”. I o dziwo, jakoś się ogarniają!

Dzieciaki uczą mnie też wdzięczności za związek, który zmieniał się i ewoluował (w bólach, wzlotach i upadkach, lepszych i gorszych chwilach, przy poczuciu wielkiego osamotnienia i niezmiennej wspólnoty jednocześnie), by stać się portem, do którego zawijam(y), kiedy o wdzięczność trudno tu i teraz (zwłaszcza kiedy rodzicielskie nerwy puszczają i jest krzyk oraz – delikatnie mówiąc – różnice zdań).

O ironio! W czasie, kiedy piszę ten tekst (natchnęło mnie i zawlokłam laptopa do łóżka), córcia próbuje scrollować ekran, bo dostrzegła nasze zdjęcie na ekranie…

Jestem wdzięczna! Nawet za te przeszkadzajki, kiedy najmniej się ich spodziewam. Bo jakoś tak czuję, że to nasze domostwo tętni życiem, a wieczny niedoczas pozwala na realizowanie jedynie absolutnych priorytetów. Bez całej tej otoczki „wypada”, „trzeba by”, „a może by tak”.

A teraz trzecia pociecha dołączy do naszej gromadki, by uczyć nas wszystkich pokory, cierpliwości i nowych ról. Lekcja wdzięczności za nieprzespane noce to duży sprawdzian! Mam nadzieję, że (akurat te) wspomnienia uciekną z pamięci równie szybko, jak w przypadku poprzedniej dwójki (której teraz dobudzić nie sposób nawet o poranku).

Wdzięczność za handmade! Nie ma skuteczniejszej autoterapii!

Kiedy startowałam z pomysłem na OPLOTKI, zaczęło się od autoterapeutycznego dziergania, które dawało mi ukojenie w stresie macierzyństwa w wiecznej opozycji do biznesu. To rękodzieło pozwoliło mi pogodzić te dwa światy w bezszwową całość i spełniać się na linii matka – przedsiębiorczyni – żona – kobieta – projektantka. Nie przypuszczałam, że to właśnie biznes oparty na handmade pozwoli wyjść nie tylko poza architekturę, branżę rękodzieła czy szeroko pojęty online, ale sprawi, że zacznę inspirować inne kobiety do małych zwycięstw na co dzień.

Rękodzielniczy biznes stał się wehikułem większych idei. Misja pozostawienia świata (choćby tylko tego skrawka wokół mnie) lepszym, czystszym, bardziej otwartym, tolerancyjnym, ciepłym i równym dla kobiet i mężczyzn. Czuję, że (znowu) to dzieci mocno przyczyniły się do podążania za tą misją. Blisko mi było do „wojujących feministek”, póki synek, mąż i wspierający przyjaciele nie nauczyli mnie, jak ważna jest RÓWNOWAGA. I choć wciąż biznesowo najbliżej mi do idei równości płac (uważam, że kobiety są mocno niedoceniane finansowo), to jednak coraz mocniej skłaniam się ku wpajaniu dzieciom poszanowania zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn, i w dobie coraz bardziej „hardych” babek ochoczo wzmacniam również chłopaków.

Wierzę, że potrzebujemy być wzmocniONE dokładnie tak samo jak i ONI. Wierzę, że naszym orężem będzie burzenie stereotypu, że handmade jest tylko dla „bab”, bo panowie i chłopcy jak najbardziej również potrzebują bezpiecznego kręgu rozmowy, wsparcia i zrozumienia (choćby podczas warsztatów dziergania :P). Ciągle rozczula mnie widok tatusiów z pociechami na OPLOTKowych warsztatach rękodzieła.

Kiedy w końcu obudzimy się w rzeczywistości, w której nastolatek ze słabością do szydełkowania nie będzie traktowany jak kuriozum?! Pod względem potrzeby ciepła, bliskości i rozmowy jesteśmy dokładnie tacy sami i smutne, że czasem o tych potrzebach panów (i chłopców) zapominamy.

