Coraz częściej otrzymuję mailowe pytania o przedziwne rzeczy. 🙂

Od zapytań jak ogarniam rzeczywistość biznesową przy trójce dzieci po wyrazy oburzenia, bo śmiem twierdzić, że „poświęcanie” się to robienie krzywdy sobie i wszystkim dookoła. Mocno zainspirowana Olą Budzyńską postanowiłam zdobyć się na taką publiczną spowiedź/chłostę/ samouwielbienie (zwał, jak zwał). Miałam dziki ubaw, kompilując tę treść i serdecznie namawiam Cię do takiego „przeglądu” swoich słodkich „dziwactw” i niedoskonałości, bo to one sprawiają, że wyróżniasz się z anonimowego tłumu „idealnie dopasowanych”.

No to do rzeczy…

Zawsze siadam w pierwszym rzędzie!

Kiedyś lubiłam się chować – przedostatni rząd na konferencji, krzesełka w ciemnym kącie, najlepiej miejsce za plecami kogoś, kto stanowi solidną zasłonę. Loża Szyderców – to była moja ulubiona miejscówka. Odkąd usłyszałam piorunującą mowę Brene BROWN (dokładnie tę: https://brenebrown.com/videos/) na temat odwagi, z której w głowie utkwiła mi myśl „nie masz prawa mnie osądzać! Nie stoisz obok mnie na arenie”, zmieniłam swoje zachowanie o 180 stopni!

I to nie tak, że teraz w jakiś magiczny sposób przestałam czuć się zakłopotana, kiedy ktoś przesadzi mnie z pierwszego VIP-rzędu o krzesełko dalej tylko dlatego, że bezczelnie zignorowałam informację o „elitarności” danego miejsca. Ja po prostu czuję, że MUSZĘ!

Sprawdzam siebie każdego dnia! Wierzę, że to, co sobą reprezentuję, to wartości, które są światu potrzebne. Czuję, że nie chcę już być biernym obserwatorem świata. Czuję, że kiedy tylko mogę, chcę zabierać głos. O wiele łatwiej jest zostać wysłuchaną, kiedy jesteś blisko epicentrum wydarzeń.

To śmieszne, ale wiele osób zakłada, że skoro z pełną śmiałością siadam na „ważnych” miejscach, to JESTEM „ważna” (cokolwiek miałoby to znaczyć) i SŁUCHA! Choć właściwie ciągle jestem tą samą osobą, która równie dobrze mogła zająć miejsce w ostatnim rzędzie!

I choć mówię o wyzwaniach związanych z budowaniem mikro biznesów przez kobiety u progu macierzyństwa nawet na mocno „męskich” wydarzeniach, to słuchają nawet mężczyźni.

Czujesz, że masz coś ważnego do powiedzenia światu? Czujesz, że świat nie komunikuje Twoich wartości?!

Usiądź ze mną w pierwszym rzędzie i mów głośno, co myślisz.

Nasze dzieci potrzebują takich mam!

Nauczmy je, że mają prawo i MOC, by zmieniać świat!

 [Nie] zatrudniam niani/pomocy/pani do sprzątania

I nie zrozum mnie źle – generalnie uważam, że to najlepsze, co kobieta – zwłaszcza matka – może zrobić dla swojego rozwoju (i generalnej poprawy kondycji psychofizycznej), ale podniosłam poprzeczkę i za wszelką cenę próbuję sobie i światu udowodnić, że poradzimy sobie wraz z mężem i trójką pociech w ogarnianiu rzeczywistości, a poligon domowy będzie przestrzenią do testowania kompromisów, małych przysług i wielkich odpowiedzialności za pozostałych. I owszem, przeklinam dni, kiedy pranie to „moja kolej” albo w których zdarzają się nieprzewidywalne „naloty” wizyt (a raczej „wizytacji”) rodzinnych… I nie wykluczam, że nadejdzie upragniony dzień, kiedy wydeleguję choćby część logistyki domowej komuś bardziej wprawnemu. Na razie jednak balansuję pomiędzy zmywarką, pralką, mopem i gotowaniem, ale w poczuciu, że dzielimy się tymi „misjami” z mężem i dzieciakami, ciągle znajdując pretekst do nowych „układów” „handelków” i kompromisów. 🙂

TAK! Ta wersja mnie była aktualna jeszcze chwilę temu!

Dlaczego o niej piszę?

Bo ciągle jestem tą samą osobą, a mimo to w tej kwestii coraz więcej się zmienia…

Kiedy mój mąż „przechwycił” kolejne obowiązki domowe (okazało się, że trzecia ciąża to już nie było takie kondycyjne eldorado jak dwie poprzednie), zaczęłam po ludzku za nim tęsknić!

Wiecznie zajęty – a to praniem, a to sprzątaniem, a to zakupami – nie miał siły (i wcale mu się nie dziwię), żeby wdawać się w egzystencjalne dyskusje wieczorne (no gaduła ze mnie okrutna i katuję go co wieczór :P). Po pracy, całej tej domowej ekstrapracy i maratonie wspólnych zajęć z dzieciakami miał po prostu dosyć.

To ja postanowiłam poszukać pomocy, ale to ON (nie dziwota) przyklasnął. I w ten sposób (w końcu) zaczęliśmy troszkę modyfikować tę naszą codzienność i uczymy się delegować choćby niewielkie obowiązki.

Nie rozumiem, dlaczego jest to taki zapalny temat. Zauważyłam, że nawet moje koleżanki polaryzują się na „absolutnie bez sensu” oraz „delegujmy, co się da!”.

Piszę o tym, bo trochę mam wrażenie, że niezależnie, po której stronie „MOCY” (albo niemocy :)) jesteś, bądź sobą i nie pozwól, by Cię oceniano! To twoja decyzja i nikomu nic do tego!

Galerie handlowe to dla mnie zuuuoooo

I znowu – nikogo nie oceniam. Dla mnie jednak to ucieleśnienie „sztucznizny” i chińszczyzny.

Nie znoszę tego weekendowego tłoku, syntetycznych zapachów, nieznośnego oświetlenia i świata iluzji, że za pieniądze można kupić piękno/szczęście/odpoczynek… Szlag mnie trafia, kiedy w sieciówkach widzę pseudorękodzieło w cenach ułamka wartości produktów rękodzielniczych rodzimych twórców. Dostaję drgawek, kiedy muszę przeparadować po otchłaniach centrum handlowego, bo w bawialni na samym jej końcu urodzinki jednej z koleżanek córki… I znowu – nie zrozum mnie źle: samo miejsce, samo spotkanie z rodzicami innych pociech „odczarowuje” tę klątwę. Znowu jest „po ludzku” i z poczuciem sensu, ale mimo wszystko…

Kiedy tylko mogę omijam galerie szeeeeerokim łukiem.

A po obejrzeniu netflixowego dokumentu „Fast fashion” praktycznie nawracam na swoją nie-galeriową herezję second-handów i ubrań handmade polskich marek wszystkie koleżanki.

Nie mam ulubionej muzyki

Nie uwierzysz, ale no po prostu uwielbiam ciszę! Do pracy, do dziergania, do spaceru, do snu…

Mam nieodparte wrażenie, że przy trójce dzieci i tym, jak ostatnio przyspieszył nasz świat, cisza to dobro luksusowe i pożeram je łapczywie. Konsumuję minuty, kiedy rodzinna „szarańcza” padnie, a ja mogę w błogości dźwięku tykającego zegara poczytać. Napawam się momentami, kiedy dom pustoszeje, a ja siadam do codziennych zadań przed komputerem lub na ulubionym fotelu do dziergania.

Kocham ten stan, kiedy moje myśli płyną tam, gdzie chcą, a nie, gdzie są kierunkowane przekazami podprogowych bodźców.

Ot – taka moja medytacja.

Nie mam wanny!

Nie uwierzysz, ale jako architekt najświadomiej na świecie wyeliminowałam ten twór z przestrzeni łazienki!

Do dzisiaj profanacją nazywa moja dalsza rodzina kąpiel noworodków w tymczasowych wanienkach (fancy dzieciogadżetów typu wiaderko kąpielowe lub najlepiej-wyprofilowana-wanienka-na-rynku też nie uznaję, choć moja mama, właścicielka sklepu z akcesoriami dla dzieci, cierpi katusze!), które przysługują tylko max. do pierwszego roku życia.

Z dumą chwalę moje pociechy, kiedy w duchu oszczędności wody ogarniają higienę poranno-wieczorną w absolutnie rekordowym litrażu prysznicowej przestrzeni. Szyba i bezbrodzikowa przestrzeń to moje narzędzie tortur – tak skutecznie indoktrynuję maluchy do poszanowania Matki Natury, że pewnie czują, że w każdej chwili mogę wkroczyć i skontrolować poziom piany w łazience (tak! środki czystości też u nas z serii tych eko- przyjaznych w ilości absolutnie minimalnej, najlepiej nie-piano-twórczych).

I choć jak każda kobieta uwielbiam długie kąpiele (moje grzeszne pachnące godziny nadużywania zużycia wody przypadają na wizyty w rodzinnym domu, gdzie studnia i szambo i reszta rodziny dzielnie znoszą upojne wieczorny taplania się z maseczką na twarzy), to jednak ekoterrorysta we mnie silniejszy. I jakoś mam wrażenie, idąc spać, że moje wybory mają znaczenie. A dzieciom trudno będzie oduczyć się pewnych nawyków (taka wyrodna matka ze mnie :P).

Nie lubię oczytanych snobów

Lubię czytać, lubię ludzi, którzy czytają.

Bo myślą.

Ale nie znoszę oczytanych snobów, którzy z czytania zrobili wyznacznik tego, czy warto z Tobą w ogóle pogadać. A najbardziej nie znoszę przeintelektualizowanych oczytanych snobów, którzy swoją wiedzę i oczytanie zamieniają w narzędzie okazywania intelektualnej wyższości nad „prostakami”, którzy nie mają w logistyce codzienności luksusu czasu z książką w dłoni.

Aż wstyd przyznać, ale zamiast książek ostatnio magazyny zagościły na sypialnianej półeczce. 🙂

No nie znoszę!

Ekstremalnie szanuję za to mądrych ludzi, którzy potrafią po ludzku pogadać z „prostakiem” i z klasą nauczyć ich czegoś tak, że nawet nie zauważyli, kiedy w ich głowach zadziała się mikro transformacja. I zarażają czytaniem. I myśleniem. Przez bycie „fajnym”. Szanuję do bólu. I kibicuję! Więcej nam takich ludzi potrzeba!

Mam jednego idola (i pewnie nie tylko ja!). Profesor Bralczyk (koniecznie sprawdź tę prelekcję) jest dla mnie takim właśnie „pozytywnie zakręconym” geniuszem, który potrafi „zejść z piedestału” i sprawiać, że bycie mądrzejszym niż minimum ścieku mainstreamu jest takie fajne.

Dojadam resztki po dzieciach

I choćbym nie wiem, jak z tym walczyła, często nie potrafię się oprzeć. Wpojona od dziecka zasada „nie wyrzucaj jedzenia, głodni Ci tego nie wybaczą” jakoś tak głęboko we mnie tkwi, że wręcz katuję siebie i najbliższych nawykiem pięciu dokładek w myśl zasady ”lepiej pięć razy dołożyć” niż przesadzić choćby raz i wyrzucać.

Ale mimo wszystko, kiedy jednak na talerzu coś zostaje – podrzucam mężowi (na szczęście ten nałogowy triatlonisto-maratończyk młóci wszystko, co ma kalorie) lub sama wcinam, ewentualnie przechowuję w mini pojemniczkach w formie kolekcji mrożonych „na zaś”, bo te dwa ziemniaki albo porcja surówki śniłyby mi się po nocach jako grzechy przedstawicieli uprzywilejowanego świata.

Mam w domu bajzel

Permanentny! I choć kiedy projektowałam z mężem własne cztery kąty i z pietyzmem oddawałam się przyjemności dobierania kolorów, faktur i rozmiarów detali, to uzyskawszy efekt surowego minimalizmu napawaliśmy się pięknem naszego wymarzonego domostwa przez bardzo krótką chwilę.

Od czasu pojawienia się dziatwy nieopanowana ilość przedmiotów wkroczyła w nasze progi, a ich wartość sentymentalna (tych milionów „pierdołek”) przelała czarę estetycznej goryczy. Zamiast walczyć, zaakceptowałam. Ba! Pokochałam i teraz (niczym pouczana niegdyś przeze mnie mama) kolekcjonuję dziecięce rysunki, najfajniejsze kamienie z placu zabaw i wyklejanki o wątpliwym poziomie dopasowania palety kolorystycznej do naszej grafitowej lodówki.

Sprzątamy na tyle, żeby funkcjonować w komforcie, ale wątpię, czy wszystkie górne półki z książkami i niezliczonymi kwiatkami przeszłyby test „białej rękawiczki”. 🙂

Atakuję jedzeniem

Pochodzę z małej miejscowości. Jak to kiedyś przeczytałam: człowiek może wyjść ze wsi, ale wieś z człowieka nigdy. I chyba coś w tym jest, bo nie odpuszczę gościom!

W mozolnym tempie małomiasteczkowej codzienności życie domowe toczyło się u nas od posiłku do posiłku. I trochę przeszczepiłam ten mechanizm dnia do naszego poznańskiego turbo tempa. Jeżeli wpadasz na dłużej niż godzinę, bez kawy i czegoś „do kawy” się nie obędzie. No dobra, czasem herbatką się wykpisz. Jeżeli już gościsz u mnie na noc to jakoś nie potrafię sobie zwizualizować wspólnych godzin bez obiadów i dyskusji przy orzeszkach do późnego wieczora.

Lubię jeść, lubię wspólnie pałaszować, lubię dzielić się tymi momentami. Pewnie długo w pamięci moim dzieciakom utkwią przymusowe posiedzenia przy śniadaniu, obiedzie i kolacji. Gościom pewnie też… Choćby była to zamówiona wyjątkowo pizza – nie ma opcji, żeby wcinać ją samotnie na kanapie! Tak jak w kuchni mojej mamy – jada się u nas przy stole i wspólnie (no ewentualnie wybacza się pożeranie tabliczki czekolady po treningu). Jakoś wybaczam mężowi te konwulsyjne konsumpcje potreningowe i nocne, bo dzieją się tak szybko, że już nawet przestałam próbować z nimi walczyć.

Uwielbiam notesy

Kupuję na potęgę pięknie oprawione, o milutkim papierze, polskie, włoskie i wszelkiej maści „rasowe”, jakie tylko wpadną mi w ręce. I leżą potem te piękności na półce, bo żal mi ich użyć i „zbezcześcić” moimi gryzmołami… Ale przełamuję się!

Zaczynam po nie sięgać!

Trzy pierwsze strony pokrywam równiuchnymi literkami, kształtnymi rysunkami i zdyscyplinowanymi numerkami stron, a potem przychodzi życie i ciąg dalszy postępuje w coraz większym chaosie. Po czym z żalem stwierdzam, że koniec – to już ostatnia strona, a tyle w połowie zapisanych i pominiętych po drodze, że nic tylko zaczynać w kolejnym brulionie, z kolejnym „mocnym postanowieniem poprawy”. 🙂

Boję się horrorów

Do dzisiaj śnią mi się sceny z „Oszukać przeznaczenie”, chociaż kiedy oglądaliśmy ten film jakieś 5 lat temu z mężem to twierdził, że to nawet tak naprawdę horror nie jest, tylko komedia!

No nie mogę! Odchorowuję nawet te soft horrory, na których moja siostra ziewa, no i konsekwentnie unikam na rzecz filmów biograficznych, dokumentalnych i netflixowych seriali, które pochłaniam kompulsywnie całymi seriami.

Najchętniej dziergając kolejny koc czy szalik.

Tak najczęściej wygląda próba chilloutu przed telewizorem… nic dziwnego, że mam netflixowe braki 😛

Lubię spotkania

To taka moja oldskulowa słabość. I choć biznesowi online nie przystoi (no przecież ZOOM call to najwygodniejsza opcja bez ruszania się z domu)to jednak, kiedy tylko mogę, lubię z rozmówcą usiąść przy kawie i dyskutować z poczuciem, że nigdzie nam się nie spieszy.

Lubię piętrowe dygresje i „offtopy”, i kiedy nagle zamiast nagrywania odcinka podcastu wymieniamy się radami na usuwanie plam z dziecięcej ciastoliny, czuję, że jestem wśród swoich. Dyscyplinuję się wtedy szybko, nie chcąc trwonić wizerunku „profesjonalnej”, ale kiedy tylko poczuję się „swojsko” daleko mi do konkretu i oddaję się filozoficznym dywagacjom na temat słuszności posiadania kwiatów doniczkowych lub wpajania dzieciom szacunku do pracy i otwartości na ludzi. No gaduła ze mnie. Bez dwóch zdań.

Jestem rękodzielnikiem w 10%

Dotarło to do mnie, jak już postawiłam prężnie działający biznes i większość domowego budżetu na fundamencie pasji do szydełkowania!

