Jak to się wszystko zaczęło…
Zaproszenie do świata O-plotek, czyli twórczych rozmów przy rękodziele.
Marzysz, gonisz, choć nie wiesz za czym. Może próbujesz być tu i teraz? Próbujesz pogodzić pracę, rodzinę i czas dla siebie?
Nie jesteś sama!
Dezorientacja, światła tira z naprzeciwka i cichutki oddech córki na tylnym foteliku. Strach, wielki strach… Szydełko!? Włóczka?! Maszyna do szycia i babcia ?! Oddech ulgi…
Ale po kolei…
Całe świadome życie chciałam urządzać przestrzeń wokół. Od małego sklejałam szafki do domku z klocków Lego dla lalek i przeszywałam ich maleńkie pościele na babcinej maszynie. To chyba te szydełka, druty, malowanie, rzeźbienie i ten ciągły głód twórczy zaprowadziły mnie na architekturę na poznańskiej polibudzie, a później na Technische Universität Berlin. Marzenie się spełniło, po kilku latach zdobywania doświadczenia zawodowego otworzyłam własną działalność.
Nie było dla mnie granic
Do czasu.
Jeszcze w zaawansowanej ciąży ogarniałam palące kwestie detali budowlanych. Pani magrister inżynier architekt. Właścicielka wymarzonego studio wnętrz i kubatur…Już z zachustowaną córką biegałam wokół klienta. Takie realizacje wnętrzarskie to praca, o której zawsze marzyłam – CAŁA JA.
To poczucie, że mogę wszystko.
I ściana, a raczej sufit
Jeszcze nie wiedziałam, że jestem w drugiej ciąży. Superbezproblemowa córka towarzyszyła mi w rytuale pobudki o 5 rano i w czasie stukilometrowej drogi do babci. Sama musiałam dojechać do Człuchowa, gdzie całymi dniami pracowałam nad koncepcją wnętrza biura dużej firmy produkującej zasieki do statków pirackich (poważnie).
Kiedy pewnego dnia półprzytomna ze zmęczenia odbierałam ją od mojej mamy i wsiadałam do auta, jeszcze nie wiedziałam, że za chwilę coś pęknie.
Pamiętam tylko te kilometry i minuty za kółkiem ciągnące się w nieskończoność. Ta świadomość, że zera na koncie wynagrodzą nieprzespane noce…
I ten dźwięk
Dźwięk drący się na mnie i wyrywający z półsnu, który mógł kosztować życie nie tylko moje, ale i dwójki moich maluszków (Lenka śpiąca w najlepsze w foteliku na tylnym siedzeniu nie wiedziała jeszcze, że niedługo zostanie starszą siostrą).
Zawsze sceptycznie podchodziłam do stwierdzeń, że w ostatnim momencie widzimy całe swoje życie w ułamku sekundy.
Do dziś nie wiem dlaczego, ale dobrze pamiętam, że zobaczyłam szydełko, wełnę, maszynę do szycia i skrawki najcieplejszych, najbardziej mięciutkich wspomnień powyrywanych z kontekstu. Popisowy poślizg, który jakimś cudem skończył się na poboczu, a nie wśród tysiąca kawałków karoserii, szkła i ciał, tak mnie otrzeźwił, że błyskawicznie wróciłam do domu. Wyparłam mgliste wizje i całe zajście z pamięci. I choć starałam się z całych sił funkcjonować jak gdyby nigdy nic, to…
Nic już nie było takie samo
Mąż, obok którego pół śpiąc, pół czuwając, rozmyślałam tamtej nocy, malutka Lenka książkowo przesypiająca kolejne godziny w swoim łóżeczku i PRACA – to spełnienie marzenia o samorealizacji, rozbijaniu szklanych sufitów, pokonywaniu samej siebie.
Ja i moja ambicja, która o mało mnie nie zabiła. Sam na sam, całą noc.
Wtedy podjęłam decyzję.
Dość.
Choć moment był idealny, bo właśnie kończyłam koncepcję wnętrza i miałam negocjować warunki nadzoru nad wykonaniem (nie wyobrażałam sobie tak po prostu zostawić klienta mojego studio architektury na lodzie, ale zażądanie kosmicznej stawki za dalszą współpracę zdawało się rozwiązywać problem), okazało się, że niektórzy nie rozumieją słowa „nie”. Kiedy odmówiłam dalszej współpracy, klient popisowo nie zapłacił za ponad roczną pracę nad koncepcją. Prawdopodobnie właśnie teraz odwoływałabym się do trzeciej instancji, gdyby nie to, że… zrezygnowałam z pozwu.
