Tag Archive for: co nas wyróżnia

PARĘ SŁÓW O MNIE

Nazywam się Aneta Maczel. Trzy lata temu, po osiemnastu latach pracy na bardzo wysokich obrotach, zmieniłam zawód lektora i nauczyciela wychowania przedszkolnego na coś spokojniejszego i „usiadłam za biurkiem”. Pozamykanie przedszkolnych segregatorów nie przegoniło jednak ani mojej weny twórczej, ani chęci (czy wręcz wewnętrznej potrzeby) tworzenia. Wtedy właśnie w moim życiu pojawiła się florystyka, a wraz z nią cardmaking oraz scrapbooking. Chociaż wcześniej podejmowałam inne działania twórcze – były anioły, był decoupage – to moje serce całkowicie skradł właśnie papier.

Teraz przyszedł czas, by tą pasją i miłością zarażać innych. Stąd mój projekt MALOWANKI WYCINANKI i scrapbooking dla dzieci.

MALOWANKI WYCINANKI jest skierowany nie tylko do osób, które pracują z dziećmi (nauczycieli wychowania przedszkolnego i wczesnoszkolnego, nauczycieli pracujących w świetlicach, opiekunów grup funkcjonujących przy Domach Kultury), ale także do rodziców, którzy szukają pomysłów na kreatywne spędzenie czasu ze swoimi pociechami.

Wśród rodziców rośnie świadomość (co bardzo cieszy), że wspólne spędzanie czasu w aktywny, zaangażowany sposób jest niezwykle istotne. Niesie bowiem wiele korzyści rozwojowych oraz – co według mnie najważniejsze – buduje relacje, poczucie bliskości, tworzy wspomnienia. I to jest największa korzyść płynąca z takich działań. Marzy mi się, żeby wspólne tworzenie dekoracji, upominków okolicznościowych dla najbliższej rodziny czy kartek świątecznych wpisało się w tradycję tak samo jak pieczenie świątecznych pierników lub wspólne kolędowanie. Liczę, że ten projekt będzie małą cegiełką do budowania takich właśnie chwil.

Myślę, że w tym projekcie odnajdą się także osoby dorosłe, którym podobają się prace w tym stylu, ale przytłacza je ilość informacji i materiałów oferowanych zazwyczaj w zaawansowanych formach (warsztatach, tutorialach).

SKĄD POMYSŁ

Obecnie szkoły i przedszkola realizują wiele projektów, biorą udział w wymianach, organizują eventy, kiermasze, zapraszają rodziców na zajęcia otwarte i warsztaty. Jednym z elementów takich spotkań jest wspólne przygotowanie jakiegoś projektu – często jest to praca plastyczna. Jako nauczyciel traciłam sporo czasu na szukanie inspiracji. Chodziło o to, żeby projekt był atrakcyjny, angażujący, najlepiej z efektem WOW, ale jednocześnie zrealizowany przy niewielkich nakładach finansowych i z łatwo dostępnych materiałów.

Moja propozycja to – oprócz pojedynczych projektów – przygotowanie pakietów, które będą zawierały kilka propozycji rozwiązań w danym obszarze. Jeżeli tematem będzie na przykład Wielkanoc, to w pakiecie znajdą się pomysły na przygotowanie kartek z uwzględnieniem różnego stopnia trudności, praca plastyczna oraz dekoracja. Nauczyciel będzie mógł wykorzystać te materiały podczas pracy z grupą, w czasie zajęć otwartych lub warsztatów. Dodatkowo będzie miał do dyspozycji element dekoracyjny, który będzie mógł pełnić rolę np. okazjonalnego podarunku. To od nauczyciela będzie zależało, jak wykorzysta dany projekt.

DLACZEGO SCRAPBOOKING?

Pierwsze kroki w scrapbookingu stawiałam już po odejściu z zawodu nauczyciela, jednak podczas tylu lat pracy z dziećmi nigdy nie zetknęłam się z wykorzystaniem tej formy. A szkoda. Daje ona szeroki wachlarz możliwości, wnosi „powiew świeżości” i rzuca nowe światło na pracę z papierem. Nawet tradycyjnie stosowana wydzieranka może stać się pięknym i genialnym w swej prostocie uzupełnieniem kompozycji w pracy tematycznej czy przy dekoracji zdjęcia. Zwykłe kwiatki zrobione dziurkaczem lub wycięte od szablonu dzięki prostemu trikowi nabierają przestrzennej formy, a motylki „ożywają”.