O ironio!

Zaczęło się od kursu szydełkowania online (a właściwie od samego szydełkowania), ale oszczędzę ci tutaj całej historii (odsyłam do tego wpisu, który ze szczegółami opisuje, jak to się stało, że z pani architekt stałam się panią od biznesów handmade). Szybko okazało się, że ciągła chęć rozwoju, pęd za poczuciem „większej misji” nie pozwoliły mi tak po prostu wykorzystywać wolnego czasu na dzierganie (choć to kusząca wizja, ciągle mam twórczy niedosyt, bo gonię za rozwojem).

Owszem opracowuję nowe wzory, testuję włóczki, prowadzę warsztaty szydełkowania, ale jednak totalnie wciągnął mnie „Biznes ONLINE”(świadomie piszę przez duże B!).

Zdecydowanie najbardziej lubię warsztaty szydełkowe. Szczególnie te w plenerze.

Odkryłam, że im więcej sama potrafię, im więcej mechanizmów rynkowych „rozkminiam” i przekładam na te nasze rękodzielnicze realia, tym lepiej mogę służyć szerszej „misji”. Lubię myśleć, że „uzdrawiam” rękodzielnicze biznesy, aby przechodziły ewolucję od kosztownego hobby do dochodowej formy utrzymania dla twórców najróżniejszych technik.

Od czasu kiedy uświadomiłam sobie, że większość moich klientek to mamy w szpagacie między pracą a macierzyństwem, tym bardziej czuję, że ciąży na mnie obowiązek ciągłego rozwoju, dokształcania i ulepszania swoich umiejętności jako mentorka – z korzyścią dla rękodzielniczych biznesów moich klientek. Głęboko wierzę, że wspólnie odczarujemy mit biednego artysty na rzecz „obrotnej” przedsiębiorczyni, świadomej swoich unikalnych umiejętności i uczącej swoje pociechy przedsiębiorczego, proaktywnego podejścia do kształtowania swojej sytuacji na rynku pracy. Szydełko cierpliwie poczeka. Teraz czas na przekazywanie tego, co wiem, innym. Nie mogę patrzeć, jak zaniżone poczucie własnej wartości świetnych rękodzielniczek skutkuje porzucaniem niewątpliwego „powołania” na rzecz szeroko pojętego „zarabiania na chleb”. Wierzę, że przy odrobinie wiedzy, każdy rękodzielnik jest w stanie zarobić nawet na grubą warstwę „masełka”.

To z tego głębokiego poczucia, że robię coś potrzebnego, wartościowego i ważnego wzięły swój początek moje flagowe autorskie programy wspierania rozwoju biznesowego dla rękodzielników (po szczegóły na temat każdego z nich odsyłam Cię do oddzielnego wpisu).

Krzyczę na dzieci

Staram się, jak mogę. Czytam mądre książki i lubię łechtać ego świadomością, że uczę dzieci tego, co ważne, słuszne, wartościowe. Rozmawiam, cierpliwie edukuję, daję uważność bez opamiętania.

Są jednak takie dni, kiedy potrafię ryknąć tak, że sama się zastanawiam, dlaczego jeszcze sąsiedzi z pretensjami nie wpadają. Dlatego szczerze podziwiam mamy, które w obliczu ewidentnych złośliwości małych osobników potrafią zachować zimną krew i po raz piętnasty cierpliwie tłumaczyć, prosić i z drżącym uśmiechem obrócić najgorszą zniewagę w zabawę. Dlatego nie oceniam tego, jak inni wychowują swoje dzieci.

Choć nieraz ciśnie mi się na usta sterta dobrych rad, nie udzielam ich, chyba, że ktoś o nie wyraźnie prosi.

No i na deser… uwielbiam się UCZYĆ!

Niezależnie, czy w formie webinaru, wykładu, prelekcji, konferencji.

Pochłaniam wiedzę, konsumuję rozmowy z nowymi ludźmi. I im bardziej egzotyczne (dla mnie) rzeczy robią, tym bardziej jestem zafascynowana.

Całe szczęście w dobie „internetów” można wiedzę „ćpać” w domowym zaciszu. 🙂

(Tu akurat fotka webinaru mojej mentorki biznesowej Sigrun w programie SOMBA)

Czy jestem dziwna? Nie wiem!

Ale jeżeli takich „dziwactw” możesz doszukać się u siebie, koniecznie pisz!

agnieszka@oplotki.pl

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Wojtka Strózika – Podcast Bajkowy

Co prawda grupą docelową słuchaczy są moje dzieci (w tym projekcie Wojtek piękną dykcję wykorzystuje do czytania bajek i baśni), ale formuła dopytywania, komentowania, zachęcania do dyskusji na temat wysłuchanej właśnie opowieści zaprasza rodziców do tego magicznego świata. Osobiście — nie wyobrażam sobie długich podróży bez tego podcastu. Kiedy dzieci są śpiące, podcast działa jak turbo akceleracja procesu zapadania w sen. Kiedy są aktywne, opowieść kończy się dyskusją na temat bajki, a czasem śpiewaniem piosenek, które w jakiś pokręcony sposób dziecięcej logiki skojarzyły się z daną historią.

Dla mnie intrygujące jest obserwowanie, jak otwarcie moje pociechy wchodzą w interakcję z „panem od bajek”. Wojtek zadaje pytanie = a dzieciaki odpowiadają w eter, często dopytując mnie lub męża, czy mają rację. Wywołują tym samym lawinę kolejnych pytań. Te godziny w aucie jakoś niepostrzeżenie mijają, a my nadrabiamy wychowawczo-edukacyjne luki w małych (i swoich!) głowach.

Zresztą – często sięgam też po drugi podcast Wojtka – Rozwój Osobisty dla Każdego — rozwojowy podcast, do którego zaprasza inspirujących gości. Z racji faktu, że wielu gości pochodzi z poznańskiego bliższego lub dalszego grona znajomych – odkrywam dodatkową wartość w „podsłuchiwaniu” kolegów i koleżanek „od innej strony”. Przedziwne i przefajne uczucie.

Kamili Goryszewskiej – Słucham-Gadam

To również podcast, którego główną wartością są inspirujące wywiady. Słucham, bo intryguje mnie niesamowita umiejętność prowadzącej. Jej ciepły głos otula słuchacza jak wełniany kocyk w zimowy wieczór. Jakoś tak niesamowicie szybko wpadam w głębię rozmów, które prowadzi. Jej cenna umiejętność docierania do sedna sprawia, że każda rozmowa jest unikatowa. Nie ma zbędnego „gadania”. Jest za to wiele refleksji. To ten podcast, który sprawia, że jakoś bardziej zastanawiam się nad „być” …niż „mieć”. Serdecznie polecam.

Sigrun Gjorsdottir – The Sigrun Show 

Podcast mojej mentorki biznesowej, autorki programu, w którym rozwijam swoje umiejętności od prawie 3 lat ( SOMBA). Co prawda po angielsku, ale ilość inspirujących wskazówek dla kobiety-przedsięborczyni, ich charakter (autorka stara się wyławiać z wypowiedzi gości takie porady, które od razu można wdrażać w życie, a nie przechowywać na wieczne „potem”)  mocno do mnie przemawia, bo widzę, jak bezpośrednio przekłada się na małe i duże ulepszenia modelu biznesowego – czy to mojego, czy klientek, czy koleżanek „z onlajnów”. To audycja zdecydowanie nastawiona na biznes, praktyczne porady i konkretny know-how. Choć często słychać osobiste historie przedsiębiorczyń (no dobra, panowie też czasem pojawiają się w charakterze gości), to jednak służą one raczej nakreśleniu tła do strategicznych decyzji biznesowych. To właśnie możliwość „podglądania” tych decyzji „od zaplecza” niesie największą wartość merytoryczną odcinków.

Mam do tej audycji wielką słabość również dlatego, że to tam pierwszy raz pojawiłam się w charakterze podcastowego gościa. I niedługo potem zaświtała mi myśl „to przecież nie takie straszne, jak myślałam”. I tak niedługo później, ruszyła moja własna audycja. Tutaj znajdziesz ten odcinek :). Wracam do niego zawsze, kiedy natłok pracy sprawia, że mam ochotę „rzucić wszystko w cholerę”. To ten odcinek przypomina mi, jak to się wszystko zaczęło…i szybko dodaje skrzydeł.

Marty Niedźwiedzkiej – O zmierzchu

Świetna audycja, której autorka dotyka tematów, o których dosyć trudno mówi nam się na „co dzień”. Sex, bliskość, relacje… wszystkie te „bebechy”, które potrafią determinować wiele naszych decyzji, nawet jeżeli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Niesamowita erudycja, celne nazywanie mechanizmów, nad którymi za wiele się nie zastanawiamy, a w jakiś sposób nas „programują”. Wszystko, co sprawia, że poddaję w wątpliwość utarte ścieżki myślenia.

Karola Paciorka Imponderabilia

Świetne wywiady z ludźmi znanymi nam najczęściej „z okładek”. Warto posłuchać, choćby po to, aby się upewnić, że często to, co widzimy w mediach to konwencja, poza, wykreowany wizerunek. Niesamowite jest „podsłuchiwanie” takich ludzi „od kuchni” i upewnianie się, że nic nie dzieje się przypadkiem, a za spektakularnymi sukcesami ludzi „z telewizora” stoją lata ciężkiej pracy, autorefleksji i świadomych decyzji.

Dlaczego o tym piszę?

Nie, nie tylko dlatego, że od czasu, kiedy ruszył mój podcast OPLOTKI, wsiąkłam w ten świat. Pokochałam podcasty za wolność od reklam, za możliwość wyboru tematu, języka, dynamiki audycji. A z całego serca polecam, bo w rękodzielniczym świecie, gdzie często ręce zajęte, a myśli wędrują…można myśli skanalizować dokładnie w takim kierunku, jaki proponuje autor podcastu.

Nieraz mijają długie godziny, zanim zorientuję się, że np. jestem głodna. Zasłuchana, z dłońmi zaklętymi w magii powtarzalnych ruchów szydełka … nie zauważam mijających chwil. Oddech się uspokaja, umysł przestaje pędzić, a świat znowu wydaje się taki bardziej mój, dostępny i otwarty. Ludzie, których nigdy osobiście nie poznałam, odsłaniają przede mną „inne światy” i ten szary, czasem mało przyjazny znowu wydaje się mniej groźny.

Serdecznie polecam Ci to uczucie, szczególnie w zabieganej codzienności stresu, informacji bombardujących z każdej strony i tempa, które sprawia, że brakuje czasu na refleksję.

Wspomnę o jeszcze jednym projekcie – który zdecydowanie polecam fanom podcastów – Podcastowy newsletter. Dzięki niemu co tydzień otrzymujesz podobne polecenia podcastów jak w tym artykule. Z tą różnicą, że polecający przytaczają konkretne odcinki danej audycji. Dodatkowo skupiają się na polskich autorach. Serdecznie polecam.  I do usłyszenia w OPLOTKowym podkaście.

A Ty?

Jakich podcastów słuchasz?

Ps. A gdzie wyszukuję ciekawe podcasty?

Googluję, przeczesuję fora internetowe, podpytuję znajomych o polecenia….ale głód nowych audycji wiecznie niezaspokojony…

Ale już wiem, że 2020 to się zmieni 🙂

Z dumą współtworzę projekt NAJLEPSZE POLSKIE PODCASTY 

Idea stworzenia czegoś, czego nam ( tutaj poczytasz o EKIPIE ZAPALEŃCÓW – TWÓRCÓW TEGO PROJEKTU) po ludzku brakowało – cotygodniowego newslettera z porcją ciekawych, różnorodnych, najnowszych odcinków interesujących POLSKICH podcastów.

Z potrzeby okiełznania nieznośnych godzin szoferowania lub uprzyjemnienia czasu pracy manualnej nad nowym szydełkowym pledem….

Z potrzeby dzielenia się tym, co dla nas fajne.

Serdecznie polecam 🙂

 

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Warsztaty rękodzieła

Oczywiście zostają stałe „gwoździe programu”, czyli stacjonarne warsztatyw zaprzyjaźnionych pracowniach i kafejkach. Mogę chyba zdradzić, że pojawimy się również w innych polskich (możliwe, że nie tylko polskich, ale na razie sza!) miastach. Pozostają także warsztaty rękodzieła online (znajdziesz je w naszym grafiku na stronie i na facebooku). Ciągle dopracowujemy tę formułę, ale z dużym prawdopodobieństwem w wersji online pojawią się też inne techniki rękodzieła. 🙂

W 2020 roku będziemy również kontynuować rozwój newslettera – do Twojej skrzyneczki będą trafiać aktualności z warsztatowego grafika (tutaj możesz się zapisać, żeby comiesięczny update Cię nie ominął).

SKLEP Z RĘKODZIEŁEM

W sklepie stabilizacja, ale również nowości. Poza tradycyjnym funkcjonowaniemsklepuszykuje się EKSPANSJA! Praca „za kulisami” już trwa, więc mam nadzieję, że nie zapeszę. W 2020 możesz się spodziewać OPLOTKowego sklepu w wersji międzynarodowej!

To dla nas oooogromne przedsięwzięcie… więc na razie ciii! Nikomu ani słowa! ;p

INSPIROWANIE [KOBIECEJ] PRZEDSIĘBIORCZOŚCI RĘKODZIELNICZEJ

Oczywiście powyższe ambitne plany nie byłyby możliwe w pojedynkę, dlatego 2020 to dalszy rozwój StowarzyszeniaOPLOTKIi mojego zespołu biznesowego. Planujemy powiększanie naszego składu, a także coraz więcej osób w zespole prowadzącym warsztaty oraz wystawiającym swoje prace w naszym sklepie.

Dzięki wypróbowanym mechanizmom przygotowywania do biznesowych zmagań w branży handmade (mam tu na myśli flagowe programy rozwojowe, takie jakAKADEMIA RĘKODZIELNIKA orazHANDMADE – Jak zamienić kosztowne HOBBY w dochodowy biznes) nie pozostawimy nawet początkujących rękodzielniczych przedsiębiorczyń „na lodzie”. Niezależnie od tego czy z celem dołączenia do naszego teamu, czy z celem rozwijania niezależnej własnej marki – śmiało składamy na Twoje ręce wypróbowane programy wsparcia biznesu handmade.

Na pewno planujemy również dzielić się informacjami o wydarzeniach, szkoleniach, wartościowych webinarach i spotkaniach. Planujemy uporządkowanie komunikacji (dzięki niesamowitej Natalii, która ogarnia powoli, ale konsekwentnie OPLOTKOwy graficzny bajzelek), aby nie omijały Cię informacje warte uwagi. Planujemy nie tylko komunikację przy pomocy naszego FacebookaInstagrama i YouTube’a, ale rozwijamy również newsletter dedykowany Twoim obszarom zainteresowań (w końcu przesiadamy się na bardziej zaawansowane oprogramowanie i będzie nam łatwiej przesyłać np. szydełkowe newsy do fanów szydełka i nie drażnić nimi makramoholików :)). Oczywiście już teraz możesz zweryfikować, na ile ten plan uda nam się zrealizować, zapisując siętutaj na newsletter(śmiało odpowiadaj na maile – każda krytyczna uwaga pomaga nam ulepszać komunikację).

SZERSZY KONTEKST DLA TEGO, CO ROBIMY

Jeżeli podglądasz poczynania OPLOTKI od jakiegoś czasu, to z pewnością zauważasz, że coraz silniej traktuję nasz rękodzielniczy ekosystem wzrostu dla twórców jako wehikuł do przemycania szerszych idei.

Mocno wierzę, że motywując się nawzajem do przedsiębiorczości, jesteśmy częścią wielkiej zmiany, która dzieje się na naszych oczach. Czuję, że domykanie luki płacowej i wyrównywanie ekonomicznych szans kobiet i mężczyzn to taki trochę „efekt uboczny” naszego działania. Dlatego zdradzę Ci, dlaczego zainwestowałam w kilkudniowy wyjazd na Islandię w czerwcu 2020…

Mam dzieci.

Syna i dwie córki, ale to tylko powód pośredni. 🙂 Już wyjaśniam, co mam na myśli.

Kiedy „googlałam” barbie (w oczekiwaniu, że wytłumaczę mojej sześciolatce, dlaczego kupuję jej klocki zamiast wychudzonych ideałów), trafiłam na ten projekt:

<iframe width=”697″ height=”392″ src=”https://www.youtube.com/embed/FZ8Sgkq74XA” title=”YouTube video player” frameborder=”0″ allow=”accelerometer; autoplay; clipboard-write; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture” allowfullscreen></iframe>

Przyznam się bez bicia – nie śledziłam, co też wyprawia się w ewolucji lalki, którą sama bawiłam się jako dziecko, ale im więcej klikałam, tym bardziej pozytywnie byłam zaskoczona! Lalki wzorowane na odważnych kobietach, które przesuwają granice naszych możliwości coraz dalej (lalki-astronautki, lalki-mistrzynie olimpijskie), odcinki animowanych „bajek” o Barbie mówiącej o dążeniu do wielkich celów i frustracjach związanych z postrzeganiem jej jako ładną, więc głupią. Te wartości, których ten kawałek plastiku (do dzisiaj z sentymentem go przechowuję z epoki swoich zabaw) nie dał mi w dzieciństwie, może teraz przekazać w przystępnej formie jako pigułkę empowermentu moim córkom (i synowi, a co!). Niesamowite!