Mogę tylko podziękować za to, że rękodzieło otworzyło mi oczy na coś tak niedostrzeganego (przynajmniej przeze mnie wcześniej). No nie da się ukryć, że na sali konferencyjnej poznaję panów najczęściej w „zbroi” profesjonalnego looku i merytorycznej biznes-nowo-mowy. 🙂 Coś takiego jak męska wrażliwość była dla mnie jedynie chwilami rozmów z moim partnerem, a potem przytulasami synka. Dla mnie to rękodzieło jest „detektorem” odważnych panów, którzy nie wstydzą się wpajać synom i córkom wrażliwości oraz otwartości na ludzi i świat (wbrew paplaniu stereotypowych „konserw”). Ale Ty pewnie odnajdziesz swoją własną drogę, by dostrzegać te przebłyski „ewolucji” w naszej szarej rzeczywistości.

Wdzięczność za wspólne posiłki – to luksus w dzisiejszych czasach!

Wiem, że jestem lokalizacyjną szczęściarą. Mieszkamy 5 minut od przedszkola i jakieś 12 min od szkoły. Oczywiście kusiło szoferowanie do najlepszego przedszkola w mieście, ale odpuściliśmy na rzecz pewnego priorytetu.

Każdego dnia czuję wdzięczność za spokojne śniadania, ubieranie bez pośpiechu, mycie zębów z oldschoolowym zegarkiem tarczowym na łazienkowym blacie (wskazówka musi zrobić dwa okrążenia, zanim dzieciaki mogą wyjąć szczoteczki z paszczy, a ja dyscyplinuję się przy okazji) i króciutki spacer (zamiast nerwów w porannych korkach). Dzięki temu, że jest blisko, wracam piechotką, zahaczając o lokalny warzywniak i piekarnię. Plotkuję z ekspedientkami i „dzieńdobruję” sąsiadki. Czuję się zupełnie jak w mojej małej miejscowości (gdzie się wychowałam i ja, i mój mąż), pomimo że od uroków poznańskiego centrum dzieli nas kilka przystanków tramwajowych.

I może wyda Ci się to śmieszne, ale mam wrażenie, że jesteśmy w mniejszości społeczeństwa, które czerpie garściami z przywileju wspólnych śniadań, obiadów i kolacji JEDNOCZEŚNIE! Nie będę czarować – pizza i pierogi z paczki też wjeżdżają na stół. Dni, kiedy każdy je osobno, bo nadgodziny u Jacka, bo ważne spotkanie u mnie, bo urodzinki przyjaciół dzieci (ach, ten ich napięty grafik :P) też wkradają się w naszą codzienność. Ale tym bardziej dziękuję, że tą regułą są jednak wspólne, niespieszne, parujące ciepełkiem posiłki i kolacje po kąpieli, kiedy wszyscy już tylko czekamy, co przyniesie kolejny dzień. Kuchnia, jak się domyślasz, to epicentrum rozwiązywania małych końców świata i gojenia ran na wojnie z całym złem.

Kiedy ćwiczę tę moją wdzięczność, staram się doszukiwać w tych rozlanych pomidorówkach i kręceniu nosem na mozolnie gotowane warzywka właśnie tej magii. Dzięki temu nie wpadam w dziki szał pod tytułem „Nie będzie czekolady po obiedzie! Ani kawałeczka! Zjem sama!” (na ukojenie nerwów, oczywiście).

Ale nie tylko te rodzinne posiłki stały się dla mnie wielkim powodem do wdzięczności. Zaczęłam coraz bardziej doceniać kawy, ciacha, a nawet kolacje z koleżankami z zespołu, z partnerami biznesowymi, z ludźmi, z którymi planujemy kolejne inicjatywy społeczne, projekty czy zadania. Kiedy czas zaczął się stawać dla mnie dobrem luksusowym, tym bardziej zaczęłam doceniać, kiedy poświęcają mi go inni, kiedy wiem, że mogę z kimś przegadać przy kawie najdrobniejsze szczegóły. Czuję, że jedzenie staje się takim trochę mistycznym łącznikiem, który gwarantuje niespieszność, pełną uwagę i pewnego rodzaju otwartość, wręcz intymność. Przestałam jadać w pośpiechu. Zrezygnowałam z tego na rzecz celebrowania spotkań przy posiłku. Choćby przy odgrzewanej pomidorówce. 🙂

Wdzięczność za Święta!

W tym roku pierwszy raz u siebie, z wielką choinką (dzidzia jeszcze nie będzie broić) i toną prezentów (niecny plan, by były małe, tanie i zabrały starszakom cały wieczór na misterne rozpakowywanie). Wiem, banał.

