Tag Archive for: #rękodzieło

jak zrobić pompon z rajstop

Od nas zależy co na świecie robimy

Odkąd pamiętam, zawsze interesowało mnie wykonywanie nowych rzeczy z czegoś, co się miało pod ręką. Niektórzy nazywali to śmieciami 🙂 do wyrzucenia.  Jako mała dziewczynka, bawiąc się lalkami z kuzynką, wymyślałam akcesoria do zabawy, jak np. ekspres do kawy z  pozostałości po układance …  posiadał nawet filtr 😉

Prezenty rozdawane najbliższym miały zawsze formy rękodzieła, a jeżeli sam prezent nie był rękodziełem, to zapewne opakowanie 🙂 Niektórym żal było otwierać.   Na ogół wszystko powstawało z tego, co pozornie zużyte i chętnie wyrzucane.   Uwielbiam Boże Narodzenie, bo to okres kiedy najchętniej się obdarowuje i pakuje.  Dawanie jest super 🙂 a tworzenie dla konkretnych ludzi sprawia jeszcze więcej przyjemności.

Czytaj dalej

Moja miłość – biżuteria

Zawód złotnika czy jubilera wiąże się najczęściej z biznesem rodzinnym przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Młodzi rzemieślnicy chwalą się opowieściami, jak ich dziadek, czy pradziadek otworzył pierwszy sklep, a oni kontynuują rodzinną tradycję. Jednak dziś nie przeczytacie takiej historii. Mój zawód zrodził się z pasji do tworzenia biżuterii zupełnie przez przypadek. Czytaj dalej

Planowanie

Czy znacie powiedzenie o planowaniu i reakcji Boga na nie?

Tak, gorzko się sama śmieję ze swojego planowania. Bo choć mocy Bożej mi brakuje (niestety, och jak bardzo niestety), to umiejętność dostrzegania błędów posiadłam, i właśnie swój widzę.

W planach miałam skasowanie posta o planach pisarskich. Ale tego zamierzenia też nie zrealizuję. Chcę pokazać, że mylenie się jest rzeczą ludzką. A pomyliłam się sromotnie szacując, że dam rade publikować trzy posty tygodniowo.

Zaraz po ogłoszeniu swojego ambitnego planu wyjechałam na przecudowne wakacje. Jakoś nie miałam przebłysku, że coś się sypnie. Po powrocie kołowrót szkolny, sezon infekcyjny a także intensywne szkolenie, wyjęły mi tydzień z życiorysu. Podczas kolejnego, minionego tygodnia opłakiwałam mój najcięższy zawodowy upadek, to znaczy wykluczenie mnie z grona szczęśliwców, którzy zdobyli dofinansowanie unijne na własną działalność (a byłam na tak wysokiej fali wznoszącej, że lot był długi a zderzenie cholernie bolesne). Trzeci tydzień uciekł.

Szczęśliwie nadszedł poniedziałek

Urlop stał się pięknym, choć mglistym, wspomnieniem.  Katary, szkoły i przedszkole oswoiłam, jak co roku. Dotację przebolałam (choć piszę właśnie odwołanie), czas przystąpić do pracy. I zredukować zbyt ambitny zarys pracy blogerki.

Przede wszystkim nie obiecam Wam, że co tydzień pokaże sylwetkę nowej rękodzielniczki, bo czasem i One nie mają czasu, by coś napisać.

Po drugie, nie zagwarantuję kalendarza, bo same możecie go sprawdzać na bieżąco o tu: https://oplotki.pl/calendar/kalendarz-oplotki/

Za to, po trzecie,  zrobię wszystko, by raz w tygodniu ukazała się merytoryczny artykuł rękodzielniczy i dołożę wszelkich starań, by do Ciebie dotarł. Tyle mogę.

miłość do rękodzieła

Najtrudniejsze jest pierwsze zdanie, mawiają.

Najważniejsze jest pierwsze zdanie, ostrzegają.

Najistotniejsze jest w ogóle zacząć, a jak mawia Pani Swojego Czasu, Ola Budzyńska: zrobione jest lepsze od idealnego, zatem do dzieła.

Krzątanie się po tym świecie od kilku dziesięcioleci dało mi możliwość picia z wielu kielichów i oglądania niejednego pejzażu. Szłam wieloma drogami, brałam zakręty ostre i łagodne, nurzałam się w błocie i grzałam w jacuzzi. Spotkałam ludzi pięknych swoim dobrem i tych, który potrzebują więcej pracy nad sobą. Życie po prostu.

Na każdym jednak metrze przemierzanych tras, że tak zamknę ten metaforyczny początek, doceniałam piękno, prostotę i dbałość o szczegóły i tak rodziła się moja miłość do rękodzieła.