Zdaniem radcy spokojnie wygrałabym sprawę. Niestety firmę z wielomilionowym budżetem stać było na odwoływanie się w nieskończoność, a mnie – jako przedsiębiorczyni na ciążowym L4 – nie stać było nawet na dwie godziny na nogach (jeżeli dopadły Cię „uroki” pierwszego trymestru ciąży, wiesz, o czym mówię).
Mogłabym teraz narzekać
Mogłabym narzekać na tego klienta i na ZUS, który nie palił się do wypłaty należności z L4 (no bo przecież Urząd Skarbowy cofnął nierozliczoną fakturę felernego klienta i zawsze znalazł powód do kolejnego wezwania, kontroli, pilnego pisma, które muszę dostarczyć, by odblokować świadczenia). Mogłabym pomarudzić, że standard życia spadł na łeb na szyję, a (śmiesznie małe, które wcześniej uważałam za ogromne) problemy zamieniły się w te bardziej dotkliwe.
Jednak córcia, która łaknęła mojej uwagi, i maleńki synek, który rósł pod sercem, dały mi poczucie, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
No i pewnie mogłabym zakończyć happy endem, ale wiesz co?
Ta opowieść o wyboistej drodze do spełniania marzeń dopiero TU (w miejscu pozornego upadku) się zaczyna…
Brudna podłoga, kaszka na blacie, rozdziobany banan na stoliku, góra garów, pranie, prasowanie, warstwa kurzu na laptopie, dźwięk klocków i tych przeklętych zabawek na baterię (taka praktyczna rada: jeśli planujesz skatować znajomych, którzy dorobili się potomka – daj ich skarbuniowi w prezencie coś, co generuje dźwięk podczas zabawy), a w tym wszystkim…
Odprężona, wyklęta przez perfekcyjne panie domu, szydełkująca pufki do dziecięcego pokoju, przyspawana do podcastów mama.
To był ten moment, w którym zrozumiałam, dlaczego instarzeczywistość macierzyńskich kosmosów jest taka idealna… Sama wybierałam kadry tak, aby skrzętnie ukrywały bajzel, jednocześnie dyskretnie ilustrując instapledy i modne gadżety (którymi zresztą nikt się nie bawił…).
Poddałam się – kto próbował odpalić komputer przy dwójce dzieci, wie, o czym mówię. Tak! Myślałam, że oszaleję!
Ale żeby nie było, że jestem jakimś potworem
Świadomie podjęłam decyzję, że pierwszą placówką moich dzieci będzie przedszkole. Mąż w korpo, dziadkowie ponad 100 km od Poznania, a ja w środku tego całego bajzlu…
Ale chwilunię, przerwa na reklamę
Święta, Wigilia, porządek.
Wszyscy ucacani aż do bólu.
I nagle moja babcia mówi:
„Chcesz te wszystkie sznurki, włóczki, szmatki i druty? Bo szafy sprzątam”.
(Babcia właśnie zakupiła magiczną kołdrę na prezentacji, na którą po cichaczu wyrwała się z domu).
No PEWNIE, że chcę!
I zaczęłam skrzętnie pakować te skarby dziecięcych wspomnień do walizki. Tym razem nie zostało w bagażu dużo miejsca na słoiczki z resztkami obiadu 😉
Tak właśnie w styczniu 2016 roku babcina scheda ruszyła na podbój Poznania.
Nieświadoma niczego babcia pchnęła mnie w objęcia kobiecej przedsiębiorczości.
Misja inspirowania i motywowania rękodzielniczych talentów do wyjścia z ukrycia nabierała coraz bardziej realnych kształtów.
Łapanie oddechu od zabieganej codzienności przy twórczym tu i teraz.
Zawsze lubiłam pomajsterkować
Kiedy dużo pracowałam, oczywiście nie miałam na to czasu. Ale gdy szydełkowe dodatki wnętrzarskie zaczęły osiągać dziwacznie wygórowane ceny, a ja z zabieganej pani inżynier architekt stałam się bezglutenowo-bezcukrowo-bezstresową-instamamą, znalazłam czas, żeby uczyć mojego patentu na rękodzielniczy biznes inne kobiety.