Scrapbooking przynosi proste rozwiązania, dające jednocześnie niesamowity efekt. Żałuję, że nie miałam wcześniej tej wiedzy, bo według mnie jest przydatna. Stąd teraz moja chęć jej rozpowszechniania. Wierzę, że jak ktoś raz spróbuje, to przepadnie z kretesem. Tak jak powiedziała Eunika podczas podcastu: „papier wciąga”. Ja bym jednak zastosowała porównanie, że wciąga jak jedzenie czekolady, bo mam wrażenie, że przynosi podobne uczucie przyjemności. Tym bardziej polecam.

CZYM ZATEM JEST SCRAPBOOKING?

Scrapbooking, podając za Wikipedią, to sztuka ręcznego tworzenia i dekorowania albumów ze zdjęciami, a samo słowo „scrap” oznacza skrawek. W praktyce znajdziemy wiele innych przedmiotów ozdobionych papierem: metryczki, ramki na zdjęcia, pudełka, blejtramy, tamborki, bazy hdf, ręcznie tworzone kartki okolicznościowe. Chociaż projekty „zaawansowanych” scraperek pełne są niezwykłych dodatków, a w pracach często wykorzystuje się różnorodne media, to myślę, że wiele rozwiązań można przenieść i wykorzystać w pracy z dziećmi.

Czasami wystarczy kilka trików, aby coś nabrało niezwykłej formy. I tak właśnie jest ze scrapbookingiem. Co więcej, każda osoba pracująca z dziećmi ma ogromne zasoby tzw. „przydasi”, czyli drobiazgów, które mogą się przydać. Świetnie w takich pracach sprawdzają się koraliki, guziczki, sznurki, tasiemki czy koronki. Myślę, że każdy znajdzie u siebie w szufladzie wymienione przeze mnie przedmioty. Mam świadomość, że budżet jest ważny, dlatego też chętnie podpowiem, jakich zamienników można użyć, by przygotowanie takiej pracy nie rujnowało kieszeni, a całość wyglądała efektownie.

Mam nadzieję, że przekonałam Was do swojego pomysłu i spróbujecie ze mną poscrapować.

Zapraszam serdecznie i pozdrawiam,

Aneta

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Wydawać by się mogło, że to temat rozległy, wymagający epopei…

Zgodzę się.

Owszem. Mogłabym wyprodukować przytłaczający tekst, który dałby Ci ogromną porcję wiedzy encyklopedycznej.

Ale po co?!

Prawdopodobnie na czytaniu (jeżeli nie tylko skanowaniu tekstu) by się zakończyło. Może nawet pobrałabyś którąś z grafik albo video lub przypięła do swojego Pinterest’a na tablicy „na potem” lub „do przeczytania”.

A mnie chodzi o Twoje EFEKTY. Dlatego będzie dzisiaj krótko, zwięźle i na temat.

Jak uspójnić identyfikację wizualną Twojej działalności?

Jak ułatwić klientom odnajdywanie Cię w sieci? Jak dzięki temu zrobić dobre pierwsze wrażenie na osobach, które jeszcze Cię nie znają, ale w ciągu ułamka sekundy mogą zechcieć poznać?

Po pierwsze FOTO

I nie, nie będę rozwijać tematu o ustawieniach ISO w Twojej lustrzance lub filtrach w smartfonie. Takich materiałów znajdziesz na pęczki na YOUTUBE. Napiszę jedno. ZRÓB ZDJĘCIE lub solidny przegląd zdjęć, które już masz. Baaardzo duża szansa, że Twoje zadanie ograniczy się tylko (i aż) do tego!

Wybierz fotkę, która:

  • Przedstawia Ciebie w kolorach i z uśmiechem na twarzy.
  • Pokazuje charakterystyczne elementy Twojej techniki – pędzle i farba, druty, glina w dłoni – to wszystko Twoje oręże, dzięki któremu w ułamku sekundy przekażesz wizualnie, w czym jesteś „specem”. (Zauważ, że „zmuszam Cię” do decyzji, co jest Twoim numerem 1 jeżeli chodzi o technikę).
  • Dopasuj format zdjęcia – optymalnie kwadrat/kółko, ale dobrze, żeby takie zdjęcie mogło również zostać użyte jako prostokąt horyzontalny lub wertykalny – fajnie, jeżeli kadr jest nieco szerszy, niż faktycznie potrzeba – dzięki temu możesz przycinać później zdjęcie do różnych formatów.
  • Upewnij się, że zdjęcie ma dobrą jakość (rozdzielczość) w razie, gdyby zaistniała potrzeba użycia w powiększeniu (Wiem, kiedy startujemy, nie myślimy o takich rzeczach, ale wyobraź sobie, że Twoja marka bierze udział w dużych targach i promocja odbywa się przy pomocy ogromnych banerów. Nie chcesz być „rozmytym pikselem”).
  • Jeżeli totalnie nie masz pojęcia o kompozycji – polecam poniższe video – ale myślę, że intuicja podpowie Ci, czy zdjęcie jest po prostu „fajne”, przyjazne, wyraźne i „zachęcające” – jeżeli czujesz, że coś „zgrzyta”, z pewnością odbiorca też tak poczuje.