Dlaczego o tym piszę?

Dotarło do mnie, że moje dzieci baaardzo mocno mnie motywują do pracy, działań społecznych, lokalnej polityki. Ot tak górnolotnie mówiąc: do „zmiany świata”. Po ludzku wkurza mnie to, że moje córki miałyby się zmierzyć z tą samą ścianą niesprawiedliwości płacowej, co ja na początku swojej zawodowej drogi. Jeszcze bardziej wkurza mnie to, że mój syn miałby wyrastać na szefa, który woli awansować kolegę, bo nie boi się, że ten zrobi rodzicielską przerwę. Wkurza mnie tyle rzeczy w tym naszym najbliższym społeczno-ekonomiczno-mentalnym otoczeniu, że po prostu nie potrafię być bierna. Wiem, że kiedy ogarnia wieczorne zmęczenie, a natłok spraw do załatwienia odbiera chęci, ciężko myśleć o „wielkich celach”, ale tym bardziej czuję, że mam niesamowite możliwości i z chęcią z nich korzystam.

Dotarło do mnie, że „walcząc” o wzmacnianie przedsiębiorczych kobiet, walczę o inną przyszłość moich dzieci! To sprawiło, że patrzę na swoją pracę zuuupełnie inaczej.

Z tą myślą rezerwowałam bilet na Selfmade Summit.

Już wyjaśniam.

Kilka razy wspominałam tutaj, że wiedzę dotyczącą budowania biznesu online czerpię z programu mojej mentorki biznesowej Sigrun. SOMBA (tutaj więcej piszę o tym programie), czyli roczny Online MBA, sprawia, że OPLOTKI tak szybko rosną. Nie tylko praktyczna wiedza i doświadczenie oraz narzędzia do prowadzenia biznesu, ale również społeczność uczestników programu w dużej mierze odpowiadają za nasz sukces. Pomijając oczywiste narzędzia i wiedzę biznesową, możliwość wymiany myśli z przedsiębiorczyniami z całego świata daje mi poczucie, że wszystkie pracujemy również na jeden większy cel.

Niezależnie od tego, jakie biznesy prowadzą moje koleżanki z SOMBA (zachęcam Cię do przesłuchania listopadowych i grudniowych odcinków oplotkowego podcastu – kilka SOMBA SISTERS (tutaj też opisałam kilka z nich) udało mi się zaprosić i dzielą się tym, co robią w formie wywiadów), wszystkie pokazują, że ograniczenia mamy tylko w głowie. Każda z nich dzięki pracy i wytrwałości buduje prężnie funkcjonujące biznesy. Te inspirujące przedsiębiorczynie unaoczniają, że w kobietach tkwi niesamowity przedsiębiorczy potencjał.

W październiku spotkałam wiele z nich osobiście. Podczas dorocznego SIGRUN LIVE (spotkanie uczestników internetowego programu SOMBA, ale tym razem na żywo) poczułam, jak wielką potęgę ma takie osobiste spotkanie.
Kiedy robię coś trudnego, „wielkiego”, a nawet przytłaczającego, kiedy zmagam się z codziennością prowadzenia własnego biznesu (i nie muszę Cię pewnie przekonywać, że hejt internetowy, konkurencja, zaniżane stawki w branży to tylko nieliczne z regularnych wyzwań) często czuję się po prostu samotna.

Każdy z członków naszego OPLOTKowego zespołu może zwrócić się do mnie – i z wzajemnością! To jest bezcenne! Mimo wszystko na koniec dnia to na mnie ciąży odpowiedzialność za szeroko pojmowaną „wizję” dla OPLOTKI, za określanie kierunku rozwoju, za podejmowanie strategicznych decyzji.

To (już nie tylko) moja jednoosobowa działalność. To odpowiedzialność za osoby, które zatrudniam, za osoby, które mi zaufały i poświęcają swój cenny czas i uwagę. Łatwo o wypalenie, przytłoczenie, osamotnienie.

Dlatego więc szukam inspiracji tam, gdzie intuicja podpowiada źródło siły.

Szukam wzorców przedsiębiorczych liderek tam, gdzie widzę, że finanse dawno przestały być priorytetem. Nie zrozum mnie źle. Imponują mi kobiece wielocyfrowe biznesy, ale kiedy widzę, że ich właścicielki napędza cel o wiele większy niż one same, upewniam się, że pieniądze nigdy nie były dla nich priorytetem. Paradoksalnie, to stało się fundamentem stabilnych dochodów ich firm! Kiedy na dodatek mogę poznać takich ludzi osobiście, zaczynam wierzyć, że nie jestem sama.

To właśnie dlatego w czerwcu lecę na Islandię, aby wziąć udział w Selfmade Summit.

Wierzę, że to wydarzenie będzie jedynym w swoim rodzaju w Europie „szczytem” dla przedsiębiorczyń, które chcą zmieniać świat. Pewnie jeszcze o nim napiszę!

Ale jeżeli masz do mnie jakiekolwiek pytania o program SOMBA albo o sam SELFMADE SUMMIT – to śmiało pisz: agnieszka@oplotki.pl.

A PRYWATNIE?

Cotygodniowe odcinki podcastu OPLOTKI to moje osobiste oczko w głowie, więc dołożę starań, aby ten projekt realizować konsekwentnie w pierwszej kolejności. Mogę Ci zdradzić, że w 2020 będę znów współorganizatorką konferencji podcastowych w Poznaniu. Mocno wierzę, że to medium daje nam oddech od zgiełku FB i Instagrama i dlatego to właśnie tam będę lokowała większość mojej uwagi i energii.

Na pewno planuję zapraszać twórców rękodzieła, którzy chcą opowiedzieć o swojej artystycznej i biznesowej drodze, więc jeżeli czujesz, że chcesz się podzielić ze światem TWOJĄ opowieścią – koniecznie pisz (agnieszka@oplotki.pl). Bez obaw! Nagrywamy online, więc nie musi się to wiązać z wycieczką do Poznania. 🙂

Na pewno też zaobserwujesz rozwój OPLOTKowego Pinteresta – pokochałam tę platformę i gorąco zachęcam (nie tylko rękodzielników) do korzystania z jej dobrodziejstw (z uważnością, żeby nie pochłaniała zbyt wiele czasu :)). ( Ps. Jeżeli przyda Ci się Video-tutorial, w którym wyjaśniam, jak zacząć promować swoją działalność na Pinterest – klikaj tutaj)

Jak promować rękodzieło na Pinterest

Dzidzia numer 3 zapewne nie pozwoli na trwonienie czasu i uwagi na „błahostki”.

Wiem, że świetny zespół w biznesie (Karolina, Natalia – bez Was całe to planowanie nie miałoby sensu!) i w stowarzyszeniu (Dziewczyny! Ciągle rośniemy, więc nie wymieniam, bo zapewne kogoś pominę), a także w domu (Jacek i rosnący „zespół” pomocników ;p) daje mi spokój myślenia, że „świat nie spadnie mi na głowę” wraz z kolejnym niemowlakiem.

Wierzę, że tak jak przy dwójce urwisów, tak i przy trzecim OPLOTKI będą obszarem ładowania baterii do domowych zmagań. I odwrotnie! Domowe dylematy będą nadawały odpowiednią perspektywę (często wyolbrzymianym) wyzwaniom zawodowym. W 2020 wkraczam z dużym poczuciem, że na każdym z tych obszarów potrzebna jest praca. Ale wiem też, że ważna jest równowaga i że po epoce „przesady” w macierzyństwie, tempie biznesu, parcia ku samorozwojowi w końcu przyszedł czas na świadome wybory, równowagę i takie ludzkie „cieszenie się życiem i pracą”.

Wierzę, że naszym maluchom będzie ciut łatwiej, kiedy będą wzrastać w poczuciu, że zarówno praca i życie prywatne mogą dawać frajdę. Mam nadzieję, że ich uśmiechy pozostaną tak szczere, jak dziś.

Trzymam kciuki za TWOJĄ kolejną dekadę!

Kolejne 10 lat to dużo czasu, żeby dogonić marzenia!

Dbaj o swoje i nie pozwól, aby ktokolwiek zabierał Ci czas, który możesz pożytkować na ich realizację!

agnieszka@oplotki.pl

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Ogromna Wdzięczność!

2019 rok był prawdziwym prezentem świątecznym!

[For ENGLISH scroll down]

Koleżanka pochwaliła się, że „praktykuje wdzięczność”. W pierwszym odruchu uśmiechnęłam się pod nosem, w drugim wypytałam szczegółowo, o co chodzi, a dopiero po jakimś czasie – kiedy mądrość zawarta w prostocie tego ćwiczenia mnie dopadła – zaczęłam… praktykować!

Serdecznie polecam! Rano lub wieczorem, raz w tygodniu lub raz w miesiącu, ale zdecydowanie – im częściej, tym lepiej – zatrzymaj się i pomyśl, za co jesteś w danej chwili, w dniu czy też w miesiącu WDZIĘCZNA.

Proste i uwalniające. Pozwala skupić się na dobrodziejstwach naszej codzienności i doceniać najmniejsze rzeczy. A w dłuższej perspektywie zdecydowanie uczy, jak przesuwać się w kierunku innego myślenia: z punktu pod tytułem „To moje, bo jak oddam, to mieć nie będę, ktoś mi zabierze” do punktu, że na świecie jest tyle dobra, że starczy dla wszystkich. Zwą to abundance mindset. Nie będę wielce rozwijać, ale zdecydowanie polecam uwadze.

Ale do rzeczy. 🙂

Ta praktyka powoli weszła mi w krew i dlatego postanowiłam tutaj podsumować małe i duże „wdzięczności”, które powtarzają się niezmiennie w mojej codzienności. Może i Ciebie zainspiruję do takiej praktyki na co dzień. )

Dzięki MAMO! Nigdy Ci tego nie zapomnę.

Lubię sobie myśleć, że takie właśnie cytaty krążą po główkach moich dzieciaków, kiedy po nocach kończę kolejne szydełkowe pomysły (ich pomysły – moje wykonanie. Tak, to moja tajna broń w procesie design thinking dla nowych prototypów szydełkowych prac w naszym sklepie)

Ale tak naprawdę, to ja dziękuję!

Od czasu, kiedy zostałam mamą, zmieniło się tak wiele, że trochę czuję, jakby crash course logistyki życiowej spadł mi na głowę w wersji self-study. Ale całkiem poważnie, dziękuję tym łobuzom każdego dnia za lekcje pokory, cierpliwości i samodystansu. Za to, że skutecznie leczą z perfekcjonizmu i dyscyplinują godziny pracy (zero scrollowania FB, skoro trzeba się zmieścić w grafiku przedszkola z moją pracą). Dziękuję im za to, że najpilniejsze pilności mojego biznesu potrafią zblednąć w momencie jesiennego koncertu albo Dnia Misia. Za te codzienne lekcje zdrowego dystansu do siebie i świata. Za to, że jest ich dwójka, a za chwilę trójka, więc daleko mi do mamy trzęsącej się nad każdą pierdołą, a raczej bliżej do podejścia „ogarnij się dziecko!”. I o dziwo, jakoś się ogarniają!

Dzieciaki uczą mnie też wdzięczności za związek, który zmieniał się i ewoluował (w bólach, wzlotach i upadkach, lepszych i gorszych chwilach, przy poczuciu wielkiego osamotnienia i niezmiennej wspólnoty jednocześnie), by stać się portem, do którego zawijam(y), kiedy o wdzięczność trudno tu i teraz (zwłaszcza kiedy rodzicielskie nerwy puszczają i jest krzyk oraz – delikatnie mówiąc – różnice zdań).

O ironio! W czasie, kiedy piszę ten tekst (natchnęło mnie i zawlokłam laptopa do łóżka), córcia próbuje scrollować ekran, bo dostrzegła nasze zdjęcie na ekranie…

Jestem wdzięczna! Nawet za te przeszkadzajki, kiedy najmniej się ich spodziewam. Bo jakoś tak czuję, że to nasze domostwo tętni życiem, a wieczny niedoczas pozwala na realizowanie jedynie absolutnych priorytetów. Bez całej tej otoczki „wypada”, „trzeba by”, „a może by tak”.

A teraz trzecia pociecha dołączy do naszej gromadki, by uczyć nas wszystkich pokory, cierpliwości i nowych ról. Lekcja wdzięczności za nieprzespane noce to duży sprawdzian! Mam nadzieję, że (akurat te) wspomnienia uciekną z pamięci równie szybko, jak w przypadku poprzedniej dwójki (której teraz dobudzić nie sposób nawet o poranku).

Wdzięczność za handmade! Nie ma skuteczniejszej autoterapii!

Kiedy startowałam z pomysłem na OPLOTKI, zaczęło się od autoterapeutycznego dziergania, które dawało mi ukojenie w stresie macierzyństwa w wiecznej opozycji do biznesu. To rękodzieło pozwoliło mi pogodzić te dwa światy w bezszwową całość i spełniać się na linii matka – przedsiębiorczyni – żona – kobieta – projektantka. Nie przypuszczałam, że to właśnie biznes oparty na handmade pozwoli wyjść nie tylko poza architekturę, branżę rękodzieła czy szeroko pojęty online, ale sprawi, że zacznę inspirować inne kobiety do małych zwycięstw na co dzień.

Rękodzielniczy biznes stał się wehikułem większych idei. Misja pozostawienia świata (choćby tylko tego skrawka wokół mnie) lepszym, czystszym, bardziej otwartym, tolerancyjnym, ciepłym i równym dla kobiet i mężczyzn. Czuję, że (znowu) to dzieci mocno przyczyniły się do podążania za tą misją. Blisko mi było do „wojujących feministek”, póki synek, mąż i wspierający przyjaciele nie nauczyli mnie, jak ważna jest RÓWNOWAGA. I choć wciąż biznesowo najbliżej mi do idei równości płac (uważam, że kobiety są mocno niedoceniane finansowo), to jednak coraz mocniej skłaniam się ku wpajaniu dzieciom poszanowania zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn, i w dobie coraz bardziej „hardych” babek ochoczo wzmacniam również chłopaków.

Wierzę, że potrzebujemy być wzmocniONE dokładnie tak samo jak i ONI. Wierzę, że naszym orężem będzie burzenie stereotypu, że handmade jest tylko dla „bab”, bo panowie i chłopcy jak najbardziej również potrzebują bezpiecznego kręgu rozmowy, wsparcia i zrozumienia (choćby podczas warsztatów dziergania :P). Ciągle rozczula mnie widok tatusiów z pociechami na OPLOTKowych warsztatach rękodzieła.

Kiedy w końcu obudzimy się w rzeczywistości, w której nastolatek ze słabością do szydełkowania nie będzie traktowany jak kuriozum?! Pod względem potrzeby ciepła, bliskości i rozmowy jesteśmy dokładnie tacy sami i smutne, że czasem o tych potrzebach panów (i chłopców) zapominamy.

Mogę tylko podziękować za to, że rękodzieło otworzyło mi oczy na coś tak niedostrzeganego (przynajmniej przeze mnie wcześniej). No nie da się ukryć, że na sali konferencyjnej poznaję panów najczęściej w „zbroi” profesjonalnego looku i merytorycznej biznes-nowo-mowy. 🙂 Coś takiego jak męska wrażliwość była dla mnie jedynie chwilami rozmów z moim partnerem, a potem przytulasami synka. Dla mnie to rękodzieło jest „detektorem” odważnych panów, którzy nie wstydzą się wpajać synom i córkom wrażliwości oraz otwartości na ludzi i świat (wbrew paplaniu stereotypowych „konserw”). Ale Ty pewnie odnajdziesz swoją własną drogę, by dostrzegać te przebłyski „ewolucji” w naszej szarej rzeczywistości.

Wdzięczność za wspólne posiłki – to luksus w dzisiejszych czasach!

Wiem, że jestem lokalizacyjną szczęściarą. Mieszkamy 5 minut od przedszkola i jakieś 12 min od szkoły. Oczywiście kusiło szoferowanie do najlepszego przedszkola w mieście, ale odpuściliśmy na rzecz pewnego priorytetu.