Odkryłam, jak dużo mam szyje, szydełkuje, filcuje, zaplata, składa, wybija, obrabia i wycina! Zauważyłam, że magia pracowitych dłoni kobiet (i panów też!) pozostaje na zawsze nieodkryta w zakurzonych szufladach i na strychach.
Ty też się ukrywasz w rękodzielniczym podziemiu?
Daj się odnaleźć! Napisz do mnie!
Jasne, kiedy w 2016 ponownie odkryłam artefakty dzieciństwa, nie przypuszczałam, że to szydełkowanie sprawi, że w 2018 będę pracować w zespole niesamowitych, kreatywnych ciepłych ludzi, których z powodzeniem mogę nazwać najbliższymi przyjaciółmi.
Na początku niewinnie, bo zaczęło się od zapraszania koleżanek po fachu (architektura- projekty kubatur i wnętrz), które wpadały po pracy, żeby poszydełkować i odkleić się od ekranów. Marzyłam, żeby znów być wśród ludzi i rozmawiać o czymś innym niż bezglutenowe diety i modne ciuszki dla dzieciaków.
I tak zaglądały koleżanki, później koleżanki koleżanek, koleżanki koleżanek koleżanek… Aż w pewnym momencie mój mąż, który po 8 godzinach pracy w korpo ogarniał dwójkę łobuzów w malutkim pokoiku (w tym samym czasie, gdy my – przy szydełku i napoju niekoniecznie niskoprocentowym – uskuteczniałyśmy szydełkoterapię w salonie), powiedział DOŚĆ.
I znowu…
Tutaj historia mogłaby się zakończyć
Ale przecież fakt, że przegonił te nasze rękodzielnicze sabaty, stał się kolejnym potwierdzeniem zasady, że co Cię nie zabije, to cię wzmocni.
Wychodzę do pracy!
Wyśpiewałam pewnego dnia do męża, całując dzieciaki.
Zamykając drzwi, uśmiechnęłam się do siebie, bo czekały mnie 3 godziny szydełkowania przy kawie i ciachu, w fajnej poznańskiej knajpce, z nowymi kursantkami. Trzy godziny pełne nowych opowieści, wspomnień, pomysłów. Bardzo często efektem szydełkowego spotkania była nowa współpraca lub twórczy artefakt w punkcie styku naszych dziedzin rękodzieła. A także refleksja i – jakże cenna – konstruktywna krytyka.
Okazało się, że sklecony naprędce fanpage (który działa z resztą do dziś!), który dawał możliwość organizowania spotkań, był świetnym narzędziem do skrzykiwania szydełkowych narad.
Przychodziły mistrzynie szycia, filcujące czarodziejki i osoby, które odkładały chwile rękodzielniczych wspomnień na wieczne potem.
Pojawiło się wtedy u mnie nieśmiałe, przyziemne marzenie, żeby nie dokładać tyle z domowego budżetu do swojego hobby… Bo jednak szydełka, sznurki i coraz częstsze wypady na miasto mocno obciążały rodzinne zasoby.
Jak to powiada koleżanka…
„Jeżeli masz marzenie, poszukaj wróżki”
Tak też zrobiłam.
Moją wróżką okazała się Dominika z zaprzyjaźnionego sklepu ze sznurkami, która jako pierwsza udzieliła sporego rabatu na materiały i pomagała w promocji warsztatów. Cieszyłam się jak dziecko, kiedy pojawiały się lajki na oficjalnym fanpage’u, a wydarzenia docierały do nieznajomych. Każdy z warsztatów był przygodą, spotkaniem z nowymi, fascynującymi ludźmi (najczęściej również rękodzielnikami, choć pracującymi w innych technikach).
Oh, gdybym wtedy jeszcze potrafiła wyceniać swoje prace!
Zaniżanie cen było normą.
PS Dlatego polecam nie popełniać mojego błędu i uzbroić się w porcję wiedzy: kliknij po e-book o wycenie rękodzieła
lub skorzystaj z kursu, w którym zebrałam całą moją dotychczasową wiedze i doświadczenie w temacie wyceny handmade.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, co dokładnie mam zrobić, ale czułam, że nie mogę stracić kontaktu z tymi wspaniałymi ludźmi.