W naszym wydaniu jednak nowość totalna. Po latach maratonów rodzico-teścio-babciowo-ciotkowych po raz pierwszy we własnym domu! W tym roku wymówka nie do przebicia: planowany termin przyjścia na świat dzidzi numer 3. Wdzięczność ogromna. I wbrew pozorom nie tylko za te piękne wspomnienia, które w końcu zbudujemy we własnym zaciszu, ale też za lata wstecz.

Za każdą niezręczną rozmowę, za supergłośny telewizor, za marudzenie przy stole, za fochy i kłótnie, i godzenie, i przepraszanie. Ogromna, szalona rodzinka dawała nam w kość co roku. Ale co roku też czuliśmy (i czujemy), że mamy ogromnego farta. Po cichutku liczę, że w tym roku zamienimy się rolami i to oni będą dziękować za gościnę („no, jeszcze kawałeczek ciasta, bo się zmarnuje” już szykuje się z atakiem :P), a my podziękujemy za gości. 🙂

Dziękuję za chwile oddechu od całego świata!

Choćby były to (jak to najczęściej u mnie) jedynie długie kąpiele albo niezbędne zabiegi łazienkowe. Te zamknięte drzwi, cisza, para na lustrze, te cieplutkie wspomnienia momentów, kiedy dom już śpi, nigdzie nie pędzę i mogę zwolnić przy olejowaniu włosów, kremie na twarzy czy wsmarowywaniu antyrozstępowych preparatów ciążowych w brzuch. Nie zapomnę tego uczucia self-care. Powoli uczę się je rozciągać. Niby niewiele, ale spróbuj! Nie od razu SPA na weekend, ale czasem prywatne domowe SPA wystarczy, żeby odzyskać równowagę. 🙂

I to chyba ta największa wdzięczność, której i Tobie życzę na co dzień

To taka wyuczona wdzięczność.

Taka wyćwiczona.

Taka, gdzie biust już nie jest za mały albo za duży – jest dokładnie taki, jak ma być.

Taka, gdzie waga – niezależnie czy ciążowa, czy w wersji „prawie idealnego bikini” – jest fajna.

Taka wdzięczność za każdą zmarszczkę, bo jest ich więcej od uśmiechania niż od zgryzoty.

Taka wdzięczność za to, że jest fajnie tu i teraz. Z tymi ludźmi, którzy mnie otaczają. Z tymi wyzwaniami, które mam. Z tymi smuteczkami, które pokonuję, bo przeplatają się z chwilami radości.

Wdzięczność, że czas sam na sam z sobą, kiedy ogarnia mnie spokój i poczucie, że jestem ważna, warta i kochana, ciągle trwa.

I że kocham.

Siebie, ludzi, malutki kawałek świata, w którym żyję.

Takiej wdzięczności Ci życzę.

Agnieszka

 

 

What did 2019 bring?

My good friend boasted one day about how she practices this GRATEFULness …

At first I said to myself “Yup, another fancy trend like all that Yoga, mindfulness, slowlife craze”. But after she left I could not get the idea of my mind… Gradually…I grew to try it out on my own…And now I must say “Thank YOU”  – It vastly improved my everyday in 2019!

WHAT IS IT ALL ABOUT?

It is so simple, yet so powerful. You just take a day, a week, a month, a Year….and name things that happened in that period of time that made You feel grateful. As simple as that. You can write it down or just think it to Yourself. The form does not matter. The point is – to allow Yourself for appreciation for what You have. That’s it!

It can make You kiss Your spouse unexpectedly or allow kids some after-dinner ice-creams just like that. It irreversibly leads You from “It is mine, I have to protect it”  …into  “Let’s share! There is so much good for us in the world, that there is enough for each and every one”.  Abundance Mindset – there You go!

Ok – but let’s stick to the point.

This “gratefulness practice” slowly, but surely has become “my thing” for the end of the day…and by the power of accumulation it piled up into this abundant 2019 that I want to share with You …

Thanks Mum, I’ll never forget that!

I like to think thet those are the phrases that go through my kids’ minds when I finisz yet another crochet project for them. Their ideas inspire my products. The prototypes that take form at home …become bestsellers in our online handmade butique. I love how the sole thought of making use of my skills for my kids’ smiles keeps me inspired and makes me implement this design-thinking into practice J

But in fact…I should be the one to say “Thanks”

Since I became mum there were so many new skills I needed to master…that I feel those three little ones have just given me a crash course on life-logistics in a self-study intensive version. Yup, quite honestly, i am grateful for this everyday lesson of hardcore patience.