Każdego dnia czuję wdzięczność za spokojne śniadania, ubieranie bez pośpiechu, mycie zębów z oldschoolowym zegarkiem tarczowym na łazienkowym blacie (wskazówka musi zrobić dwa okrążenia, zanim dzieciaki mogą wyjąć szczoteczki z paszczy, a ja dyscyplinuję się przy okazji) i króciutki spacer (zamiast nerwów w porannych korkach). Dzięki temu, że jest blisko, wracam piechotką, zahaczając o lokalny warzywniak i piekarnię. Plotkuję z ekspedientkami i „dzieńdobruję” sąsiadki. Czuję się zupełnie jak w mojej małej miejscowości (gdzie się wychowałam i ja, i mój mąż), pomimo że od uroków poznańskiego centrum dzieli nas kilka przystanków tramwajowych.

I może wyda Ci się to śmieszne, ale mam wrażenie, że jesteśmy w mniejszości społeczeństwa, które czerpie garściami z przywileju wspólnych śniadań, obiadów i kolacji JEDNOCZEŚNIE! Nie będę czarować – pizza i pierogi z paczki też wjeżdżają na stół. Dni, kiedy każdy je osobno, bo nadgodziny u Jacka, bo ważne spotkanie u mnie, bo urodzinki przyjaciół dzieci (ach, ten ich napięty grafik :P) też wkradają się w naszą codzienność. Ale tym bardziej dziękuję, że tą regułą są jednak wspólne, niespieszne, parujące ciepełkiem posiłki i kolacje po kąpieli, kiedy wszyscy już tylko czekamy, co przyniesie kolejny dzień. Kuchnia, jak się domyślasz, to epicentrum rozwiązywania małych końców świata i gojenia ran na wojnie z całym złem.

Kiedy ćwiczę tę moją wdzięczność, staram się doszukiwać w tych rozlanych pomidorówkach i kręceniu nosem na mozolnie gotowane warzywka właśnie tej magii. Dzięki temu nie wpadam w dziki szał pod tytułem „Nie będzie czekolady po obiedzie! Ani kawałeczka! Zjem sama!” (na ukojenie nerwów, oczywiście).

Ale nie tylko te rodzinne posiłki stały się dla mnie wielkim powodem do wdzięczności. Zaczęłam coraz bardziej doceniać kawy, ciacha, a nawet kolacje z koleżankami z zespołu, z partnerami biznesowymi, z ludźmi, z którymi planujemy kolejne inicjatywy społeczne, projekty czy zadania. Kiedy czas zaczął się stawać dla mnie dobrem luksusowym, tym bardziej zaczęłam doceniać, kiedy poświęcają mi go inni, kiedy wiem, że mogę z kimś przegadać przy kawie najdrobniejsze szczegóły. Czuję, że jedzenie staje się takim trochę mistycznym łącznikiem, który gwarantuje niespieszność, pełną uwagę i pewnego rodzaju otwartość, wręcz intymność. Przestałam jadać w pośpiechu. Zrezygnowałam z tego na rzecz celebrowania spotkań przy posiłku. Choćby przy odgrzewanej pomidorówce. 🙂

Wdzięczność za Święta!

W tym roku pierwszy raz u siebie, z wielką choinką (dzidzia jeszcze nie będzie broić) i toną prezentów (niecny plan, by były małe, tanie i zabrały starszakom cały wieczór na misterne rozpakowywanie). Wiem, banał.

W naszym wydaniu jednak nowość totalna. Po latach maratonów rodzico-teścio-babciowo-ciotkowych po raz pierwszy we własnym domu! W tym roku wymówka nie do przebicia: planowany termin przyjścia na świat dzidzi numer 3. Wdzięczność ogromna. I wbrew pozorom nie tylko za te piękne wspomnienia, które w końcu zbudujemy we własnym zaciszu, ale też za lata wstecz.

Za każdą niezręczną rozmowę, za supergłośny telewizor, za marudzenie przy stole, za fochy i kłótnie, i godzenie, i przepraszanie. Ogromna, szalona rodzinka dawała nam w kość co roku. Ale co roku też czuliśmy (i czujemy), że mamy ogromnego farta. Po cichutku liczę, że w tym roku zamienimy się rolami i to oni będą dziękować za gościnę („no, jeszcze kawałeczek ciasta, bo się zmarnuje” już szykuje się z atakiem :P), a my podziękujemy za gości. 🙂

Dziękuję za chwile oddechu od całego świata!

Choćby były to (jak to najczęściej u mnie) jedynie długie kąpiele albo niezbędne zabiegi łazienkowe. Te zamknięte drzwi, cisza, para na lustrze, te cieplutkie wspomnienia momentów, kiedy dom już śpi, nigdzie nie pędzę i mogę zwolnić przy olejowaniu włosów, kremie na twarzy czy wsmarowywaniu antyrozstępowych preparatów ciążowych w brzuch. Nie zapomnę tego uczucia self-care. Powoli uczę się je rozciągać. Niby niewiele, ale spróbuj! Nie od razu SPA na weekend, ale czasem prywatne domowe SPA wystarczy, żeby odzyskać równowagę. 🙂

I to chyba ta największa wdzięczność, której i Tobie życzę na co dzień

To taka wyuczona wdzięczność.

Taka wyćwiczona.

Taka, gdzie biust już nie jest za mały albo za duży – jest dokładnie taki, jak ma być.

Taka, gdzie waga – niezależnie czy ciążowa, czy w wersji „prawie idealnego bikini” – jest fajna.

Taka wdzięczność za każdą zmarszczkę, bo jest ich więcej od uśmiechania niż od zgryzoty.

Taka wdzięczność za to, że jest fajnie tu i teraz. Z tymi ludźmi, którzy mnie otaczają. Z tymi wyzwaniami, które mam. Z tymi smuteczkami, które pokonuję, bo przeplatają się z chwilami radości.

Wdzięczność, że czas sam na sam z sobą, kiedy ogarnia mnie spokój i poczucie, że jestem ważna, warta i kochana, ciągle trwa.

I że kocham.

Siebie, ludzi, malutki kawałek świata, w którym żyję.

Takiej wdzięczności Ci życzę.

Agnieszka

 

 

What did 2019 bring?

My good friend boasted one day about how she practices this GRATEFULness …

At first I said to myself “Yup, another fancy trend like all that Yoga, mindfulness, slowlife craze”. But after she left I could not get the idea of my mind… Gradually…I grew to try it out on my own…And now I must say “Thank YOU”  – It vastly improved my everyday in 2019!

WHAT IS IT ALL ABOUT?

It is so simple, yet so powerful. You just take a day, a week, a month, a Year….and name things that happened in that period of time that made You feel grateful. As simple as that. You can write it down or just think it to Yourself. The form does not matter. The point is – to allow Yourself for appreciation for what You have. That’s it!

It can make You kiss Your spouse unexpectedly or allow kids some after-dinner ice-creams just like that. It irreversibly leads You from “It is mine, I have to protect it”  …into  “Let’s share! There is so much good for us in the world, that there is enough for each and every one”.  Abundance Mindset – there You go!

Ok – but let’s stick to the point.

This “gratefulness practice” slowly, but surely has become “my thing” for the end of the day…and by the power of accumulation it piled up into this abundant 2019 that I want to share with You …

Thanks Mum, I’ll never forget that!

I like to think thet those are the phrases that go through my kids’ minds when I finisz yet another crochet project for them. Their ideas inspire my products. The prototypes that take form at home …become bestsellers in our online handmade butique. I love how the sole thought of making use of my skills for my kids’ smiles keeps me inspired and makes me implement this design-thinking into practice J

But in fact…I should be the one to say “Thanks”

Since I became mum there were so many new skills I needed to master…that I feel those three little ones have just given me a crash course on life-logistics in a self-study intensive version. Yup, quite honestly, i am grateful for this everyday lesson of hardcore patience.

Those little ones are my personal trainers specializing in self-discipline at work (Yes, I make the use of every hour of their kindergarten or nap for productive work – no feed-scrolling allowed), because I know that every distraction will then cost me missing out on a little theatre at school or “teddy bear day”. They are also the ones teaching me how to keep a healthy distance to my business problems (try explaining to a 4-yaer old why You are shouting at Your computer when the power is down…believe me, this will chill you down).

Ps. What an Irony – now when I am working on this text I have my 6-year old trying to read it letter by letter, because she saw her picture on the screen …

…So You know what I mean by „using every moment for productive work” …I never know when she, or two others come along with “work is done” “play with me” on their mouth…

My kids also show me how to be grateful for my relationship. Yes we had some hard times, but kids have always brought us back to kindness, simple gestures and everyday hugs that can break the loudest silence. They make us laugh…when all we sometimes dream is to cry…

Yes, I could say „Wait, I need to work, we’ll play later” …but I don’t. I know, that was the whole point of this lifestyle, this business…so I could always answer  “Ok, but I am playing Elsa this time…You are Anna, and Tomek is Olaf” ( Frozen 2 re-activated all the favourite theatrical games).

At the end of 2019 – our third child enriched the „family gang” …So currently I am also training myself to be grateful for those sleepless nights…It is not that hard… when I look at Lena ( the oldest – 6-Year old daughter) I quickly grasp to those intimate moments of cuddling…I know…little Sara will grow up as fast as Lena did…

Grateful for this job! There is no better autotherapy!

When I started with the sole Idea for OPLOTKI …it all evolved from therapeutic crochet meetups for women. Thanks to those handmade workshops I found a group of like-minded women whom I could simply load-off everyday burden by the magic of converswations and this intangible power You feel when You actually create something with Your hands. With every crochet blanket, carpet…we felt like omnipowerful creators. The everyday burdens faded away.

Till this day I am grateful for this extra –bonus I have attached to my work. Every time I feel this online world is sucking me too deep into stress, FOMO, lack of time…I just plug off and tune in…to soft wool, knitting sticks and favourite podcasts. I bet I save thousands on burnout therapy! What is more…this method to chill out works also when I need to cool down from hardships of any role – mum-wife-friend-daughter-designer…

Not only do I feel lucky to call such knitting moments „part of my job”… I also feel grateful for this handmade business, as it has become a wehicle for jet deeper, bigger ideas.

I have got this irresistible feeling I leave this small part of the world around me …a  tiny bit better, than when I entered it. I work on making it a little bit more open, cleaner, tolerant and welcoming for others. I always look at participants of handmade workshops that somehow magically unite over some embroidery accessories, or hands-dirty from clay on pottery classes. Never mind the different opinions on various topics! A little boy is equal to an old lady in terms of fun-energy and openness to others. I truly believe we miss those moments so much in our crazy-paced, digital times. I am forever grateful that my work on organizing more and more handmade workshops results in those fragile, momentary bridges between genders, ages, point of views…and make people connect on this basic human level.

Grateful for everyday meals…together!

I know not everybody is so lucky in terms of localisation. I mean, I live close to the Poznań centre, but in a quiet district, 5 minutes from my daughter’s school and with my son’s kindergarden right across the street. We loose no time for traffic jams and get to walk to school/kindergarden/local grocery stores. We basically use a car only for weekend trips or swimming pool classes ( where we still need 7 minutes to get there). We could have selected kids’ educational facilities on the other end of POZNAŃ, just to boast to friends, how prestigious kindergarten we have…but we dropped this silly idea for the sake of other priority.

Meals.

Simple meals.

All together.

We do not get to shoffeur our kids back and forth in trafffic jams…we prefer to spend that time by the table instead.

I call myself lucky, because I get to have a slow breakfast with my husband and kids. We get to chat a bit and prepare ourselves for this “fight with the challenges of the world”. After coming back home …we have dinner together. Sometimes we even get the time to cook it altogether (however we skip cooking on busy days and have some help bringing us something nutritious to warm up quickly). And after some lazy playing, swimming classes,guitar lessons or favourite friends coming over  for dessert …we get to sum-up the day with a round of bubble baths and supper.

I did not treat it as privilege until I saw reality of many of our friends. Hectic pace, traffic jam stress, being late here and there that builds up frustration…That was the moment I felf super-gratefull for those simple meals together, for dressing up slowly in the morning. For washing our teeth in a company of an oldschool clock showing two rounds of slow-ticking out the 2-minute brushing for kids. I love the grocery store by the corner, that I visit right after I drop my daughter to school and the lady who remembers not only my name, but the fact I love those celeries she gets every Tuesedays from a local farmer living in deep suburbs around Poznań.  I am grateful I get to live just like in a small town (Yup, I come from such a place, so it feels home to me) but with every opportunity that gives me the city of Poznań. Somehow after realizing all those blessings…the smog does not bother THAT much (AAAnd plus…my pot plants get a warm “thank You” every now and then when watering this urban-jungle) .

And just to keep this perfect picture real – there are crazy days, when extra work keeps Jacek away in his office till late. There are business meetings, networking events I attend to on the cost of family time…but they make me appreciate the everyday routine even more. And I practice my gratefulness even when tomato soup gets spilled out to the floor by two crazy kids punching each other over some lego blocks piling up between our kitchen plates. Maybe that is something that keeps me away from shouting „NO CHOCOLATE AFTER DINNER!” ( And eating it myself to calm down…) .

Those „common meals” got also another dimension for me. I used to meet “for a coffee”. Business coffee, quick espresso over a new contract, looong latte, when discussing new workshops… However in 2019 I re-discovered the power of sharing business meals. I carefully plan business meetings now…food-wise. I pay attention to the restaurant we meet, to the cafeteria we select and the way this meeting looks …and “tastes”.  I dropped the pace of business coffee for the sake of pleasant meals. I kind of feel now, that every time an important business meeting runs over something delicious…both sides do not hurry…and minutest details get talked through…resulting in improved quality of new projects. Nothing but “thank you” that I could say to myself for calling such pleasant moments part of “my work”.

It is sometimes hard to meet. Especially when You do the „online business thing” 🙂  The possibility of shared meals drops dramatically. That is why in 2019 I decided to fly to Zurich (being 7th month pregnant!)  to meet my „online” friends during Sigrun Live. We finally had the chance to sit by the dinner, have long discussions over a dessert. I will remember the conference we attended together mainly through the prism of shared meals and our breakthroughs that came not only from an online MBA we suppport each other in ( SOMBA – Sigrun’s Online MBA), but also from simpla „being together” by the table.

Grateful for Christmas

A little background.  Every single Year – our Christmas were bringing us a trip to our home town, dividing time between members of a big family, visiting all the mommies, aunites, grannies…and coming back all tired, nervous about pinchy words here and there…and oftentimes with kids getting a runny nose from all that hectic craziness.

This year, with me pregnant …and just about to give birth to our baby Sara…we took the perfect excuse to stay at home.

Now THAT was a festival of GRATEFULNESS.

And Yes…I was forever grateful for this quiet Christmas this Year. Only the 4 of us (Ok, 5 – with baby sara still inside), slow paced-dinner, gifts taking kids’attention for the whole time with us laying down and catching up with Netflix series somewhere on the couch…

But I was also grateful for all those past, hectic Christmas at our home town. We just realized how lucky we are to have all those crazy grannies and aunties telling stories to our kids, preparing traditional meals with all the storytelling over its’ symbolical meanings, boxes of gifts that keep our kids busy till march with fabourite toys…somehow “sacred” because brought by a REAL SANTA ( even if he had strangely similar shoes to uncle Sławek) … we truly are lucky… and when realizing that…we somehow forget the fights over what plates should the dessetrts be served at.

Grateful for ME-time.

Even though those moments were quite short…I have trained myself to find those minutes for buble baths, warm oils onmy body, or simple quiet moments behind the bathroom door. This awareness that the whole house is sound asleep and I can listen to my thouhts, relax, feel the warm steamy air on my skin… Those were the moments I practiced my gratefulness most intensively. I was creating environment to be grateful for and thinking back on things I am grateful for…So simple, Yet I needed my whole life to learn to practice it only now.

What do You think I can wish for You?

I wish You practice it too.

Gratefulness.

For having what You already have.

For achieving hat You already achieved.

For having all the people You have around You.

For being YOU.

It REALLY makes this little part of the world we live in…a bit better place.

 

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

jak zostać rękodzielnikiem

Podsumowanie Dekady

[For English Version of the text SCROLL DOWN]

Trójka dzieci, dwa duże projekty biznesowe i jeden społeczny. Małżeństwo i przyjaźnie trwające latami. Trzy miasta, do których ciągle wracam z sentymentem. Linia Berlin – Poznań – Warszawa wałkowana w tę i z powrotem w różnych konfiguracjach.

Dekada pełna lekcji, które zmieniły mnie na dobre i sprawiły, że ciągle wzrastam. Dokładnie tego życzę i Tobie na tę nadchodzącą dekadę 2020.

Zadbajmy, aby każdy nowy rok, miesiąc i dzień był dokładnie taki, jakiego chcemy!