Tymczasem marzenia powoli dopadała brutalna rzeczywistość. Budżet domowy przy dwójce małych dzieci nie bardzo sprzyja ryzykownym przedsięwzięciom biznesowym. Dotarło do mnie, że powoli i nieuchronnie wracam do tego, co płaciło rachunki w czym leżą odłogiem moje kompetencje i udokumentowane wykształcenie…
Architektura mnie dopadła
…choć nie miała już oblicza zarwanych nocy i niekończących się telefonów z budowy…
ta nowa…miała spokojną twarz rozmarzonych mam i rozbawionych bobasów…
Chyba każdy rodzic przerabiał dziecio-zajęcia. Dla niedzieciatych dodam, że niezależnie, czy wybierasz basen, umuzykanianie, usportowianie, śpiewy, tańce …i tak zaczynasz, jak na zbiorowej terapii…”Cześć jestem Agnieszka i jestem Architektką”…
Początkowo zawile wyłuszczałam, że tak, wnętrza też, ale głównie to takie duże kubatury, budynki, które stawiamy w całym zespole branżystów, że nie tylko ja, ale konstruktor, elektryk, grafik, pan od instalacji i pani od papierów w urzędzie…aż w końcu odpuściłam…i mnie olśniło!
Wnętrza!
Przecież to właśnie wnętrza dają bezpośredni kontakt z klientem, pozwalają zminimalizować zespół branżystów potrzebnych do realizacji projektu …a na dodatek to właśnie projekty wnętrz pozwalają na użycie rękodzieła dla podkreślenia unikalności każdego z nich!.
I BINGO!
Wszystkie elementy układanki w końcu wskoczyły na swoje miejsce!
Praca z ludźmi, rękodzieło i architektura. Na raz. W jednym miejscu wszystko, co kocham.
To nie może się nie udać!
Pozostało tylko sensownie to wszystko poukładać no i dozgonne źródło spełnienia zawodowego, rodzinnego i społecznego…no i źródło utrzymania… leżało u stóp.
Zrozumiałam, że mogę pomagać poznanym podczas warsztatów rękodzielnikom. Zapraszając ich do współpracy przy projektach wnętrz, pozwalam im zarobić na tym, co kochają robić, a sama wzmacniam autorytet architekta, który specjalizuje się w rękodziele dla wnętrz. Szybko odkryłam, że wielu z moich klientów nawet jeżeli nie dysponuje wystarczającym budżetem, ma do dyspozycji dobro jeszcze bardziej luksusowe – czas – dlatego spokojnie może – jeżeli nie KUPIĆ, to ZROBIĆ oryginalne dodatki do swoich wnętrz.
Lniana pościel z ręcznym haftem nie musi kosztować majątku, jeżeli samodzielnie ją wykonasz, ale potrzebujesz niezbędnego know-how.
Tak!… ale…
Nawet, kiedy już dokładnie wiedziałam, co robić…nie było to takie łatwe. Z mgr inżynier trzeba było nagle stać się sprzedawcą, marketingowcem, PR-owcem, strategiem biznesu i specem od rekrutacji i księgową w jednym. Można nie udźwignąć presji. Jeżeli też startujesz, masz wrażenie, że ciągniesz milion „srok za ogon” …a i tak (o dziwo) stoisz w miejscu… zwierzę Ci się…. też TAM byłam. Pracowałam ponad siły, wydzierałam każdą chwilę, aby douczyć się tego i tamtego, ochoczo wdrażałam w życie nową wiedzę…ale ciągle miałam wrażenie, że jakoś „za wolno” to wszystko idzie…miałam poczucie, że w tym tempie stracę kilka lat na coś co, można (moooocno wierzyłam, że się da) ogarnąć szybciej. Nie miałam tylko pojęcia, jak.
Pomoc. W pierwszym odruchu miałam poczucie porażki. No jak?! Ja?! Taka wszechwiedząca prymuska?!? MAM niby słuchać rad ?! Przecież to ja znam mój biznes najlepiej….Oj, jak dobrze, że trafiłam na fachowca! Skorzystałam ze wsparcia Sigrun (i zresztą korzystam do dziś!) – mentorki biznesowej w programie SOMBA od tego czasu seria przełomów, zarówno w mojej głowie, jak i w moim biznesie, dała mi poczucie dobrze wykorzystanego czasu i potencjału.