I TYLE!!! TAK! TYLKO (i aż) tyle! Oczywiście zapraszam Cię do oglądania poniższego video przygotowanego na potrzeby trzydniowego wyzwania w grupie OPLOTKI AND FRIENDS JAK ZARABIAĆ NA RĘKODZIELE – w którym poszerzysz swoją wiedzę z zakresu fotografii (szczególnie, jeżeli zamiast zdjęcia swojej twarzy wolisz użyć logo lub kompozycji swoich prac w układzie FLAT LAY).

Dzięki uprzejmości Agnieszki Werechy-Osińskiej z Ti Amo Foto zamieszczam to VIDEO tutaj do Twojej dyspozycji. W video między innymi kilka praktycznych wskazówek odnośnie kompozycji – możesz je z powodzeniem odnieść do wyboru zdjęcia z Twoją twarzą/sylwetką.

Po drugie tekst

Nie zdziwię Cię stwierdzeniem, że „obraz mówi więcej niż tysiąc słów”. To właśnie dlatego tekstem zajmujemy się PO ukończeniu zadania zdjęciowego. Można śmiało stwierdzić, że  jeżeli ze zdjęciem jest „coś nie tak”, właściwie nie ma sensu pochylać się nad tekstem.

Brutalna prawda, ale prawda.

I tutaj znowu – zamiast epopei teoretycznej zaserwuję Ci praktyczne ćwiczenie.

Wyobraź sobie, że scrollujesz Facebookowy feed. Nagle trafiasz na coś, co Cię zainteresowało – fotka, film, grafika… Coś, co „złapało” Twoją uwagę na ułamek sekundy. Chcesz więcej. I widzisz pięć linijek tekstu posta. Czytasz może 3 pierwsze słowa, no dobra – ambitnie – 5 pierwszych słów i co???

Scrollujesz dalej.

A teraz wyobraź sobie, że ten post – to TY!

Twój przekaz do kogoś, kto totalnie Cię nie zna. I chcesz go przekonać, ze warto „wejść” do Twojego rękodzielniczego świata właśnie takim przekazem.

Domyślasz się już pewnie, jakich „wytycznych” się trzymać kompilując taki tekst:

  • Ma być krótko! – im krócej, tym lepiej – kilka słów to optymalne „hasło”, które opisze Twoją działalność (warto napisać wszystko, co chcesz przekazać w długiej formie, a później popracować nad skracaniem, parafrazowaniem, odejmowaniem zbędnych słów).
  • Zrozumiale dla 12 latka! – pamiętaj – Twój klient pochodzi z „innej bajki” – im bardziej zrozumiałych, powszechnych słów użyjesz, tym lepiej – jeżeli jesteś w stanie pokusić się o humor, to wieeelki bonus dla Ciebie.
  • Powtarzane do momentu utrwalenia – postaraj się, aby taki tekst był na tyle uniwersalny, aby można go użyć jako opis zdjęcia, opis profilu na FB czy BIO na Instagramie. Im częściej powtarzasz taką frazę, tym łatwiej stanie się rozpoznawalna i kojarzona z Tobą. Jeżeli Twój potencjalny klient jest w stanie zapamiętać taką frazę – jest również w stanie polecić Cię dalej.

Po trzecie spójność

Właściwie realna praca mogłaby się tutaj zakończyć, ale jest jeszcze trzeci bardzo ważny element. Spójność. Zdjęcie i tekst to jedność. Slang nastolatków i ezoteryczna fotka to czerwone światło.

Wyobraź sobie, że FOTO to drzwi, a tekst to klamka. Decyzja o przekroczeniu progu zapada w głowie Twojego potencjalnego klienta w ciągu ułamka sekundy. Jeżeli zadecyduje scrollować dalej, prawdopodobnie bezpowrotnie tracisz szansę na zaproszenie go do swojej opowieści.

Zastanów się nad ogólnym przekazem, który jest sumą składowych – tekstu i fotografii:

  • Jakie jest ogólne wrażenie – czy słowa uzupełniają zdjęcie, może mówią coś, co dzięki fotografii jest oczywiste – czy nie są wtedy zbędne?
  • Czy tworzysz intrygujący kontrast, humorystyczne zestawienie, nietuzinkową grę słów i obrazu, może kontrowersyjny, dyskusyjny, prowokacyjny charakter przekazu, który prowokuje do interakcji.
  • Czy ten przekaz to w 100% TY? – czy osoba, którą „zaprosisz” takim przekazem otrzyma „coś więcej” kiedy przejdzie dalej?