Those little ones are my personal trainers specializing in self-discipline at work (Yes, I make the use of every hour of their kindergarten or nap for productive work – no feed-scrolling allowed), because I know that every distraction will then cost me missing out on a little theatre at school or “teddy bear day”. They are also the ones teaching me how to keep a healthy distance to my business problems (try explaining to a 4-yaer old why You are shouting at Your computer when the power is down…believe me, this will chill you down).

Ps. What an Irony – now when I am working on this text I have my 6-year old trying to read it letter by letter, because she saw her picture on the screen …

…So You know what I mean by „using every moment for productive work” …I never know when she, or two others come along with “work is done” “play with me” on their mouth…

My kids also show me how to be grateful for my relationship. Yes we had some hard times, but kids have always brought us back to kindness, simple gestures and everyday hugs that can break the loudest silence. They make us laugh…when all we sometimes dream is to cry…

Yes, I could say „Wait, I need to work, we’ll play later” …but I don’t. I know, that was the whole point of this lifestyle, this business…so I could always answer  “Ok, but I am playing Elsa this time…You are Anna, and Tomek is Olaf” ( Frozen 2 re-activated all the favourite theatrical games).

At the end of 2019 – our third child enriched the „family gang” …So currently I am also training myself to be grateful for those sleepless nights…It is not that hard… when I look at Lena ( the oldest – 6-Year old daughter) I quickly grasp to those intimate moments of cuddling…I know…little Sara will grow up as fast as Lena did…

Grateful for this job! There is no better autotherapy!

When I started with the sole Idea for OPLOTKI …it all evolved from therapeutic crochet meetups for women. Thanks to those handmade workshops I found a group of like-minded women whom I could simply load-off everyday burden by the magic of converswations and this intangible power You feel when You actually create something with Your hands. With every crochet blanket, carpet…we felt like omnipowerful creators. The everyday burdens faded away.

Till this day I am grateful for this extra –bonus I have attached to my work. Every time I feel this online world is sucking me too deep into stress, FOMO, lack of time…I just plug off and tune in…to soft wool, knitting sticks and favourite podcasts. I bet I save thousands on burnout therapy! What is more…this method to chill out works also when I need to cool down from hardships of any role – mum-wife-friend-daughter-designer…

Not only do I feel lucky to call such knitting moments „part of my job”… I also feel grateful for this handmade business, as it has become a wehicle for jet deeper, bigger ideas.

I have got this irresistible feeling I leave this small part of the world around me …a  tiny bit better, than when I entered it. I work on making it a little bit more open, cleaner, tolerant and welcoming for others. I always look at participants of handmade workshops that somehow magically unite over some embroidery accessories, or hands-dirty from clay on pottery classes. Never mind the different opinions on various topics! A little boy is equal to an old lady in terms of fun-energy and openness to others. I truly believe we miss those moments so much in our crazy-paced, digital times. I am forever grateful that my work on organizing more and more handmade workshops results in those fragile, momentary bridges between genders, ages, point of views…and make people connect on this basic human level.

Grateful for everyday meals…together!

I know not everybody is so lucky in terms of localisation. I mean, I live close to the Poznań centre, but in a quiet district, 5 minutes from my daughter’s school and with my son’s kindergarden right across the street. We loose no time for traffic jams and get to walk to school/kindergarden/local grocery stores. We basically use a car only for weekend trips or swimming pool classes ( where we still need 7 minutes to get there). We could have selected kids’ educational facilities on the other end of POZNAŃ, just to boast to friends, how prestigious kindergarten we have…but we dropped this silly idea for the sake of other priority.

Meals.

Simple meals.

All together.

We do not get to shoffeur our kids back and forth in trafffic jams…we prefer to spend that time by the table instead.

I call myself lucky, because I get to have a slow breakfast with my husband and kids. We get to chat a bit and prepare ourselves for this “fight with the challenges of the world”. After coming back home …we have dinner together. Sometimes we even get the time to cook it altogether (however we skip cooking on busy days and have some help bringing us something nutritious to warm up quickly). And after some lazy playing, swimming classes,guitar lessons or favourite friends coming over  for dessert …we get to sum-up the day with a round of bubble baths and supper.