I tak ruszyła cała lawina działań w ramach marki OPLOTKI
W bezpłatnej grupie facebookowej, zaczęłam się dzielić swoją wiedzą i zaczęłam aktywnie szukać partnerów do prowadzenia warsztatów i ewentualnych wykonawców zaprojektowanych dla indywidualnych wnętrz dodatków. I tak OPLOTKI coraz bardziej kompleksowo zaczęły dotrzymywać obietnicy „rękodzieła dla wnętrz” , a ja coraz pewniej zaczęłam tytułować się „specem od handmade-owych wnętrzarskich zadań specjalnych”.
Z doświadczenia zespołowej pracy nad dużymi kubaturami przeniosłam mechanizm, który w skrócie można podsumować…
„Jak masz w tym interes, to bardziej się starasz.”
Całkiem praktycznie podeszłam do budowania zespołu. W Oplotkach każdy pracuje na siebie. Czy to rękodzielnik, który zarabia na swoich pracach, czy fotograf, który korzysta z naszych ręcznie dzierganych pufek i kocy podczas swoich sesji, czy koledzy „po fachu” szukający oryginalnej „wisienki na torcie” swojej koncepcji wnętrzarskiej.
Dlaczego namawiam zaprzyjaźnionych rękodzielników, żeby zarabiali na rękodziele?
Bo OPLOTKI to wielka wizja i nie dam rady zrealizować jej sama.
Nie lada wyzwanie! Jak tu nie zaszufladkować się jako ekspertka (ach te modne dziwne słowa) ekspertka od szydełkowego biznesu, a jednak odnieść dostateczny sukces, aby móc inspirować innych rękodzielników?
Jak namówić ich, by nie konkurowali ceną, ale jakością, unikatem, handmade luksusem 2.0? Odpowiedź była jedna…
Dać przykład
Jeżeli wśród twoich znajomych ktoś chowa prace do szuflady, podziękuje ci za ten tekst. A szczególnie ostatnią jego część.
Podziel się i udostępnij ten wpis blogowy! Skopiuj link i wyślij jednej osobie! Pomnożysz (rękodzieło) dzieląc (się)!
Wiem, rękodzieło, na dodatek w Polsce, nie jawi się jako najbardziej dochodowa branża ale istnieje co najmniej kilka sposobów aby zarabiać i móc rozwijać się w tej dziedzinie. Dlaczego chcę ci zdradzić te sposoby choć odkrywałam je kosztowną metodą prób i błędów długimi latami?
Nie, nie oszalałam! Mam w tym interes
Szukam kolejnych twórców dla naszej społeczności Oplotki.
Z całą energią dzielię się zapałem i doświadczeniem w sprzedaży produktów i warsztatów rękodzieła. Pomagam zakładać handmadowe fanpage, strony, sklepy i pracownie. Podrzucam modele biznesowe, które sprawdziły się u mnie lub u innych partnerów.
Zainteresowanie przerasta moje oczekiwania, więc poszłam za ciosem.
Zapraszam kolejne osoby do współpracy przy prowadzeniu warsztatów i współtworzenie społeczności OPLOTKI. Z każdym dniem utwierdzam się w poczuciu misji. Misji szerzenia pozytywnego przekazu najcenniejszych dla mnie wartości, które niesie rękodzieło.
Wspólnota, zrozumienie, poszanowanie tradycji i jej uwspółcześnione reinterpretacje, wylogowanie z tempa codzienności przy mindfulnesowej praktyce rękodzieła pozwalającej odreagować tempo dzisiejszego świata, łączenie ponad podziałami wieku, płci, pochodzenia…
Twórczy upcycling, recycling, idea slow-fashion w miejsce szalonego konsumpcjonizmu…lokalne łańcuchy dostaw i wspieranie portfelem rodzimych marek rzemieślniczych, zaopatrzeniowych, usługowych…
Mogłabym wymieniać bez końca, ale napiszę tylko, że w końcu odważyłam się wejść w buty liderki tego OPLOTKOWEGO ruchu, z dniem, kiedy ruszyła, po raz pierwszy AKADEMIA RĘKODZIELNIKA (tutaj aktualne szczegóły programu).
Aktualnie, jest już Youtube, Facebook, Instagram, strona internetowa, Tik-Tok, E-sklep, kilka lokalizacji warsztatów stacjonarnych i podcast – wszystkie pod marką OPLOTKI
Na pytanie jak to ogarniam podpowiadam – zespół!