Jak zapewne domyślasz się, dzięki grafikom, których używam w tym tekście – ta krótka kompilacja to „wyciąg”  z większego wyzwania. Świadomy zabieg = zauważ, że w tym momencie już wiesz, czy wiedza zawarta w tym wyzwaniu jest Ci aktualnie przydatna, czy nie. Świadomie możesz podjąć decyzję, że potrzebujesz ode mnie więcej (o tym niżej).

Ale jeżeli nie – to pewnie doceniasz, że nie zmarnowałaś dłuższej chwili na przedzieranie się przez przydługawy tekst.

I o to chodzi również w TWOIM przekazie!

W pigułce, czy w kilku?

Podsumowanie trzech kroków, które wystarczy wykonać, aby łatwiej komunikować, kim jesteś, co robisz i dlaczego to właśnie Ciebie powinien wybrać klient rękodzieła, udało Ci się właśnie bezboleśnie przyswoić.

Mam nadzieję, że również czujesz, że to „łatwizna” do zrobienia, a chęć wdrożenia w życie, zamiast odłożenia na półkę, wzrosła. To jak?! Działasz?

Trzymam kciuki za Twoje rękodzielnicze przedsięwzięcie.

Jeżeli przyda Ci się ten artykuł w formie krótkich filmików video to klikaj TUTAJ lub w grafikę poniżej, aby otrzymać wszystkie materiały drogą mailową.

Nagrania VIDEO to dokumentacja trzydniowego wyzwania pt. „Jak zrobić dobre (pierwsze) wrażenie na Twoim kliencie rękodzieła”, które odbywało się w naszej bezpłatnej grupie wsparcia dla rękodzielników OPLOTKI AND FRIENDS JAK ZARABIAĆ NA RĘKODZIELE.

Tylko pamiętaj! Nie odkładaj „na potem” …bo szanse, że wdrożysz te trzy proste kroki w życie, maleje z każdą minutą!

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Coraz częściej otrzymuję mailowe pytania o przedziwne rzeczy. 🙂

Od zapytań jak ogarniam rzeczywistość biznesową przy trójce dzieci po wyrazy oburzenia, bo śmiem twierdzić, że „poświęcanie” się to robienie krzywdy sobie i wszystkim dookoła. Mocno zainspirowana Olą Budzyńską postanowiłam zdobyć się na taką publiczną spowiedź/chłostę/ samouwielbienie (zwał, jak zwał). Miałam dziki ubaw, kompilując tę treść i serdecznie namawiam Cię do takiego „przeglądu” swoich słodkich „dziwactw” i niedoskonałości, bo to one sprawiają, że wyróżniasz się z anonimowego tłumu „idealnie dopasowanych”.

No to do rzeczy…

Zawsze siadam w pierwszym rzędzie!

Kiedyś lubiłam się chować – przedostatni rząd na konferencji, krzesełka w ciemnym kącie, najlepiej miejsce za plecami kogoś, kto stanowi solidną zasłonę. Loża Szyderców – to była moja ulubiona miejscówka. Odkąd usłyszałam piorunującą mowę Brene BROWN (dokładnie tę: https://brenebrown.com/videos/) na temat odwagi, z której w głowie utkwiła mi myśl „nie masz prawa mnie osądzać! Nie stoisz obok mnie na arenie”, zmieniłam swoje zachowanie o 180 stopni!

I to nie tak, że teraz w jakiś magiczny sposób przestałam czuć się zakłopotana, kiedy ktoś przesadzi mnie z pierwszego VIP-rzędu o krzesełko dalej tylko dlatego, że bezczelnie zignorowałam informację o „elitarności” danego miejsca. Ja po prostu czuję, że MUSZĘ!

Sprawdzam siebie każdego dnia! Wierzę, że to, co sobą reprezentuję, to wartości, które są światu potrzebne. Czuję, że nie chcę już być biernym obserwatorem świata. Czuję, że kiedy tylko mogę, chcę zabierać głos. O wiele łatwiej jest zostać wysłuchaną, kiedy jesteś blisko epicentrum wydarzeń.

To śmieszne, ale wiele osób zakłada, że skoro z pełną śmiałością siadam na „ważnych” miejscach, to JESTEM „ważna” (cokolwiek miałoby to znaczyć) i SŁUCHA! Choć właściwie ciągle jestem tą samą osobą, która równie dobrze mogła zająć miejsce w ostatnim rzędzie!

I choć mówię o wyzwaniach związanych z budowaniem mikro biznesów przez kobiety u progu macierzyństwa nawet na mocno „męskich” wydarzeniach, to słuchają nawet mężczyźni.

Czujesz, że masz coś ważnego do powiedzenia światu? Czujesz, że świat nie komunikuje Twoich wartości?!

Usiądź ze mną w pierwszym rzędzie i mów głośno, co myślisz.