Wykonywanie rzeczy własnoręcznie to praca mozolna i bardzo czasochłonna. Jednocześnie, daje tak dużo satysfakcji, że żadna ze znanych mi rękodzielniczek, nie nazywa swojego zajęcia pracą, a tylko pasją, hobby, zainteresowaniem.

Gałęzi rękodzieła jest wiele, w kolejnych postach będę opowiadać o każdej po trochu, zaprezentuję Wam sylwetki Rękodzielniczek, wskażę, gdzie rękodzieło można kupić, a także zdradzę Wam kilka sekretów dotyczących zarabiania na nim. Pokażę Wam niebywałe piękno, nauczę znajdować perły, zaprezentuję trochę swojego.

Rozgośćcie się i czujcie, jak u siebie w domu. Zadbanym, pachnącym świeżo mieloną kawą i ciastem drożdżowym, pełnym śmiechu i beztroski.

Gosia, Zaplatajka, oplotkowa dziewczyna

szydełkowanie

Czy zatem dziwnym jawi się fakt, że błądząc po zawodowych ścieżkach w mocno dorosłym już życiu, znalazłam i tę z dzieciństwa?

 

Będąc dzieckiem nieco chorowitym w wieku przedszkolnym (ten wiek przedszkolny to w ogóle przereklamowany jest dla matek, najpierw dość łzawa adaptacja, czasem krótka, czasem kilkutygodniowa, potem katar, za chwilę gorączka, następnie abonament w przychodni i blaszana tabliczka na krześle w poczekalni z Twoim nazwiskiem, potem przejście na ty z pediatrą, bo skoro widujesz ją częściej niż najlepszą przyjaciółkę, to czemu nie, a za chwilę zerówka i „mamo, nie znasz się, pani powiedziała…”), często spędzałam czas u moich Babć.

A Babcie, jak to często bywa, były nadzwyczaj kreatywne, obie zajmowały się rękodziełem. Jedna robiła bieżniki szydełkiem, druga, ta u której spędziłam szmat wspomnianego wieku przedszkolnego, robiła wszystko – na drutach, szydełkiem, z pomocą maszyny dziewiarskiej i maszyny do szycia. A także haftowała i wiedziała sporo na temat makramy. Także – encyklopedia chodząca w dziedzinie rękodzieła była moją opiekunką i wkładała mi do głowy obrazy, których nie da się zapomnieć. A także kształtowała umiejętności w ramach motoryki mniejszej 🙂

I tak, nie dość że mając pięć lat, czytałam samodzielnie, nauczona liter – uwaga – drutami*, to właśnie wtedy tworzyłam moje pierwsze dość niezgrabne, bądźmy szczerzy, łańcuszki i półsłupki, a także oczka lewe i prawe na drutach.

Druga Babcia, która mieszkała w pewnym oddaleniu, w związku z tym była odpowiedzialna za wakacyjny wypoczynek swych wnucząt, wyspecjalizowała się w robieniu bieżników szydełkowych. Miała swój ulubiony wzór, czasem robiła też okrągłe serwety, ale do dziś pamiętam ramy do schnięcia bieżników, robione przez mojego tatę, i naciąganie wykrochmalonych, mokrych udziergów na gwoździe.

Jak widać – kąpałam się w rękodziele. Bawiłam się kordonkiem i kolorowymi włóczkami, wszystkim tym, co za siermiężnego PRLu było dostępne (czyli zapewne akrylem, ale szczerze mówiąc – nie pamiętam).

Czy zatem dziwnym jawi się fakt, że błądząc po zawodowych ścieżkach w mocno dorosłym już życiu, znalazłam i tę z dzieciństwa? Mnie – zupełnie.

Niestety, Babcia od bieżników nie żyje już od dekady. Ta wielorękodzielnicza jednak tak, ma dziewięćdziesiąt pięć lat i choć wzrok nie pozwala Jej na tworzenie nowych cudów, podziwia moje i wiernie mi kibicuje. To dla mnie prawdziwy zaszczyt!

A Ciebie kto uczył szydełkowania? Kto pokazał Ci pierwsze ściegi na drutach? Kto nawlekł pierwszą nitkę w maszynie do szycia?

*Babcia, nie przerywając sobie pracy, wolnym drutem wskazywała mi najpierw litery i uczyła ich, a później całe słowa. Nie było to zgodne z żadną nowoczesną teorią pedagogiczną, a jednak sprawiło, że znacznie wcześniej niż rówieśnicy (i ze znacznie większą absencją) umiałam posługiwać się słowem pisanym i czytanym, i pokochałam tę czynność bezgranicznie!