A jak to było dokładnie? Ano tak:

2010

Po studiach na UAM (Filologia Angielska) zamiast grzecznie zostać „panią nauczycielką” albo – przy dobrej organizacji czasu – przyzwoitą tłumaczką, zrobiłam pierwszy krok ku dziecięcemu marzeniu i rozpoczęłam studia na Politechnice na kierunku Architektura i Urbanistyka. Po kilku latach studiów i pracy (tak, wiem, że trzy pierwsze lata to imprezowanie… tfu! Integrowanie, ale ten etap zaliczyłam już na filologii i bardziej bawiło mnie bieganie z CV-kami po lokalnych biurach architektonicznych oraz pisanie artykułów naukowych o konstrukcjach drewnianych), dzięki zwycięskiej Ogólnopolskiej Olimpiadzie Języka Angielskiego dla studentów uczelni technicznych miałam „fory” podczas aplikacji o możliwość udziału w programie studenckiej wymiany międzynarodowej, więc wybrałam…

Nie! Wcale nie słoneczną Hiszpanię ani nie Skandynawię, którą zawsze chciałam zwiedzić…

Wybrałam Berlin. Z przyziemnego powodu: byłam już mężatką i nie wyobrażałam sobie związku „na odległość”. Nasze młode weekendowe małżeństwo dotowane z niemieckich proszków do prania, które Jacek przywoził co niedziela i sprzedawał wśród znajomych z korpo, przeszło poważną próbę.

Ta nasza małżeńska historia w ogóle jest niezłym materiałem na osobną opowieść, ale to może kiedyś. Na razie zdradzę Ci tylko wspomnienie przenoszenia przez próg wspólnego pokoju w akademiku. 😛

Studia w Berlinie (Architektura na Technishe Universität Berlin) dały mocno w kość, ale i „otworzyły” głowę raz na zawsze. Rok 2010 zakończyłam śmigająco. Dosłownie – na desce snowboardowej, która była naszym „mocnym” zakończeniem epoki rozłąki, tęsknoty i ogromnej pracy w imię „lepszej przyszłości”.

Z łezką rozczulenia wspominam wypad z mężem i naszą ekipą do francuskiego Valmeinier, huczny Sylwester w Warszawie i powolne dochodzenie do siebie po maratonie szaleństwa noworocznego.

Później zaczęła się już „orka” pracy nad dyplomem i dłuuugie dupogodziny klikania, na zmianę z konsultacjami u najlepszej promotorki na świecie – prof. dr hab. Teresy Bardzińskiej Bonenberg (każdy, kto miał okazję uczyć się u tej WIELKIEJ PEDAGOG, podeprze moją totalną fascynację, szacunek i wdzięczność za to, że tacy mentorzy jeszcze znajdują czas dla zwykłych studentów).

Jacek cisnął w pracy, ja na uczelni, więc byliśmy nie lada kuriozum w akademiku budzącym się do życia około 23.00 (taki protip: dyplom pisany/projektowany/klikany z akademika = nie zaginaj rzeczywistości i nie próbuj spać od 21.00, bo mąż wstaje do pracy o 5.30 i marzycie o wspólnym śniadaniu; lepiej sprawdzi się system: drzemka po obiedzie – klikanie do 2.00 – sen – klikanie od 6.00 do obiadu – i tak w kółko. Aaaaa! No i przy okazji: czasem załapiesz się na browara lub cytrynówkę, kiedy już naprawdę potrzebujesz przerwy od akapitów o rewitalizacji historycznego domu w górnołużyckiej konstrukcji przysłupowej).

2011

W czerwcu 2011 roku, chwilę po obronie dyplomu mgr inż. arch. (jako pierwsza z kilku osób na roku, bo reszta przełożyła to na wrzesień), zostaję absolwentką NOBLA!!! Co prawda studenckiego (kategoria Sztuka), a nie tego głównego, ale i tak pękłam z dumy! Jako świeżo upieczona absolwentka architektury (Politechnika Poznańska i Technishe Universität Berlin) zamiast „odcinać kupony” od tego, na co pracowałam przez 5 lat studiów (nie licząc tych poprzednich – Filologii Angielskiej na UAM), wyemigrowałam do Warszafffki. Mąż – projektant drogowy, tak jak i cała populacja „drogowców” w Polsce, ruszył budować i nadzorować budowę autostrad na Euro 2012. Od razu trafiłam do kameralnego biura architektonicznego „na rozbiegu”. Moja słabość do tradycji i historycznej architektury (dyplom z rewitalizacji unikalnej przysłupowej konstrukcji drewnianej) zadecydowała o fakcie dołączenia do mocno progresywnego biura. Nie kryję, że najlepiej wspominam ten właśnie początkowy okres rozwoju firmy Rysyarchitekci.pl. Niewielki (jeszcze wtedy) zespół, masa zapału i idealizmu projektowego, siedziba na poddaszu społecznej czytelni dla dzieciaków, kociak, który łagodził firmowe obyczaje – to zdecydowanie moje klimaty.

ArchiCAT Czesiek łagodził obyczaje w firmie

Nawet udało mi się go raz złapać w trakcie „współpracy”

Nawet nie zorientowałam się, kiedy kolejne miesiące ciągu pracy mijały niepostrzeżenie. Odhaczałam kolejne wspólne projekty do portfolio i intensywnie uczyłam się prowadzenia własnej firmy architektonicznej (Rafał, dziękuję! – to był bardzo cenny okres nauki i praktyki; to u Ciebie pierwszy raz zobaczyłam nowy leadership w praktyce – bez zadęcia, zbędnego dystansu i tworzenia sztucznych barier. Skrzętnie notowałam to, jak prowadzisz zespół, jak „spotkanka”, „rysuny” i „kurczaczki” zmiękczają tę naszą branżową nowomowę i wlewają pozytywną energię do zespołu). Kiedy teraz spoglądam na te projekty, które najmocniej utkwiły mi w pamięci wspólnego projektowania (bliźniacze dworce w Strykowie i Głownie, detale historyczne dla dworca w Przemyślu, Muzeum Rybołówstwa w Niechorzu) widzę, że nawet nieświadomie ciągle oscylowałam wokół tradycyjnych form, rodzimej ciesiołki, rzeźby, doszukiwania się echa historii we współczesności.

To był czas życia pracą – dla mnie i Jacka (tak, już wtedy dawno byliśmy małżeństwem, ale to akurat „prehistoria” sprzed ostatniej dekady). Czas zarywania nocy dla dedlajnów i oddawania życia za korpo. No dobra, może u mnie to nie było korpo, ale ślęczenie po nocach i nadgodzinki były na porządku dziennym, nie licząc korków i weekendów na regenerację w dresie, bo chęci najmniejszych nie było na żadną aktywność. Wbrew pozorom kochałam to tempo.

No niestety – ta grafika to chyba najlepsza ilustracja roku 2011.

Oboje jednak czuliśmy, że warszawskie tempo to nie warunki dla nas. Zwłaszcza że powoli kiełkowała w nas potrzeba zapuszczenia korzeni. Dosyć już mieliśmy wynajmowanych mieszkań, jadania na mieście, weekendów „na szybko” i długich kilometrów do kogokolwiek bliskiego. Nawet kosztowne wakacje letnie i snowboardowe urlopy nie rekompensowały nam tego poczucia, że nie w taki sposób chcemy przeżywać naszą codzienność.

Krótkie wypady w ciepłe kraje i na deskę już nie starczały, żeby regenerować siły do pracy w tym tempie, więc postanowiliśmy na dobre opuścić Warszawę.

Z tradycyjnym rodzinno-snowboardowo-sylwestrowym przytupem rozpoczęliśmy 2012 rok.

2012

No i wróciliśmy. Ukochany Poznań powitaliśmy kredytem mieszkaniowym na resztę życia, odświeżaniem zaniedbanych znajomości i totalnym slow tego miasta (no dobra, może najwolniejsze to ono nie jest, ale tempo Warszafffki jest nie do przebicia). Mąż wrócił pod bezpieczne skrzydła poprzedniej firmy, a ja… no cóż…

Nowy look na nowe miasto. Miałam wrażenie, że zawojuję poznański rynek, ale pisany mi był zupełnie inny scenariusz…

W Warszawie zdążyłam przywyknąć do stawek, które satysfakcjonowały, do podejścia do ludzi, gdzie ceniono za doświadczenie, a nie koneksje. W Poznaniu zderzyłam się ze ścianą śmiesznych płac (może miałam po prostu pecha?), poznałam smutne historie kolegów i koleżanek ze studiów. Niedowierzając, wybrałam się nawet na kilka rozmów o pracę. No i pełna rozczarowania i niezgody na bycie traktowaną w podobny sposób założyłam własną działalność.

Pani Przedsiębiorczyni przez duże P – dreszczyk emocji, nowe ciuchy, nowa fryzura, nowy look na miasto i (wmawiałam sobie) byłam GOTOWA. Uśmiecham się pod nosem, kiedy patrzę na tę fotkę. Jak wiele jeszcze wtedy trudnych lekcji przedsiębiorczości było przede mną! Ale też, ile przygód!

Z perspektywy czasu ta brutalna lekcja od poznańskiego rynku architektury jawi się mi jak największy motywator do wyjścia ze strefy komfortu! Z powodzeniem mogę przyznać, że to wtedy narodziłam się jako przedsiębiorca. Skorzystałam z dotacji, żeby kupić licencję na specjalistyczne oprogramowanie (w dzisiejszych czasach to już nie są tak kosmiczne kwoty, ale wtedy brak konkurencji pozwalał na sprzedawanie legalnego software’u do projektowania i wizualizacji za jakieś nieogarnialne kwoty) i ruszyłam dumnie jako Architektura Agnieszka Gaczkowska. Paradoksalnie, mieszkając w Poznaniu, realizowałam głównie projekty spoza tego miasta. Ba! Nawet spoza województwa! Kujawsko-pomorskie stało się moim „terytorium”. Nawet główna siedziba firmy do dzisiaj funkcjonuje właśnie tam.

2013

Eldorado bycia własnym szefem, sprytne kooperacje projektowo-wykonawcze (mąż – „branżysta” – drogowiec oraz duża ekipa znajomych z okresu studiów plus wykonawcy doglądani przez mojego osobistego tatę, który w międzyczasie przebranżowił się na budowlankę, bo tak spodobały mu się nowe technologie; tata całe życie naprawiał sprzęty RTV-VIDEO, ale kiedy jego zawód praktycznie wymarł, tylnymi drzwiami zaawansowanych instalacji ledowych wszedł do świetnych zespołów wykonawców budowalnych) i – nie czarujmy – imponujące finanse ładowały moje baterie. Warto wspomnieć też o dzikiej frajdzie na poziomie personalnym: od niskich uczuć triumfu, kiedy koledzy z roku chałturzyli albo za psie pieniądze, albo za „materiał do portfolio” (czyt. za darmochę! – klasyczny sposób na wyzysk żółtodziobów przez właścicieli biur w naszej branży) i to ja mogłam im uczciwie zapłacić za pomoc w projekcie, poprzez typowo kobiece rozbijanie szklanego sufitu (nic nie zastąpi satysfakcji, kiedy wszyscy panowie na budowie proszą o rozwiązanie problemu, najlepiej na rysunku lub schemaciku, który wszyscy odczytają, a Ty wiesz, co robić!), aż po czysto rodzinne: „Zobaczcie! A nie mówiłam, że się uda!?”. Po filologii raczej zachęcano mnie do pójścia do „normalnej pracy” zamiast myślenia o kolejnych, wymarzonych studiach architektonicznych. Nigdy nie zapomnę dziadkom wsparcia duchowego i pożyczki na pierwszy, najcięższy rok na Polibudzie.

To był rok przełomów. Również prywatnie. To wtedy pojawiła się nasza pierwsza córka.

Och, jaką byłam modną mamą. Od rasowych kiecek ciążowych po najbardziej wypasione biustonosze do karmienia, najmodniejsze śpioszki i wszystkie insta-baby-must-have. Idealny target branży dziecięcej i parentingowej. A co najważniejsze, godziłam rolę mamy i przedsiębiorczyni! Akurat kończyłam dużą realizację (adaptacja dawnej cukrowni na powierzchnie biurowe dla firmy transportowej) i co prawda zdarzało mi się biegać po budowie z zachustowaną Lenką, ale najczęściej po prostu „ratowałam” rysunkami rozwiązań „na już”. No bajka, prawda? Taka biznesmama na high-life.

Czułam zmęczenie, czułam niedospanie, czułam, że za dużo, za szybko i wszystko na raz. Ale nie przyznawałam tego przed sobą, a – broń Boże! – przed światem. Nawet w ciąży na pełnych obrotach, zawodowo i prywatnie.

Nawet w zaawansowanej ciąży nie odpuszczałam pracy czy też spotkań ze znajomymi. Ba, nawet wybrałam się na koncert ukochanej Alicii Keys! Nie było opcji, żeby uronić choćby odrobinę wrażeń, jakie były w zasięgu naszego czasu.

Idealny wizerunek wszechogarniającej mamy, który pewnie dobijał moje koleżanki z dzieciobasenów, dzieciosensoryki, dzieciomuzyki i co tam jeszcze aktualnie było modne, nie mógł przecież mieć ani jednej rysy!

Tak! Snowboard w austriackich Alpach też zaliczyliśmy z kilkumiesięczną Lenką „pod pachą”. No bo przecież jak? Zwolnić?!? Odpuścić!?!? NIGDY!

2014

Duma rodziców, duma męża, niedościgniony wzór koleżanek, które wpadały po porady „jak się ogarnąć” i na kawkę do mojego wypucowanego domku (oczywiście, na tej płaszczyźnie też nie mogłabym odpuścić! No jak?!). Oj, jaka byłam mądra, pomocna, uczynna w dzieleniu się patentami na to, jak klikać projekty, kiedy dzidzia książkową drzemkę zalicza. Oj, jak łatwo było mi oceniać mamy, które marząc o chwili dla siebie, pakowały dzieci do żłobka, żeby choć w pracy odetchnąć od pieluch. Oj, jaka byłam głupio-mądra!

Ale byłam też obsesyjnie spełniona jako mama. Wielka rewolucja w głowie dopiero się zaczynała. Coraz częściej trafiałam na bardziej doświadczone mamy przedsiębiorczynie, które powoli, stopniowo, cierpliwie pokazywały mi, jak mocno mój punkt widzenia jest ograniczony. Niczyja wina. Tak mnie wychowano, w takim środowisku brodziłam całe życie, takie wartości zasysałam – jak gąbka.

No przecież z dzieckiem można dokładnie tak samo, jak bez!!!

Jeszcze wtedy wmawiałam sobie, ale powoli już coś we mnie pękało…

Lenka przejmowała uwagę na spotkaniach z bezdzietnymi znajomymi, którzy powoli się wykruszali.

Jestem ogromnie wdzięczna jednak za to odwieczne pragnienie „więcej”, za ten gen drążenia głębiej, który pewnie jakoś podświadomie dał odwagę do tego, by wskoczyć z ciepłego jeziorka pierwszej dzidzi w Bajkał drugiej… pod rząd.

Żeby nie było, że macierzyństwo zrobiło mi z mózgu budyń, równolegle pracowałam na pełnych obrotach (jeżeli jesteś na etacie, doceniaj każdą chwilę macierzyńskiego, bo na własnej działalności nie jest już tak kolorowo!). Teoretycznie zatrudniałam, bo w świetle prawa dla przedsiębiorczyń praca i opieka nad dziećmi się wykluczają. Nie wnikając bardziej w szczegóły – ciągłe drżenie przed fiskusem wpisane jest niestety pomiędzy dzieci i własny biznes. W praktyce wie­cznie martwiłam się, czy spotkanie z pracownikiem to już powód, dla którego łamię jakieś przepisy (bo pracuję niby), czy jeszcze wolno mi pochylić się nad koleżanką i pokazać, jak dany rysunek miałby wyglądać (bo teoretycznie, jak już coś jej tam poklikałam na monitorze, to ja wykonałam pracę). Nawet z głupim podpisem na fakturze pędziłam do zatrudnionej koleżanki, bo przecież mi nie wolno, bo mogę stracić status „osobistego sprawowania opieki nad dziećmi”. Na etacie możesz dorobić do bezpłatnego wychowawczego. Niestety „na swoim” nie jest to już takie proste. Raczej czeka Cię opłacanie pełnej składki ZUS albo kary za nielegalną pracę…

Eh… wtedy pierwszy raz trafiłam na tę poniższą grafikę. To ona uruchomiła całą lawinę przemyśleń na temat linii praca – macierzyństwo – życiowe wybory – priorytety. Zawsze miałam wszystko, na co pracowałam. Nagle zdałam sobie sprawę, że tak dłużej się nie da. Czas nauczyć się wybierać.

Grafika znaleziona w czeluściach Internetu mocno dała mi do myślenia…

2015

No i jak się domyślasz, wybrałam. Synek przyszedł na świat w maju, a ja na dobre pożegnałam się z tempem biznesmama na rzecz slow mummy.

Synek, który w wieku 7 miesięcy potrafił już wyjść z kojca (dla niedzieciatych: to takie pseudo łóżeczko, do którego wkładasz dziecko jak do bezpiecznej klatki z masą zabawek, żeby nie zrobiło sobie krzywdy, kiedy oddajesz się hedonistycznym pięciominutowym oddechom od ciągłego posiadania oczu w du@# i na przykład idziesz na dłuższe posiedzenie do toalety), dał mi – delikatnie mówiąc – w kość. Zwłaszcza że za punkt honoru przyjęłam fakt, że pierwszą placówką moich dzieci będzie przedszkole! Tak! Dobrze się domyślasz. Lenka (spragniona ciepła i uwagi) oraz Tomek (najruchliwsze dziecko jakie znam) = macierzyństwo level hard.