Nasze dzieci potrzebują takich mam!

Nauczmy je, że mają prawo i MOC, by zmieniać świat!

 [Nie] zatrudniam niani/pomocy/pani do sprzątania

I nie zrozum mnie źle – generalnie uważam, że to najlepsze, co kobieta – zwłaszcza matka – może zrobić dla swojego rozwoju (i generalnej poprawy kondycji psychofizycznej), ale podniosłam poprzeczkę i za wszelką cenę próbuję sobie i światu udowodnić, że poradzimy sobie wraz z mężem i trójką pociech w ogarnianiu rzeczywistości, a poligon domowy będzie przestrzenią do testowania kompromisów, małych przysług i wielkich odpowiedzialności za pozostałych. I owszem, przeklinam dni, kiedy pranie to „moja kolej” albo w których zdarzają się nieprzewidywalne „naloty” wizyt (a raczej „wizytacji”) rodzinnych… I nie wykluczam, że nadejdzie upragniony dzień, kiedy wydeleguję choćby część logistyki domowej komuś bardziej wprawnemu. Na razie jednak balansuję pomiędzy zmywarką, pralką, mopem i gotowaniem, ale w poczuciu, że dzielimy się tymi „misjami” z mężem i dzieciakami, ciągle znajdując pretekst do nowych „układów” „handelków” i kompromisów. 🙂

TAK! Ta wersja mnie była aktualna jeszcze chwilę temu!

Dlaczego o niej piszę?

Bo ciągle jestem tą samą osobą, a mimo to w tej kwestii coraz więcej się zmienia…

Kiedy mój mąż „przechwycił” kolejne obowiązki domowe (okazało się, że trzecia ciąża to już nie było takie kondycyjne eldorado jak dwie poprzednie), zaczęłam po ludzku za nim tęsknić!

Wiecznie zajęty – a to praniem, a to sprzątaniem, a to zakupami – nie miał siły (i wcale mu się nie dziwię), żeby wdawać się w egzystencjalne dyskusje wieczorne (no gaduła ze mnie okrutna i katuję go co wieczór :P). Po pracy, całej tej domowej ekstrapracy i maratonie wspólnych zajęć z dzieciakami miał po prostu dosyć.

To ja postanowiłam poszukać pomocy, ale to ON (nie dziwota) przyklasnął. I w ten sposób (w końcu) zaczęliśmy troszkę modyfikować tę naszą codzienność i uczymy się delegować choćby niewielkie obowiązki.

Nie rozumiem, dlaczego jest to taki zapalny temat. Zauważyłam, że nawet moje koleżanki polaryzują się na „absolutnie bez sensu” oraz „delegujmy, co się da!”.

Piszę o tym, bo trochę mam wrażenie, że niezależnie, po której stronie „MOCY” (albo niemocy :)) jesteś, bądź sobą i nie pozwól, by Cię oceniano! To twoja decyzja i nikomu nic do tego!

Galerie handlowe to dla mnie zuuuoooo

I znowu – nikogo nie oceniam. Dla mnie jednak to ucieleśnienie „sztucznizny” i chińszczyzny.

Nie znoszę tego weekendowego tłoku, syntetycznych zapachów, nieznośnego oświetlenia i świata iluzji, że za pieniądze można kupić piękno/szczęście/odpoczynek… Szlag mnie trafia, kiedy w sieciówkach widzę pseudorękodzieło w cenach ułamka wartości produktów rękodzielniczych rodzimych twórców. Dostaję drgawek, kiedy muszę przeparadować po otchłaniach centrum handlowego, bo w bawialni na samym jej końcu urodzinki jednej z koleżanek córki… I znowu – nie zrozum mnie źle: samo miejsce, samo spotkanie z rodzicami innych pociech „odczarowuje” tę klątwę. Znowu jest „po ludzku” i z poczuciem sensu, ale mimo wszystko…

Kiedy tylko mogę omijam galerie szeeeeerokim łukiem.

A po obejrzeniu netflixowego dokumentu „Fast fashion” praktycznie nawracam na swoją nie-galeriową herezję second-handów i ubrań handmade polskich marek wszystkie koleżanki.

Nie mam ulubionej muzyki

Nie uwierzysz, ale no po prostu uwielbiam ciszę! Do pracy, do dziergania, do spaceru, do snu…

Mam nieodparte wrażenie, że przy trójce dzieci i tym, jak ostatnio przyspieszył nasz świat, cisza to dobro luksusowe i pożeram je łapczywie. Konsumuję minuty, kiedy rodzinna „szarańcza” padnie, a ja mogę w błogości dźwięku tykającego zegara poczytać. Napawam się momentami, kiedy dom pustoszeje, a ja siadam do codziennych zadań przed komputerem lub na ulubionym fotelu do dziergania.