I did not treat it as privilege until I saw reality of many of our friends. Hectic pace, traffic jam stress, being late here and there that builds up frustration…That was the moment I felf super-gratefull for those simple meals together, for dressing up slowly in the morning. For washing our teeth in a company of an oldschool clock showing two rounds of slow-ticking out the 2-minute brushing for kids. I love the grocery store by the corner, that I visit right after I drop my daughter to school and the lady who remembers not only my name, but the fact I love those celeries she gets every Tuesedays from a local farmer living in deep suburbs around Poznań.  I am grateful I get to live just like in a small town (Yup, I come from such a place, so it feels home to me) but with every opportunity that gives me the city of Poznań. Somehow after realizing all those blessings…the smog does not bother THAT much (AAAnd plus…my pot plants get a warm “thank You” every now and then when watering this urban-jungle) .

And just to keep this perfect picture real – there are crazy days, when extra work keeps Jacek away in his office till late. There are business meetings, networking events I attend to on the cost of family time…but they make me appreciate the everyday routine even more. And I practice my gratefulness even when tomato soup gets spilled out to the floor by two crazy kids punching each other over some lego blocks piling up between our kitchen plates. Maybe that is something that keeps me away from shouting „NO CHOCOLATE AFTER DINNER!” ( And eating it myself to calm down…) .

Those „common meals” got also another dimension for me. I used to meet “for a coffee”. Business coffee, quick espresso over a new contract, looong latte, when discussing new workshops… However in 2019 I re-discovered the power of sharing business meals. I carefully plan business meetings now…food-wise. I pay attention to the restaurant we meet, to the cafeteria we select and the way this meeting looks …and “tastes”.  I dropped the pace of business coffee for the sake of pleasant meals. I kind of feel now, that every time an important business meeting runs over something delicious…both sides do not hurry…and minutest details get talked through…resulting in improved quality of new projects. Nothing but “thank you” that I could say to myself for calling such pleasant moments part of “my work”.

It is sometimes hard to meet. Especially when You do the „online business thing” 🙂  The possibility of shared meals drops dramatically. That is why in 2019 I decided to fly to Zurich (being 7th month pregnant!)  to meet my „online” friends during Sigrun Live. We finally had the chance to sit by the dinner, have long discussions over a dessert. I will remember the conference we attended together mainly through the prism of shared meals and our breakthroughs that came not only from an online MBA we suppport each other in ( SOMBA – Sigrun’s Online MBA), but also from simpla „being together” by the table.

Grateful for Christmas

A little background.  Every single Year – our Christmas were bringing us a trip to our home town, dividing time between members of a big family, visiting all the mommies, aunites, grannies…and coming back all tired, nervous about pinchy words here and there…and oftentimes with kids getting a runny nose from all that hectic craziness.

This year, with me pregnant …and just about to give birth to our baby Sara…we took the perfect excuse to stay at home.

Now THAT was a festival of GRATEFULNESS.

And Yes…I was forever grateful for this quiet Christmas this Year. Only the 4 of us (Ok, 5 – with baby sara still inside), slow paced-dinner, gifts taking kids’attention for the whole time with us laying down and catching up with Netflix series somewhere on the couch…

But I was also grateful for all those past, hectic Christmas at our home town. We just realized how lucky we are to have all those crazy grannies and aunties telling stories to our kids, preparing traditional meals with all the storytelling over its’ symbolical meanings, boxes of gifts that keep our kids busy till march with fabourite toys…somehow “sacred” because brought by a REAL SANTA ( even if he had strangely similar shoes to uncle Sławek) … we truly are lucky… and when realizing that…we somehow forget the fights over what plates should the dessetrts be served at.

Grateful for ME-time.

Even though those moments were quite short…I have trained myself to find those minutes for buble baths, warm oils onmy body, or simple quiet moments behind the bathroom door. This awareness that the whole house is sound asleep and I can listen to my thouhts, relax, feel the warm steamy air on my skin… Those were the moments I practiced my gratefulness most intensively. I was creating environment to be grateful for and thinking back on things I am grateful for…So simple, Yet I needed my whole life to learn to practice it only now.

What do You think I can wish for You?

I wish You practice it too.

Gratefulness.

For having what You already have.

For achieving hat You already achieved.

For having all the people You have around You.

For being YOU.

It REALLY makes this little part of the world we live in…a bit better place.

 

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.