Teraz śmieję się z takich fotek, ale w dobie wiecznego niedosnu, niedoczasu, niedoodpoczynku, jakoś nie było mi do śmiechu.

Ale, jak to mówi moja babcia: „Nie ma tego złego”. He he 🙂

Z jednej strony to czas totalnego porzucenia pracy. Oddawałam klientów kolegom i koleżankom po fachu, ale sama odpuściłam totalnie. Nie muszę pewnie wspominać, jak odbiło się to na domowym budżecie na rzecz…

No właśnie.

To był ten moment!

Aby kreatywnie wypełnić godziny, kiedy byłam przyspawana do Tomkowych ust ssących, ruszyłam na poszukiwania dzieciorękodzieła. I tak się zaczęło. Kiedy zobaczyłam, jak bardzo ono ratuje skołatane nerwy Lenki (raczkujący brat coraz bardziej dawał się we znaki), sama ruszyłam w sentymentalną podróż po wspomnieniach rękodzielniczego dzieciństwa. Zaczęło się od szycia ubranek dla lalek, lepienia glinianych naczyń, malowania, wycinania, przyklejania i dłubania w najróżniejszych masach.

Kuchnia zamieniała się w pracownię malarstwa, rzeźby, filcu, tkania. Kreatywnej rozpuście nie było końca!

Kiedy w szale przedświątecznych przygotowań babcia (co roku spędzamy święta w rodzinnej miejscowości w rytmie odwiedzania rodziców, teściów, babć, ciotek i dalszej rodzinki) znalazła stare zapasy włóczki, drutów i szydełkowych gadżetów, przeniosłam się w świat wspomnień z podstawówki i ogólniaka. Moje pokolenie dziergało superdługie szale i wielkie nirvanaswetery, które nosiło się do martensów. I za cho@#$ nie pokażę Ci fotek z okresu, jak wtedy wyglądałam :P).

I to był ten magiczny moment!

Na nowo połknęłam bakcyla dziergania. A może babcia wiedziała, że mi to pomoże (dostawałam fioła w tej mojej złotej klatce perfekcyjnego macierzyństwa). W każdym razie rzuciła od niechcenia: „Zabieraj to do Poznania, bo sprzątam w szafach na święta i jak nie zabierzesz, to wyrzucam (no jakoś nie wierzę, że nowy kocyk z magicznej wełny, kupiony impulsywnie na jakimś durnym pokazie, miałby zająć honorowe miejsce w największej szafie).

Z świąt 2015 wróciłam już zainfekowana bakcylem dziergania. I ta kojąca infekcja przejęła kontrolę. Po raz pierwszy końcówka roku obyła się bez snowboardowego wypadu. I świat się nie zawalił!

„No dobra! To ja się pytam, gdzie są moje narty!? I Wasze deski!?”

2016

Dziergałam jak szalona! Pufki do dziecięcego, pledy do sypialni, koce do salonu, dywany, poduszki, osłonki na donice, serwetki na stole, maskotki dla dzieci. Wpadłam w cug!

Ilości włóczki, bawełnianego sznurka, wełny i akcesoriów do szydełkowania przerosły moje najśmielsze oczekiwania lokalowe i budżetowe.

Ze względu na mój zawód (i ciągłą potrzebę dokupienia nowych włóczek – więc i debet na koncie) zaczęłam realizować małe projekty pokoików dziecięcych. Przyznam się bez bicia, że tak aranżowałam wnętrza, że jakoś magicznie zawsze znajdowały się tam co najmniej ze dwie poduchy, dywan i pufki mojego szydełkowego wykonania. W ten sposób monetyzowałam moje skille – i te architektoniczne, i te szydełkowe. A że trafiłam na moment mody na handmade we wnętrzach (mam wrażenie, że ta fala ciągle wzbiera, rotują tylko aktualnie trendujące techniki), znowu poczułam się jak przedsiębiorca!

Równolegle do mini projektów ruszyłam z regularnymi warsztatami szydełkowania. Koleżanki po architektonicznym fachu wpadały odpocząć od ekranów przy niespiesznym slow dziergania i domowego ciasta. Powoli w moim domu zaczęły gościć koleżanki koleżanek, potem koleżanki koleżanek koleżanek. Ja czerpałam pełnymi garściami z tego „zewnętrznego” świata i rozmów – tak słodko innych od tych na placu zabaw (dostawałam szału, kiedy znowu wjeżdżał temat bezglutenowego obiadu, nowych kurteczek czy najmodniejszych dzieciozajęć lub zaczynało się pouczanie, kiedy i co się powinno, trzeba albo jest zalecane).

Kilometry sznurków i włóczek, hektolitry kawy i przegadane dłuuugie godziny. Tak w skrócie można streścić start warsztatów OPLOTKI.

Tylko mężowi coraz mniej podobał się schemat pt. „Wracam po pracy w korpo, marzę o dresie i kolacji, a tu stado bab, herbatka z wkładką i gooooodziny plotkowania w salonie, podczas, gdy ja z dziećmi >>>ciii<<< w ich pokoiku”.

Czasem udawało mu się wyrwać z domu, ale zazwyczaj z dwójką łobuzów pod pachą. Nie dziwię się, że było mu ciężko… 😛

To on postawił sprawę jasno. Dyplomatycznie mówiąc, poprosił o przeniesienie tych sabatów poza domowe pielesze. I TAK NARODZIŁY SIĘ O-PLOTKI!

Dzięki wydarzeniom na Facebooku nasze szydełkowe narady nabrały tempa. Na prędko sklecony fanpage (bo wydarzenia prywatne były niewidoczne dla nieznajomych) trzeba było nazwać – więc PLOTKI PRZY OPLATANIU dały OPLOTKI. I tak zaczął się nowy rozdział w moim życiu.

Poszukiwanie warsztatowych inspiracji dla OPLOTKI oczywiście przenikało się z domową codziennością.

W okolicach listopada/grudnia dojrzałam do tego, aby warsztaty były płatne. Wyobraź sobie chmarę totalnie obcych osób, która oczekuje od Ciebie, że będziesz uczyć szydełkowych gwiazdek zamiast spędzać czas z mężem, którego nie widziałaś cały dzień.

Ciągły niedoczas wspólnych chwil w gronie całej rodziny zrekompensowały nam święta. Powoli zaczynaliśmy tęsknić za snowboardową tradycją i nieśmiale kiełkowały w nas pomysły na zarażenie dzieci miłością do białego szaleństwa.

2017

Jak się domyślasz, to w 2017 roku skrystalizował się w mojej głowie pomysł na szydełkowy biznes. Przetestowałam, sprawdziłam, wiedziałam, że nie może się nie udać. Potrzebowałam tylko (a raczej aż!) konkretnych umiejętności. Totalnie nowa branża. Totalnie nowy charakter usług. Totalny stereotyp, że to niedochodowe hobby dla mamusiek, a nie sposób na zarabianie na chleb, i to niesamowite przeczucie, że to JEST TO! Kilka miesięcy bezskutecznie szukałam mentorów biznesowych, którzy pomogliby mi w internetowym marketingu, strategii biznesowej i ogólnym „postawieniu” tego modelu biznesowego na nogi. Oszczędzę Ci historii rozczarowań, zainwestowanych pieniędzy, których ubywało w zastraszającym tempie. Poradzę tylko na bazie bolesnych doświadczeń: wybieraj mentorów, którzy dokonali tego, co Ty planujesz. A jeżeli planujesz uczyć się biznesu – to z pewnością nie u tych, których jedyny biznes to uczenie biznesu…

Ucz się od praktyków!

Jak pewnie już wiesz z jednego z poprzednich wpisów, gdzieś w okolicach 2016-2017 narodziły się OPLOTKI, ale tak naprawdę rozwój marki liczę od momentu, kiedy zaczęłam współpracę z moją mentorką biznesową SIGRUN.

We wrześniu 2017 dołączyłam do programu online MBA (SOMBA), aby uczyć się marketingu internetowego i metod na sprzedawanie moich rękodzielniczo-architektonicznych usług, ale tak naprawdę znalazłam o wieeele więcej!

Po 3 miesiącach z powodzeniem sprzedałam swój pierwszy kurs online (szydełkowy, który do dziś jest w ofercie OPLOTKI w ciągle ulepszanej formie) i ruszyłam na podbój poznańskich spotkań networkingowych jako prelegentka inspirująca do przedsiębiorczości kobiecej wbrew schematowi mama = praca albo dzieci.

Stałam się znowu biznesmamą. Oj, nie kryję, że brakowało mi tej przedsiębiorczości.  Brakowało.

Do dziś mi to zostało i przyjmuję każde zaproszenie na event, na którym mogę poopowiadać o tym modelu biznesu online, który – moim zdaniem – daje ogromne możliwości właśnie obciążonym czasowo (nie tylko macierzyństwem) kobietom.

Wspólne wypady rodzinne przeplatałam wyjściami biznesowymi i nagle ponura codzienność na nowo nabierała rumieńców.

W końcu dałam sobie pozwolenie na nieogarnianie wszystkiego. Przestałam zrzędzić i odpuściłam trochę hodowanie dzieci na genialnych pływaków, muzyków, superkreatywne istoty myślące. Nauczyłam się doceniać to, że nie wszystkiego te nasze dzieciaki muszą uczyć się od mamy. Mają przecież fajnego tatę.

Jackowa fascynacja triathlonem udzieliła się synkowi.

No zgadnijcie, dlaczego synek pływał w piance przez całe chorwackie wakacje? #jakitatustakisyn

2018

Był rokiem wielkich przełomów dla OPLOTKI.

Poza produktami rękodzielniczymi, kursami rękodzieła online (do dzisiaj znajdziesz je w naszym sklepie) oraz warsztatami realizowanymi stacjonarnie do oferty wprowadziłam… siebie!

Po licznych zapytaniach typu „jak Ty to robisz, że Ci się udaje utrzymywać z rękodzieła?”, postanowiłam w końcu zacząć dzielić się wiedzą i doświadczeniem zdobywanym zarówno w programie SOMBA (więcej ogólnej wiedzy biznesowej), jak i w praktyce (bardziej kosztowna metoda prób i błędów, wdrażania rozwiązań i pomysłów, które często były trafione, ale też czasem wymagały wiele czasu i uwagi, a okazywały się nietrafione). Na podstawie tej mikstury wiedzy teoretycznej z zakresu szeroko pojętego biznesu online oraz doświadczeń w branży handmade powstały programy dla rękodzielników:

Akademia Rękodzielnika oraz bezpłatna grupa wsparcia OPLOTKI AND FRIENDS – JAK ZARABIAĆ NA RĘKODZIELE, a ja z powodzeniem realizuję szkolenia stacjonarne dla rękodzielników. Najczęściej są one organizowane dla grup zainteresowanych konkretnym zagadnieniem (np. jak promować rękodzieło na Pinterest, jak założyć sklep internetowy z rękodziełem itp.) lub realizowane na zlecenie zewnętrznych podmiotów (np. na zlecenie Miasta Poznania dla uczestników ZAUŁEKRZEMIOSŁA ).

W 2018 roku przekonałam się również, że dla rękodzieła nie ma granic i jest to zaledwie furtka do realizowania większych projektów z głębszym przesłaniem. Takie wydarzenia jak np. Międzynarodowy Festiwal Kultury Dziecięcej w Pacanowie uświadomiły zarówno mi, jak i koleżankom z zespołu, że ta praca daje niesamowitą możliwość poznawania nowych miejsc i ludzi oraz „otwierania głowy” na nowe.

Omal przeoczyłam ważnego faktu! Na przełomie 2017/2018 zdałam sobie sprawę, że „wielkie rzeczy”, do których stopniowo nabierałam odwagi, nie zadzieją się same. Tym bardziej – nie zrealizuję ich w pojedynkę. Zaczęłam coraz bardziej świadomie pracować nad zbudowaniem zespołu osób, z którymi wspólnie będziemy realizować „misję” OPLOTEK. Znowu pod przewodnictwem mojej mentorki Sigrun (tutaj posłuchasz upublicznionej części mojego szkolenia) uczyłam się umiejętności potrzebnej do prowadzenia już nie tylko jednoosobowego biznesu, ale skillsetu potrzebnego do tworzenia całej organizacji.

Dokładnie 31 lipca oficjalnie wystartowało STOWARZYSZENIE OPLOTKI, lokal i pierwszy wielki wspólny projekt: Projekt Zajezdnia, a właściwie OPLOTKI POP-UP.

Kiedy zobaczyłam, jak potężne rzeczy OPLOTKI mogą robić w zgranej grupie kobiet, pozbyłam się wszystkich obaw. Zrozumiałam, że do takich rzeczy „jestem stworzona”! Z całą energią (i ogromną wdzięcznością za umiejętności zdobyte w programie) zostałam ambasadorką programu SOMBA (tu piszę więcej o programie Sigrun). Oficjalnie pomagam w tzw. onboardingu nowych uczestników. W praktyce – taki roczny intensywny program dla przedsiębiorców to trochę jak uniwersytet: ja pomagam w szybszym odnalezieniu odpowiednich materiałów w bibliotece, zadomowieniu się w tej międzynarodowej społeczności i przygotowaniu do „zajęć”, które często są bardzo intensywnymi sesjami z porcją wiedzy do wdrożenia w swoim biznesie od zaraz. Minimalizuję czas potrzebny na zorientowanie się, jak działa program, aby zmaksymalizować Twoje efekty.

2018 rok był bogaty w przełomy, inicjatywy, działania i wnioski, dlatego po więcej zapraszam Cię do szczegółowego podsumowania video poniżej.

2019

Wiem, opisałam mijający rok szczegółowo w poprzednim artykule – ale mimo wszystko powtórzę wniosek, który dzwoni mi w głowie najgłośniej.

Gdzieś usłyszałam takie zdanie: „Jesteś wypadkową pięciu osób, z którymi spędzasz najwięcej czasu”. Jakoś mocno zapadło mi w pamięć. To było dawno, ale właściwie dopiero w 2019 „na całego” postanowiłam wdrażać to w życie. Świadomie wybierałam wydarzenia, na które poświęcałam czas. Świadomie wybierałam towarzyszki spotkań przy kawie. Coraz bardziej świadomie wybierałam rodzinę ponad rozpraszacze. I to działa!!!

Porównuję się do siebie z wczoraj. I wiesz co? To porównanie wypada coraz bardziej korzystnie. W jakim sensie? A no takim, że widzę, jak się zmieniam i powolutku staję się tą osobą, która mi imponowała jeszcze rok, dwa lata temu.

 

Sigrun live, Forbes Women Meetup, Kongres Kobiet i inne spotkania silnych kobiet które imponują mi osiągnięciami. Mam wrażenie, że przez jakąś magiczną dyfuzję uczę się ich determinacji, skupienia na celu, nierozpraszania małymi sprawami (im bardziej jestem widoczna, tym hejt frustratów leje się szerszym strumieniem). Uczę się radzić sobie z trudnymi emocjami, poznaję specjalistki w dziedzinach, o których istnieniu jeszcze jakiś czas temu nie miałam pojęcia, i czerpię garściami z tego przebogactwa Życia przez duże „Ż”.

Wiem, że Twoje wzorce są prawdopodobnie zupełnie inne, ale sama idea dawania sobie szansy, otaczania się inspirującymi CIEBIE namacalnymi dowodami, że da się, działa jak żaden inny motywator – niezależnie na jakim polu. Kiedy przejmujemy inicjatywę, aktywne działania zastępują bierne marudzenie. Wszędzie tam następuje pozytywna zmiana! W jakiś sposób naginamy ten skostniały świat do swoich potrzeb i zmieniamy go dla siebie i innych na ciut lepszy, ciut bardziej „NASZ”.

Jeżeli nie podoba nam się rzeczywistość, w której funkcjonujemy, zmieniajmy ją same! Nikt tego za nas nie zrobi!

I tego Ci życzę na tę nadchodzącą dekadę!

Abyś świadomie wybierała tych kilkoro ludzi, z którymi spędzasz najwięcej czasu. Aby Cię napędzali, motywowali i sprawiali, że porównując się do siebie z wczoraj, poczujesz, że rośniesz.

Agnieszka Gaczkowska

www.oplotki.pl

PAST DECADE IN REVIEW

3 kids, 2 massive projects, and 1 big fat goal.  One marriage and multitude of lifelong friendships. Three cities that I tend to go back both in memories, but also phisically. Invisible line between Berlin-Poznań and Warsaw  that was crossed back and forth …enriched by Zurich, Copenhagen, French Alps and Coast of Croatia.

A decade filled with precious lessons, that shaped who I am.

I wish the next 2020 decade was as rich as the past one.

Ready to dive in?