Kocham ten stan, kiedy moje myśli płyną tam, gdzie chcą, a nie, gdzie są kierunkowane przekazami podprogowych bodźców.

Ot – taka moja medytacja.

Nie mam wanny!

Nie uwierzysz, ale jako architekt najświadomiej na świecie wyeliminowałam ten twór z przestrzeni łazienki!

Do dzisiaj profanacją nazywa moja dalsza rodzina kąpiel noworodków w tymczasowych wanienkach (fancy dzieciogadżetów typu wiaderko kąpielowe lub najlepiej-wyprofilowana-wanienka-na-rynku też nie uznaję, choć moja mama, właścicielka sklepu z akcesoriami dla dzieci, cierpi katusze!), które przysługują tylko max. do pierwszego roku życia.

Z dumą chwalę moje pociechy, kiedy w duchu oszczędności wody ogarniają higienę poranno-wieczorną w absolutnie rekordowym litrażu prysznicowej przestrzeni. Szyba i bezbrodzikowa przestrzeń to moje narzędzie tortur – tak skutecznie indoktrynuję maluchy do poszanowania Matki Natury, że pewnie czują, że w każdej chwili mogę wkroczyć i skontrolować poziom piany w łazience (tak! środki czystości też u nas z serii tych eko- przyjaznych w ilości absolutnie minimalnej, najlepiej nie-piano-twórczych).

I choć jak każda kobieta uwielbiam długie kąpiele (moje grzeszne pachnące godziny nadużywania zużycia wody przypadają na wizyty w rodzinnym domu, gdzie studnia i szambo i reszta rodziny dzielnie znoszą upojne wieczorny taplania się z maseczką na twarzy), to jednak ekoterrorysta we mnie silniejszy. I jakoś mam wrażenie, idąc spać, że moje wybory mają znaczenie. A dzieciom trudno będzie oduczyć się pewnych nawyków (taka wyrodna matka ze mnie :P).

Nie lubię oczytanych snobów

Lubię czytać, lubię ludzi, którzy czytają.

Bo myślą.

Ale nie znoszę oczytanych snobów, którzy z czytania zrobili wyznacznik tego, czy warto z Tobą w ogóle pogadać. A najbardziej nie znoszę przeintelektualizowanych oczytanych snobów, którzy swoją wiedzę i oczytanie zamieniają w narzędzie okazywania intelektualnej wyższości nad „prostakami”, którzy nie mają w logistyce codzienności luksusu czasu z książką w dłoni.

Aż wstyd przyznać, ale zamiast książek ostatnio magazyny zagościły na sypialnianej półeczce. 🙂

No nie znoszę!

Ekstremalnie szanuję za to mądrych ludzi, którzy potrafią po ludzku pogadać z „prostakiem” i z klasą nauczyć ich czegoś tak, że nawet nie zauważyli, kiedy w ich głowach zadziała się mikro transformacja. I zarażają czytaniem. I myśleniem. Przez bycie „fajnym”. Szanuję do bólu. I kibicuję! Więcej nam takich ludzi potrzeba!

Mam jednego idola (i pewnie nie tylko ja!). Profesor Bralczyk (koniecznie sprawdź tę prelekcję) jest dla mnie takim właśnie „pozytywnie zakręconym” geniuszem, który potrafi „zejść z piedestału” i sprawiać, że bycie mądrzejszym niż minimum ścieku mainstreamu jest takie fajne.

Dojadam resztki po dzieciach

I choćbym nie wiem, jak z tym walczyła, często nie potrafię się oprzeć. Wpojona od dziecka zasada „nie wyrzucaj jedzenia, głodni Ci tego nie wybaczą” jakoś tak głęboko we mnie tkwi, że wręcz katuję siebie i najbliższych nawykiem pięciu dokładek w myśl zasady ”lepiej pięć razy dołożyć” niż przesadzić choćby raz i wyrzucać.

Ale mimo wszystko, kiedy jednak na talerzu coś zostaje – podrzucam mężowi (na szczęście ten nałogowy triatlonisto-maratończyk młóci wszystko, co ma kalorie) lub sama wcinam, ewentualnie przechowuję w mini pojemniczkach w formie kolekcji mrożonych „na zaś”, bo te dwa ziemniaki albo porcja surówki śniłyby mi się po nocach jako grzechy przedstawicieli uprzywilejowanego świata.

Mam w domu bajzel

Permanentny! I choć kiedy projektowałam z mężem własne cztery kąty i z pietyzmem oddawałam się przyjemności dobierania kolorów, faktur i rozmiarów detali, to uzyskawszy efekt surowego minimalizmu napawaliśmy się pięknem naszego wymarzonego domostwa przez bardzo krótką chwilę.