Po drodze spotkałam świetne pomocniczki dlatego opowiem Ci, dlaczego Oplotki to taki nasz mini inkubator i trampolina do samodzielnego rękodzielniczego biznesu.
Każdy pracuje tutaj dla siebie
Nie zatrudniam na cieplutki etat, ale wspieram w przedsiębiorczości, bo sama od 2012 każdego dnia walczę o przetrwanie w dżungli ZUS-u, urzędu skarbowego, opłat, rachunków, kosztów, marży, szkoleń i czasem długich miesięcy pod kreską. Wiem, że nic nie motywuje bardziej, niż sam rozwój i to magiczne poczucie sprawczości.
Wiem, że nie jesteśmy dla siebie konkurencją, wręcz odwrotnie!
Sama chętnie kupuję haft, bo choć znam podstawy to jednak moją mocną stroną jest zaplatanie. Dzięki takiej formie współpracy, często łączymy techniki, a nowe projekty pączkują w przyjaznej atmosferze przy kawie i ciachu. Nie rzucamy się na głęboką wodę. Większość z nas pracuje na etacie, co zapewnia zaplecze środków na mądry rozwój rękodzielniczej działalności, ale po jakimś czasie coraz więcej z Nas robi ten wielki krok – zakłada własną firmę.
Dlaczego nazywam Oplotki rękodzielniczym inkubatorem?
Pozwalam korzystać z naszej marki, aby przetestować produkt lub usługę ZANIM zainwestujesz w logo, stronę, sklep internetowy czy lokal. Dobrze pamiętam, że zanim udało mi się sprzedać pierwszy szydełkowy dywan, czekała mnie przeprawa przez znalezienie nazwy, logo, fanpage, był abonament i kosztowny regulamin sklepu, polityka prywatności i legendarne RODO – cała masa formalności bez których transakcja nie mogła być zawarta. Nie wspominając już o zakładaniu działalności gospodarczej. Wszystko to ZAMIAST pracować w skupieniu nad meritum czyli twórczym rękodziełem. To dlatego pomagam Ci NAJPIERW zarabiać, testując swój pomysł na produkt/usługę/warsztat przy wsparciu OPLOTKI. Wiem, że jeżeli masz ofertę, która obroni się w gąszczu internetu, to cała reszta już pójdzie z górki.
Dlaczego więc dzielę się wiedzą i doświadczeniem?
Ja już tam byłam i wiem, że jeżeli masz świetny produkt, to szkoda twojego czasu na zbędne detale – jest za to kilka kluczowych obszarów na których trzeba się skupić, by Twoja inicjatywa stała się biznesem generującym dochód.
No dobra, a jak to się dzieje w praktyce?
Ciągle jeszcze najkrótsza droga to pisać bezpośrednio do mnie.
Nasza rozmowa to wspólne opracowywanie dróg rozwoju twojej działalności w ramach ekosystemu Oplotki. Jeżeli, jak ja, uwielbiasz kontakt z ludźmi prawdopodobnie wybierzesz prowadzenie warsztatów, jeżeli preferujesz ciszę misternych ruchów, wtedy skupimy się na sprzedaży twoich prac.
To zaledwie 2 najpopularniejsze drogi, ale jest ich o wiele, wieeeeele więcej.
Co ja z tego mam?
Świetną grupę rękodzielników, markę która wspiera mnie w pracy architekta wnętrz i pozwala w mgnieniu oka kontaktować moich klientów z najlepszymi wykonawcami. I bezcenne poczucie, że zostawiam ten świat odrobinę bardziej uśmiechniętym i kreatywnym dla mojej trójki dzieci, które patrzą i uczą się świata przedsiębiorczości podglądając mnie na co dzień.
Czujesz, że to coś dla Ciebie?
pisz, opowiedz swoją historię, pomysł na biznes, bym mogła doradzić, co dalej: agnieszka@oplotki.pl
lub wskakuj do OPLOTKOWEGO ŚWIATA po wsparcie on-line!
A więcej szczegółów z mojej osobistej historii tworzenia marki OPLOTKI od zera aż do eksplozji sukcesu w dobie covidowej pandemii – znajdziesz w w OPLOTKOWEJ książce!