Here we go…

2010

After graduating Linguistics ( English Filology to be exact) …instead of becoming a school teacher or a translator… I took a leap of faith and followed my childhood dream of becoming an architect. When my friends dilluted time into parties..I was already strategically sending CVs to architectural studios (The party time…I had all covered during English studies…). No wonder, I was quite experienced after graduating and quickly slided into professional work.

One thing from pre-2010 is also worth mentioning.

I got married during my studies…( I will spare You the story how Jacek was carrying me in a white dress to step the threshold of…no no—not our dream home…a dormitory room to be exact….heh…good old days without big fat loan to own our place) … and took part in students exchange (Just imagine my husband driving back and forth to Berlin to join me during Erasmus „integration”  and coming back to his everyday job routine here in Poznań)

Our marriage is definitely  material for yet another story…bot it goes way more back than just the past decade…

Anyhow…

I entered past decade as a married architect who loved to spend money on snowboaring trips and beach seasons around Europe rather than on living any house-car-kids stereotype.

Architectural studies in Berlin have opened my head to diversity. They were veeery hard, however tought me that there is nothing mind-changing like international community. It makes You question all the stereotypes Yoy take for granted and make You realize there is more to this world than just the tip of Your nose.

We topped the Year with traditional Christmas-Snowboarding-New Year’s party marathone ..

2011

Later on…there was only work, work, work…

Jacek has already been working full time in his road-design corpo, I was working on my Masters Diploma in Architecture…so You must imagine us living in a dormitory like two freaks…who did not party, but clicked away their time in constant work.

It did pay off!

When Jacek got promoted to Warsaw in June, I was the only one to defend my diploma ( ONLY ONE! All of my peer-students defended it in September)  and was able to start my career…following Jacek to Warsaw off course 🙂  He worked in his corpo, I was hired in dinamically growing architectural studio with a true leader who tought me lessons I implement till this day in my own team.

We called ourselves lucky…

We even had a CAT in our office back in Warsaw! We called him ArchiCAT ( as our design software – ArchiCAD) 

Once I have even menaged to catch the reality of our design work in Rysyarchitekci.ploffice…with our Archi CAT on the desk…

I lost track of time. Months of work were passing by like crazy. I added another projects to my portfolio and grasped all the skills I could develop in this office. Even when now I look at it from a perspective…I see I always tended to select those tasks that required going back to history of a building or I was picking up working on some historical details of interior design. Natural materials like wood, straw, hay, ground…were always the center of my interest. Now I know I was always drawn into handmade! Even back then when I was working on big cubatures! (Works from that period were: bliźniacze dworce w Strykowie i Głowniedetale historyczne dla dworca w PrzemyśluMuzeum Rybołówstwa w Niechorzu)

Jacek also lived the life of work. We met in the evenings…too tired to do anything but cuddling. We spent weekends either travelling to our family or sleeping in and watching soap-operas…we slowly were feeling stagnant…

I guess this graphics sums up our Year in a best way…

We both felt that the hectic pace of living in Warsaw is nothing we can settle for. We said enough to being far away from our family, friends and people who shared our love for snowboarding and travel.

Short trips and „dropping by” to Poznań was not enough for us, so we left Warsaw for good.

With a traditional Family Christmas-Snowboarding craze- PArty New Year’s Eve …we stepped into 2012.

2012

Our beloved Poznań …we have welcomed with lifelong loan to buy dream flat. We quickly got back into visiting friends, weekends with family, and work.

Yup…not exactly…

My husband got back to his old workplace…like nothing happened…

however…I …

I was at this unemployable „time for kids” age … Sad …but true…

New city, new look…I thought I will get back to my old job…but there was a totally different scenario waiting there for me…

In Warsaw, I got used to satisfactionary payments, hard work.

In Poznań I got depressed after not finding job that could satisfy me in terms of professional growth and payment. I listened to my friends’ horror-work-stories…how they did not get paid or have been treated like sh@# …and I felt only one thing.

DISAGREEMENT

…without further ado…I set up my own studio. As it has quickly turned out that was a turning point not only in my career, but also in private life.

Enterpreneur with capital „E”. New hair, new clothes…new look. I was ready to RULE THE WORLD!

I did not Yet know that there are so many hardcore lessons ahead. I smile to myself when i look at the above photo – this was the moment I felt I can move mountains – and thank godness I had this mindset – It has helped a lot to take on those adventurous ups and downs of owning a business. Funny enough – all my clients came from outside Poznań, so I basically divided my time between sitting by the desk, travelling by car and meeting clients.

2013

Golden times of being my own boss, smart cooperations, great clients – I felt „On top of the world”. I could finally prove myself that following my intuition leads to success. As You may expect…the cozy, comfortable professional position…has led me to some personal longings…

2013 was a Year of breakthrough…our first child – Lena was born.

OMG, what a fancy „mamma” was I! It all started with top pregnant-clothes, and lasted throughout the whole Baby-Lena instagram gadget-mania. I was a perfect target for parenting businesses. And what is more important I played a double role == super MUM…and a super ENTERPRENEUR. I used to run around a building site – both pregnant and with little Lena by my side…I wanted to prove to the whole world „I got this”…Business-mamma giving her best everywhere…

I felt a bit tired…but assumed it will pass. I would NEVER….not in a million YEARS…admit it to the world…

Yes! Light athletics live with my husband, AliciaKeys’ concert?! – Yes OF COURSE…she’ll probably come to Poznań next time in few years’ time… so i can not skip this concert! …

I even went snowboarding when early pregnant! Crazy me! Never dropping a thing…

2014

I felt as if I were the perfect embodiment of my parents’ dream ( successful profesionally, yet having kids), every husbands’ dream (earning enough to care for my whims plus doing all the home-kids logistics…making sure I find energy to care for HIM) and my friends unreachable perfect friend (always ready to invite for a cup of coffee in a squeaky clean house, where they could drop their kids for an hour or five to have them play with fancy toys while we enjoy gossip by perfectly creamed soya latte)… Oh how eager was I to give „good advice” to every woman…how stupid-smart was I!

How un-perfect other women must have been feeling around me… sad, but true…I understand it only now…

But I was all driven by obsessive happiness. I was sooo fulfilled as a mum…I knew…I want more children. I have always been dreaming about this „big, happy family” I felt very strongly…I can make it happen by giving my 150%.

I did have it all.

When I got pregnant with second child…I  realized I can no longer keep up with the pace i did put on myself. I was working hard – both at work and at home…and I felt more and more tired…After nearly falling asleep while driving a car ( with my little Lena on the back seat and Tomek already in my pregnant belly driving back from a whole day at the building site – taking a glimpse at my project fo r a client 400 km away from Poznań) I got a clear wake-up call.

I understood I need to learn the hard lesson. The CHOOSING lesson.

So You probably imagine…after seeing the below graphics…what was my conscious choice…

This graphics popped out in some random google search…back in 2014 …and it transformed my way of thinking about enterpreneurship…

2015

As You may expect…I chose family. My little son was born in may and with his arrival to the world I said goodbye to work. Of-course I did not quit my company, however I delegated everything in my own company to fellow architects and I must admit, that even now I only rarely attend to meetings with clients. That was a definitive goodbye to my architectural career for the sake of totally new path…the mummy path.

Tomek (my second child) turned out to be a busy-baby who gave me a hard-core version of motherhood.

However now I am thankful for the hard-time he was giving to my ideal-motherhood. This was the time I re-discovered handmade…as it could re-connect me with kids ( And buy me some quiet time while they were busy painting, playing with scissors)

My kitchen has been transformed into handmade workshop…

When my grandmother foud all her old knitting and crochet accessories she used for teaching me those oldschool skills when I was little, she said right away ” Do You want that? I will not be using it anymore?”.  „Off course!!!” I replied and took it altogether with soft Yarns to Poznań. Now I feel she did that on purpose, as she always claimed knitting is a therapeutic activity for homestead mums… Anyway…I understood what she ment!

I sank for good. Crocheing saved my sanity at home. While listening to favourite podcasts…I was changing kilometres of wool and cotton into home-design. So for 2015 Christmas I got an intro to my lifestyle-business Idea…from my granny…

Ok! Where is my mummy? Is she crocheting again?!

2016

I knitted like crazy. I re-decorated all rooms in our apartament. Crochet plaids, knitted blankets, woolen carpets and cotton poufs. I had it all! I feel I was chanelling this creative architect-energy I could not give expression at work …and I was changing it into handmade interior design.

Dziergałam jak szalona! Pufki do dziecięcego, pledy do sypialni, koce do salonu, dywany, poduszki, osłonki na donice, serwetki na stole, maskotki dla dzieci. Wpadłam w cug!

When my friends ( stuck in their job, in front of computers for half of the day) visited me…they not only bought those products…( So I was even more happy to create new ones in various shapes and sizes) …they discovered I can teach them, how to make them!

A whole new decade of knitting parties started at my house. It all began with my friends visiting me in the evenings to meet for this mindful handmade gossip-time. After a while – they were bringing their friends to join us. And soon…these friends…were taing friends of their friends…Ad suttenly I found myself organizing 3-4 crochet parties a week with total strangers.

You can imagine my husband, after 10 hours of his corpo-job…shhhsing our kids in nursery room while we did our handmade meetups …

And actually – one day he was the one to say ENOUGH! He suggested we take those meetups outside – to some cafeterias or caffees.

I took crochet workshops outside…and Jacek took up baby-sitting role…

I must admit that thanks to jacek OPLOTKI was born.

As I needed to set up a Facebook business page in order to use „events”  I came up with the name. It is a play on Polish words for gossip (plotki) and handmade (oplatanie). Thus I started with OPLOTKI profile…and soon I realized this is a business idea…as the popularity of workshops grew stronger, especially before Christmas.

Constant lack of time together ( When Jacek came back from work, I was gone crocheting) we compensated during family Christmas. However I knew I need a different model for this business in order not to go back to trading time for money…that would put me right into where I dropped architecture.

2017

As You probably sence – it was a Year, where I acively searched for a different model. I knew I need to change something, but I did not know what. I felt this work is a perfect combination of architecture and craft. I knew this is my dream job. However I still did not know how to make it earn enough to pay the bills and give me enough time to be a homestead mum.

I was experimenting with business lessons, free webinars and even paid programs… however they all left me with more questions than answers.

If I can sum it up with one piece of adice…I would say – never trust a teacher who is teaching You something he did not achieve…

Fortunately I came accross my business mentor – Sigrun and joined her online MBA  – SOMBA. 

After 3 months I was proficient at using online tools and sold my first online crochet course. 

I have opened my mind to all the possibilities this online business may bring…and jumped into new excitement.

My successes brought the smile back… and a new energy for being a mum

My online successes started to be visible so I was more and more often invited to events where I could share my story…

My successes allowed us to go back to our traelling…as finally our home budget looked a bit better. 

I finally dropped being everything to everybody. As I got more and more passionate about building OPLOTKI, I gradually allowed Jacek take over the kids’ more than I ever let him. His passion for sporths infected kids with healthy habits and I was feeling more and more loaded-off this constant responsibility.

Bike repair rituals became „their thing” …I could be only happy about this …

Guess why my son likes to swim in a daddy-like costume in 30 degrees heat… Yup You got it right…Jacek was doing his thriatlon trainings during Croatia retreat and kids saw him in such an outfit on the beach … 

2018

It was a Year of big breakthroughs.

Apart from handmade online courses and online butique with handmade products…I introduced MYSELF to the offer!

After getting numerous questions like „How do You build Your handmade business?” I started sharing my skills with other handmade artists. I crated free FB group OPLOTKI AND FRIENDS – JAK ZARABIAĆ NA RĘKODZIELE, and intensive online group coaching programs. My ONLINE ACADEMIA FOR HANDMADE ARTISTS and 1-1 coachings got me inspired. With every client I grow confident, that I help Polish craftsmen take their skills online and build steady handmade businesses.

In 2018 I also realized that there is way more to this handmade business than just teaching crafting skills. I started to treat it as a tool to unite people from different age groups, different genders and with extreamally different points of view. Somehow this passion for manual work unites them, at least during workshops.

OPLOTKI also became a gateway to many mind-opening projects that We were invited to.

One of such projects – International Festival for Children’s Culture in Pacanów…where team OPLOTKI was invited to conduct a series of crochet workshops. 

WE! Yes!

I nearly skipped most important thing from 2018. I realized OPLOTKI has a bigger mission than just teaching handmade skills. I also realized I can not make it on my own. After one of coaching calls with my mentor – Sigrun (You find it here)  I started actively growing my team.

On 31st July 2018 an association OPLOTKI came to life!

Together, as a team we realized many new projects topped byOPLOTKI POP-UP(We rented 13 square meters to conducts numerous handmade workshops in the city centre of Poznań.) and Christmas Pop-UP HANDMADE FAIR.

2019

I know, I have described 2019 in detail in this article – but I will repeat one of main lessons from that time.

I have taken one sentence to my heart. „You are an average of 5 people You spend most time with” and I carefully selected people I surround myself with. I dropped toxic relations for  the sake of inspiring myself with like-minded enterpreneurs.

I feel I started to get closer to them not only phisically, but mindset-wise. I like this direction. I will definitely continue it in upcoming decade.

 

All the lie events I attended as a speaker proved to me that OPLOTKI is something more than just handmade. 

When I have found the below graphics somewhere online… I knew i am standing in the first row on the bottom picture…holding hands with other brave enterpreneurial women.

Be the change You want to see…

This is what I wish for You for this upcoming decade!

Agnieszka Gaczkowska

www.oplotki.pl

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

ILE KOSZTOWAŁ 2019?

Jak wiesz, wyznaję zasadę dzielenia się, aby pomnożyć. W myśl tej zasady namiętnie dzielę się wiedzą z zespołem koleżanek współtworzących stowarzyszenie OPLOTKI. TAK! Członkinie stowarzyszenia mają dostęp do mojej wiedzy za free – nie muszą płacić za indywidualne konsultacje lub programy online jak regularne klientki.

Działałam tak od początku. Po pewnym czasie jednak przyszło mi zapłacić rachunek za… naiwność. Liczyłam, że każda z nas będzie tak samo zapalona do idei inspirowania rękodzielniczej przedsiębiorczości kobiecej jak ja, a wiedza, energia i nowe projekty będą pączkować w nieskończoność.

– No, jak to! Przecież tyle z siebie (dla Was) daję! – myślałam. Wręcz wymagałam, aby każda z nas poświęcała na pracę nad ekosystemem wzrostu rękodzielników OPLOTKI minimum tyle czasu dziennie, co ja. Szybko uzmysłowiłam sobie, że to równia pochyła – albo do katastrofy naszej idei, albo co najmniej do utraty grona niezastąpionych przyjaciółek.

Dlatego bez zbędnego gadania rozdzieliłam „miękką” ideę od „twardego” biznesu

Już nie próbuję obarczać odpowiedzialnością za OPLOTKowy biznes nikogo innego poza sobą. Dorosłam i zaczęłam po prostu zatrudniać. Piszę o tym procesie więcej w dalszej części tekstu – tutaj jednak chciałam napomknąć o tym, jak mocno nauczyłam się komunikować potrzeby i wymagać tego samego od koleżanek ze stowarzyszeniowego zespołu. Postawiłam na „małe bóle” kosztem „wielkich domysłów”. Mam świadomość, że często ranię uczucia, sama też nieraz czuję się urażona, ale mam wrażenie, że te małe blizny budują nasze wzajemne zaufanie i rzucają snop światła w miejsca rozmytych granic. Kiedy szczytny projekt społeczny idzie jak po grudzie, bo nie ma środków na jego realizację, to nie ma również chęci dawania bezpłatnej pracy ze strony zespołu. Nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Lepiej wspólnie poszukać takiego modelu, w którym, jeżeli nie finanse, to inne „formy zapłaty” zmobilizują do kontynuacji działań i realizowania zamierzonych celów. Może zabrzmi to gruboskórnie, ale mam wrażenie, że zaczynam rozumieć, dlaczego tak szybko wypalają się wolontariusze, zwłaszcza pracujący przy pomocy metody arteterapii.

Koszty prowadzenia pełnej księgowości stowarzyszenia, abonament platformy sklepu, stałe koszty utrzymania narzędzi do komunikacji online, jak np. ZOOM (członkinie naszego stowarzyszenia rozsiane są po całej Polsce, a nawet Europie), system do wysyłki newsletterów do rosnącego grona fanów rękodzieła (jeżeli nie lubisz naszych wiadomości – śmiało, wypisz się z naszych list, zrobisz nam finansową przysługę :). Ale śmiało możesz się też zapisać :D) to tylko niektóre ze stałych, comiesięcznych opłat. Do tego dochodzą faktury za okazyjne usługi radców prawnych, doradców lub osób zajmujących się szkoleniami choćby z zakresu komunikacji w zespole, sprawnego teambuildingu czy storytellingu lub marketingu. Oburzonym aplikującym do stowarzyszenia, którzy tzw. „składkę członkowską” uznali za osobisty atak na ideę stowarzyszenia, nawet nie poświęcam już energii na tłumaczenie…

Jak wspomniałam: uczę się szanowania czasu, również swojego, bo tylko on do nas nie wraca.