Od czasu pojawienia się dziatwy nieopanowana ilość przedmiotów wkroczyła w nasze progi, a ich wartość sentymentalna (tych milionów „pierdołek”) przelała czarę estetycznej goryczy. Zamiast walczyć, zaakceptowałam. Ba! Pokochałam i teraz (niczym pouczana niegdyś przeze mnie mama) kolekcjonuję dziecięce rysunki, najfajniejsze kamienie z placu zabaw i wyklejanki o wątpliwym poziomie dopasowania palety kolorystycznej do naszej grafitowej lodówki.

Sprzątamy na tyle, żeby funkcjonować w komforcie, ale wątpię, czy wszystkie górne półki z książkami i niezliczonymi kwiatkami przeszłyby test „białej rękawiczki”. 🙂

Atakuję jedzeniem

Pochodzę z małej miejscowości. Jak to kiedyś przeczytałam: człowiek może wyjść ze wsi, ale wieś z człowieka nigdy. I chyba coś w tym jest, bo nie odpuszczę gościom!

W mozolnym tempie małomiasteczkowej codzienności życie domowe toczyło się u nas od posiłku do posiłku. I trochę przeszczepiłam ten mechanizm dnia do naszego poznańskiego turbo tempa. Jeżeli wpadasz na dłużej niż godzinę, bez kawy i czegoś „do kawy” się nie obędzie. No dobra, czasem herbatką się wykpisz. Jeżeli już gościsz u mnie na noc to jakoś nie potrafię sobie zwizualizować wspólnych godzin bez obiadów i dyskusji przy orzeszkach do późnego wieczora.

Lubię jeść, lubię wspólnie pałaszować, lubię dzielić się tymi momentami. Pewnie długo w pamięci moim dzieciakom utkwią przymusowe posiedzenia przy śniadaniu, obiedzie i kolacji. Gościom pewnie też… Choćby była to zamówiona wyjątkowo pizza – nie ma opcji, żeby wcinać ją samotnie na kanapie! Tak jak w kuchni mojej mamy – jada się u nas przy stole i wspólnie (no ewentualnie wybacza się pożeranie tabliczki czekolady po treningu). Jakoś wybaczam mężowi te konwulsyjne konsumpcje potreningowe i nocne, bo dzieją się tak szybko, że już nawet przestałam próbować z nimi walczyć.

Uwielbiam notesy

Kupuję na potęgę pięknie oprawione, o milutkim papierze, polskie, włoskie i wszelkiej maści „rasowe”, jakie tylko wpadną mi w ręce. I leżą potem te piękności na półce, bo żal mi ich użyć i „zbezcześcić” moimi gryzmołami… Ale przełamuję się!

Zaczynam po nie sięgać!

Trzy pierwsze strony pokrywam równiuchnymi literkami, kształtnymi rysunkami i zdyscyplinowanymi numerkami stron, a potem przychodzi życie i ciąg dalszy postępuje w coraz większym chaosie. Po czym z żalem stwierdzam, że koniec – to już ostatnia strona, a tyle w połowie zapisanych i pominiętych po drodze, że nic tylko zaczynać w kolejnym brulionie, z kolejnym „mocnym postanowieniem poprawy”. 🙂

Boję się horrorów

Do dzisiaj śnią mi się sceny z „Oszukać przeznaczenie”, chociaż kiedy oglądaliśmy ten film jakieś 5 lat temu z mężem to twierdził, że to nawet tak naprawdę horror nie jest, tylko komedia!

No nie mogę! Odchorowuję nawet te soft horrory, na których moja siostra ziewa, no i konsekwentnie unikam na rzecz filmów biograficznych, dokumentalnych i netflixowych seriali, które pochłaniam kompulsywnie całymi seriami.

Najchętniej dziergając kolejny koc czy szalik.

Tak najczęściej wygląda próba chilloutu przed telewizorem… nic dziwnego, że mam netflixowe braki 😛

Lubię spotkania

To taka moja oldskulowa słabość. I choć biznesowi online nie przystoi (no przecież ZOOM call to najwygodniejsza opcja bez ruszania się z domu)to jednak, kiedy tylko mogę, lubię z rozmówcą usiąść przy kawie i dyskutować z poczuciem, że nigdzie nam się nie spieszy.

Lubię piętrowe dygresje i „offtopy”, i kiedy nagle zamiast nagrywania odcinka podcastu wymieniamy się radami na usuwanie plam z dziecięcej ciastoliny, czuję, że jestem wśród swoich. Dyscyplinuję się wtedy szybko, nie chcąc trwonić wizerunku „profesjonalnej”, ale kiedy tylko poczuję się „swojsko” daleko mi do konkretu i oddaję się filozoficznym dywagacjom na temat słuszności posiadania kwiatów doniczkowych lub wpajania dzieciom szacunku do pracy i otwartości na ludzi. No gaduła ze mnie. Bez dwóch zdań.

Jestem rękodzielnikiem w 10%

Dotarło to do mnie, jak już postawiłam prężnie działający biznes i większość domowego budżetu na fundamencie pasji do szydełkowania!

O ironio!

Zaczęło się od kursu szydełkowania online (a właściwie od samego szydełkowania), ale oszczędzę ci tutaj całej historii (odsyłam do tego wpisu, który ze szczegółami opisuje, jak to się stało, że z pani architekt stałam się panią od biznesów handmade). Szybko okazało się, że ciągła chęć rozwoju, pęd za poczuciem „większej misji” nie pozwoliły mi tak po prostu wykorzystywać wolnego czasu na dzierganie (choć to kusząca wizja, ciągle mam twórczy niedosyt, bo gonię za rozwojem).

Owszem opracowuję nowe wzory, testuję włóczki, prowadzę warsztaty szydełkowania, ale jednak totalnie wciągnął mnie „Biznes ONLINE”(świadomie piszę przez duże B!).

Zdecydowanie najbardziej lubię warsztaty szydełkowe. Szczególnie te w plenerze.

Odkryłam, że im więcej sama potrafię, im więcej mechanizmów rynkowych „rozkminiam” i przekładam na te nasze rękodzielnicze realia, tym lepiej mogę służyć szerszej „misji”. Lubię myśleć, że „uzdrawiam” rękodzielnicze biznesy, aby przechodziły ewolucję od kosztownego hobby do dochodowej formy utrzymania dla twórców najróżniejszych technik.

Od czasu kiedy uświadomiłam sobie, że większość moich klientek to mamy w szpagacie między pracą a macierzyństwem, tym bardziej czuję, że ciąży na mnie obowiązek ciągłego rozwoju, dokształcania i ulepszania swoich umiejętności jako mentorka – z korzyścią dla rękodzielniczych biznesów moich klientek. Głęboko wierzę, że wspólnie odczarujemy mit biednego artysty na rzecz „obrotnej” przedsiębiorczyni, świadomej swoich unikalnych umiejętności i uczącej swoje pociechy przedsiębiorczego, proaktywnego podejścia do kształtowania swojej sytuacji na rynku pracy. Szydełko cierpliwie poczeka. Teraz czas na przekazywanie tego, co wiem, innym. Nie mogę patrzeć, jak zaniżone poczucie własnej wartości świetnych rękodzielniczek skutkuje porzucaniem niewątpliwego „powołania” na rzecz szeroko pojętego „zarabiania na chleb”. Wierzę, że przy odrobinie wiedzy, każdy rękodzielnik jest w stanie zarobić nawet na grubą warstwę „masełka”.

To z tego głębokiego poczucia, że robię coś potrzebnego, wartościowego i ważnego wzięły swój początek moje flagowe autorskie programy wspierania rozwoju biznesowego dla rękodzielników (po szczegóły na temat każdego z nich odsyłam Cię do oddzielnego wpisu).

Krzyczę na dzieci

Staram się, jak mogę. Czytam mądre książki i lubię łechtać ego świadomością, że uczę dzieci tego, co ważne, słuszne, wartościowe. Rozmawiam, cierpliwie edukuję, daję uważność bez opamiętania.

Są jednak takie dni, kiedy potrafię ryknąć tak, że sama się zastanawiam, dlaczego jeszcze sąsiedzi z pretensjami nie wpadają. Dlatego szczerze podziwiam mamy, które w obliczu ewidentnych złośliwości małych osobników potrafią zachować zimną krew i po raz piętnasty cierpliwie tłumaczyć, prosić i z drżącym uśmiechem obrócić najgorszą zniewagę w zabawę. Dlatego nie oceniam tego, jak inni wychowują swoje dzieci.

Choć nieraz ciśnie mi się na usta sterta dobrych rad, nie udzielam ich, chyba, że ktoś o nie wyraźnie prosi.

No i na deser… uwielbiam się UCZYĆ!

Niezależnie, czy w formie webinaru, wykładu, prelekcji, konferencji.

Pochłaniam wiedzę, konsumuję rozmowy z nowymi ludźmi. I im bardziej egzotyczne (dla mnie) rzeczy robią, tym bardziej jestem zafascynowana.

Całe szczęście w dobie „internetów” można wiedzę „ćpać” w domowym zaciszu. 🙂

(Tu akurat fotka webinaru mojej mentorki biznesowej Sigrun w programie SOMBA)

Czy jestem dziwna? Nie wiem!

Ale jeżeli takich „dziwactw” możesz doszukać się u siebie, koniecznie pisz!

agnieszka@oplotki.pl

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.