Przede wszystkim czas

Długie godziny bardziej lub mniej konstruktywnych poszukiwań rozwiązań problemów, nowatorskich ofert, innowacyjnych projektów. Długie godziny wydzierane przez każdą z nas z deficytów rodzinnych przytulasów, płatnych zleceń lub bezcennych minut z książką czy też z robótką. To ten (bezcenny) czas okazuje się największym kosztem OPLOTEK. Inkubujemy coś niezwykłego. Czuję, że małe i duże przełomy pchają nas do przodu, ale wszystkie płacimy za nie wysoką cenę.

Sama kupiłam trochę czasu. Dosłownie! Od czasu, kiedy zaczęłam delegować zadania niezastąpionemu wirtualnemu office managerowi (jak mogłam tak długo funkcjonować bez wsparcia Karoliny z Pretty Well Done?!?!) oraz Natalii, zajmującej się projektami graficznymi dla OPLOTEK (polecam współpracę z nią z całego serca), nagle zyskałam oddech na nagrywanie odcinków podcastu z ciekawymi gośćmi (cały proces, który prowadzi do nagrania, to czasowa studnia bez dna) oraz tworzenie nowych (lub ulepszanie istniejących) programów wzrostu biznesowego dla rękodzielników. Zyskałam nawet namacalne godziny, które mogę przeznaczyć na pracę 1:1 z osobami, które potrzebują moich umiejętności, aby tworzyć swoje modele biznesowe i wdrażać je w życie krok po kroku.

Nauczyłam się cenić czas!

Wcześniej przeliczałam pieniądze, teraz liczę czas. Każdy program ułatwiający funkcjonowanie procesów w OPLOTKowym biznesie jest wart inwestycji. Bramki płatności, które oszczędzają czas potrzebny na przyjęcie opłaty za kurs, programy do fakturowania, które automatyzują proces wystawiania rachunku, małe aplikacje, które usprawniają komunikację między OPLOTKami a fanami, uczestniczkami warsztatów, członkami społeczności na różnych platformach: od Facebooka i Instagrama poprzez Pinteresta, YouTube’a aż po podcasty. Paradoksalnie każda z takich inwestycji pozwala zarabiać. Moja praca jest coraz bardziej wydajna. Świadczę usługi na coraz wyższym poziomie, bo w końcu mam wystarczająco dużo czasu na rozwijanie swoich najmocniejszych kompetencji, które bezpośrednio przekładają się na sukcesy moich klientek.

Piszę o tym, aby zachęcić Cię do wyjścia z wpajanego nam od podstawówki modelu „jestem słaba z matmy = idę na korki z matmy”. Zachęcam Cię do modelu „jestem słaba z matmy = olewam matmę (o, przepraszam = deleguję), ale maniakalnie doszkalam się z polskiego, bo czuję, że te moje wypracowania dobrze mi wychodzą i lubię je pisać”. Po ludzku: rób to, w czym czujesz się mocna, dobra, spełniona, bo świat tego potrzebuje. Szkoda czasu na „szarpanie się” z tym, co nie leży w Twoich kompetencjach. Gwarantuję Ci, wokół siebie znajdziesz osoby, które lubią robić to, co Tobie spędza sen z powiek!

Przy okazji odkryłam jeszcze jeden wymiar czasu

Narzuciłam sobie dosyć intensywny rytm pracy. Jakoś pominęłam w swoim planowaniu projektów na 2019 rok fakt, że planujemy powiększenie rodziny. Szczęśliwie nie czekaliśmy długo od momentu podjęcia tej decyzji. Wczesna wiosna przyniosła radosną nowinę, co w duuuużym stopniu zweryfikowało sposób mojej pracy. Paradoksalnie pomogło w delegowaniu zadań, ale również uzmysłowiło, jak trudno jest przedsiębiorczym kobietom, które kochają swoją pracę… zwolnić.

Tak wiele pracy i to poczucie, że świat (czyt. nasz mozolnie budowany biznes) się zawali, kiedy znikniemy na ten mały moment zwany ciążą, połogiem, urlopem (Ha, ha!!! Kto go tak nazwał?) macierzyńskim, wychowawczym…

Też doświadczyłam tego FOMO (i ciągle doświadczam), choć także świadomie zwolniłam. I wiesz co? Świat się nie zawalił bez kolejnego FB live’a w moim wydaniu (szczęśliwie są w zespole niezastąpione koleżanki, które np. dziergają online! ).

Plany, które były zapisane w kajeciku (ciągle jednak preferuję rękodzielniczy oldschool notowania ręcznie na pachnącym papierze), jakoś nie uciekły, pomimo tego, że są realizowane w wolniejszym tempie. A ja dbam o siebie, choć już nie tylko dlatego, że „muszę”, ale dlatego, że zaskakująco szybko odkryłam, że mniej pracy znaczy więcej. Więcej jakości, więcej refleksji, więcej świadomości „po co” i „dlaczego”.

Doceniłam też czas mojego męża. Oczekując od siebie nie wiadomo jakiej wydajności w godzeniu domu i pracy, wymagałam tego samego od niego. Kiedy odpuściłam kilka obowiązków (o tym piszę nieco dalej), przestałam stawiać poprzeczkę tak nieznośnie wysoko również i jemu.

W końcu doceniłam jego pracę – doradztwo wideo, ciągłe podrzucanie nowinek technicznych, które kreatywnie wykorzystuję w ulepszaniu OPLOTKowej jakości pracy, niespożytkowaną energię sportową (kiedy ostatnia rzecz, która przychodzi mi do głowy, to rodzinny spacer albo basen) i wiele malutkich rzeczy, za które w ciągłym biegu nie było (czy tylko tak siebie tłumaczę) czasu podziękować.

Przestałam naciskać, choć naszym ambitnym planem na 2019 było wspólne rozhulanie OPLOTKowego kanału na YouTube’ie (ja – mózg operacji, on – mistrz jakości wideo i montażu). Kłótni o kolejne niezrealizowane pomysły było co nie miara… Odpuściłam. Pogodziłam się z faktem, że woli mieć swój świat, swoją karierę i niekoniecznie musi wspierać OPLOTKI tylko dlatego, że przypadła mu w udziale rola mojego osobistego partnera. Uczę się cenić jego dystans, chłodną kalkulację i bezlitosną krytykę, szczególnie kiedy zapalam się do nowego projektu i płonę tym moim wielkim słomianym zapałem, pełna nieumiejętności mówienia „NIE” lub „odkładania na potem” kolejnych wizji ulepszania świata.

No bo nie można wydziergać jednej poduszki! Nie!!! Ja muszę od razu całe stado! I maskotkę „on top of it!”

W 2019 nauczyłam się upraszczać

Mniej programów, mniej warsztatów, mniej widoczności online, za to więcej pracy 1-1 z klientami i więcej spotkań z EKIPĄ OPLOTKI. Tak w kilku słowach można by streścić wnioski, które płynęły z żonglowania pomiędzy kilkunastoma grupami uczestników płatnych kursów, konsultacjami 1-1 online w nieregularnych godzinach (często wieczornych, po których padałam – dosłownie – bo byłam w pierwszych miesiącach ciąży, o której wtedy jeszcze nie widziałam) i odpowiadaniu na każdą „zaczepkę” ze strony sfrustrowanych zazdrośników. Tę lekcję odrobiłam już w okolicach kwietnia/maja, kiedy potwierdzona ciąża „uskrzydliła” mnie do zadbania o swój dobrostan.

Skołatane nerwy leczyłam nie tylko szydełkowaniem, ale i ogrodnictwem w wersji „urban jungle”. Nie pytaj, ile kwiatków przybyło w naszym domu. Ja już nie liczę. W każdym razie wizyty w poznańskiej Palmiarni wydają się jakoś dziwnie coraz bardziej „swojskie” :).

Kosztem ilości, postawiłam na jakość. Mocno podniosłam ceny moich indywidualnych konsultacji oraz uprościłam programy i kursy online, łącząc kilka mniejszych w jedną spójną całość. Paradoksalnie taka zmiana zaowocowała falą świadomych klientek. W końcu pracowałam z osobami zdeterminowanymi do podejmowania świadomych inwestycji w swój rozwój. Dzięki temu, że moje programy trwają dłużej i są intensywniejsze, przynoszą znacznie bardziej namacalne efekty dla ich uczestniczek, napędzając tym samym moje poczucie, że takie decyzje były nie tylko słuszne, ale i bardzo potrzebne.

No i zyskałam czas na rzeczy naprawdę ważne 😉

Uprościłam też przekaz

Nauczyłam się bez ogródek mówić dla kogo są moje usługi i produkty, ale jeszcze bardziej dopracowałam jasny komunikat dla kogo NIE SĄ!

Coraz bardziej świadomie odstraszam naiwne dusze, które wierzą, że stabilną działalność zarobkową w oparciu o rękodzieło można zbudować w tydzień, miesiąc czy kwartał. Świadomie burzę marzenia o „robieniu spektakularnego biznesu online” w „wolnych chwilach po pracy”. Coraz bardziej otwarcie mówię o swoich wyborach i kompromisach, bo po ludzku wkurzam się, kiedy widzę tę dwulicowość „onlajnów” – pięknych na pokaz i gnijących od środka.

Powiedzmy to sobie szczerze: biznes online to praca jak każda inna. Owszem, daje świetne możliwości skalowania (choć możesz wybrać kameralne programy, jak to jest u mnie) oraz nieograniczone wręcz możliwości finansowe, ale to wciąż PRACA. Ciągła nauka i potrzeba rozwoju, które idą w parze z rzetelnymi godzinami pracy, to nieodzowny element sukcesu.

Zbyt długo próbowałam wbić się w nierealne ideały, by serwować tę katorgę swoim klientkom. Z góry informuję o blaskach i cieniach działalności zarobkowej w oparciu o rękodzieło oraz o tym, że warto najpierw zapytać siebie, czego tak naprawdę we własnym biznesie szukam. Nie warto odkrywać tego dopiero po kilku latach pracy i frustracji.

Rękodzieło zawsze przychodziło na ratunek, kiedy potrzebny był reset, przemyślenie trudnej decyzji, czy po prostu odpoczynek psychiczny od tempa pracy.

Nauczyłam się też (to akurat była bolesna lekcja) nie zakładać z góry, że każda osoba, z którą dzielę się pomysłami i zapraszam do współpracy, ma dobre intencje. Chłodnej kalkulacji, spisywania umów, dbania o jasne wyznaczanie zasad współpracy nauczyłam się, niestety, poprzez kilka bolesnych lekcji, nieudanych projektów, rozczarowujących współpracy i poczucia bycia wykorzystanym. Ale bez użalania – to akurat wliczone w uroki bycia przedsiębiorcą 🙂 .

Zaufałam na dobre intuicji

Każdy nieudany projekt rozkładałam na czynniki pierwsze w myśl zasady: „Nie ma porażek, są lekcje”. Jednak najczęściej dochodziłam do jednego wniosku: TRZEBA BYŁO ZAUFAĆ IRRACJONALNYM PRZECZUCIOM. Kobieca intuicja, szósty zmysł, łamanie w kościach… Zwij, jak zechcesz, ale jeżeli mogę Ci udzielić rady na 2020 – takiej, której sama zbyt długo nie słuchałam – to ZAUFAJ SOBIE. Za każdym razem, kiedy coś poszło nie tak, miałam poczucie, że jakiś wewnętrzny głos mnie przed tym ostrzegał, a ja po prostu go nie posłuchałam.

Teraz uczę się w ten głos wsłuchiwać, zamiast go ignorować. Otaczam się ludźmi, z którymi o tych irracjonalnych przeczuciach i obawach mogę otwarcie porozmawiać. Nie oczekuję nawet ich rady. Sama możliwość nazwania, sprecyzowania, zwerbalizowania takich obaw najczęściej wystarcza do podjęcia decyzji.

Wygrałam moją małą wojnę o czas w domu

Pewnie pominęłabym ten wywód, uznając, że to moja prywatna sprawa, ale zainspirowana ostatnim SIGRUN LIVE postanowiłam się podzielić tą myślą.

Bo kiedy mężczyzna opowiada o tym, jak efektywnie wykorzystuje czas, aby rozwijać swój biznes, to jakoś zakładamy, że jeżeli jest ojcem, to jego partnerka ogarnia dom, a on w całości „upoważniony” oddaje się rozwijaniu biznesu. Wiem! Krzywdzący stereotyp, ale jeszcze ciągle bardzo popularny.

Natomiast ja sama dałam złapać się w pułapkę „wypada”, „trzeba” i „muszę”. Pozwoliłam się wbić w kaganiec powinności, który sprawiał, że doba kurczyła się w zastraszającym tempie, a biznes jakoś nie chciał rosnąć tak, jak powinien.

Mam dzieci. I męża. I biznes

I z czystym sumieniem na pytanie: „Jak ty to godzisz?”, odpowiadam moim: „Zatrudniam pomoc!”. DE-LE-GU-JĘ!

I, o ile nie zaskoczę Cię stwierdzeniem, że dzięki WOM (Karolina! Nie wiem, jak ja mogłam funkcjonować bez Twojej pomocy) i Niezastąpionej Projektantce Grafik (Dziękuję, Natalia! Czytasz mi w myślach i cierpliwie znosisz moje partolenie przepięknych wzorów, które produkujesz) oraz dzięki całej EKIPIE OPLOTKI (koniecznie sprawdźcie o kim mówię, bo nie sposób wyliczyć ich zasług dla budowania OPLOTKI), którą z resztą dobrze już znasz z naszych warsztatów stacjonarnych i online, jakoś daję radę ogarniać OPLOTKI, to zaskoczę Cię może faktem, że…

Najważniejsza pomoc, która umożliwia mi tak dynamiczny rozwój biznesu jest w domu!

Długo próbowałam udowadniać sobie i światu, że potrafię być super mamą, perfekcyjną panią domu i businesswoman gotową na okładkę Forbesa! I TO JEDNOCZEŚNIE!

Bajzel w tle? Nie zrobione „pazury”… Nie, to tylko wspomnienie po czasach, kiedy chciałam wszystkiego na raz i to SAMA! Teraz w nauce szydełkowania pomagają mi koleżanki z zespołu, a w wysyłce bezpłatnych schematów szydełkowych – programy do automatyzacji wysyłki maili.

I jakoś plany przeciekały przez palce.

Dopiero, kiedy zaczęłam z uporem maniaka zmieniać utarte szlaki funkcjonowania naszego domu, znalazłam miejsce na rozwój biznesowy

Zaczęłam dzielić się obowiązkami z mężem. I nie pytaj, jak długo uczyłam się zdzierżać ubieranie dzieci „nie po mojemu”, „nie pod kolor”, „jak nie moje” lub podłogę umytą nie tak, jak trzeba, albo okna z odbitymi paluchami całej rodzinki, uniemożliwiające przezierność. Jak trudno było nauczyć się puszczać mimo uszu kąśliwe uwagi moich i Jacka rodziców na temat tego, jak to się powinnam nauczyć tego i tamtego w domu, jaka to ze mnie była kiedyś „porządna” gospodyni… Ech…

Polubiłam nawet spaghetti w ciągach trzydniowych – w kombinacjach z długim makaronem, ryżem i świderkami. Mąż – zapalony maratończyk/triatlonista – lepiej znosi te kalorie. Ale przynajmniej dzieci pałają do niego miłością bezwarunkową za to wybawienie od warzywno-bezcukrowej-zdrowo-tortury wyrodnej matki z poprzeczką powyżej zdrowej swojskiej normalności pomidorówki i żurku.

Podzieliłam się odpowiedzialnością

Zaakceptowałam, że nie muszę być na każdym spacerze, basenie, wycieczce do parku czy wypadzie na plac zabaw. Zaakceptowałam nie-wegańskie, nie-bezglutenowe, nie-BIO-SRO-ORGANIC, tylko po to, aby znaleźć balans między pracą, domem i sobą.

Nie, nie jestem „za dobra, żeby sprzątać”, „za leniwa, żeby pucować podłogę” lub „za obrzydliwa, żeby myć toaletę” (ah, te oceniające metki, które same sobie naklejamy). Nie szkoda mi czasu na gotowanie (zwłaszcza wspólne) czy długie godziny dyskusji nad pizzą (ot, taka rozpusta czasami) lub drożdżówką (sam gluten, cukier i tłuszcz! O, biada!). Po prostu wiem, że mam poczucie najlepiej spożytkowanego czasu, dzieląc go pomiędzy rękodzielników, przyjaciół i rodzinę oraz osoby, przy których czuję, że wzrastam jako człowiek. Wszystko inne wolę odpuszczać.

A Ty?! Ile godzin tygodniowo pracujesz ZA DARMO?

Czuję, że dzięki takiemu patrzeniu na sprawy daję pracę koleżance, która akurat w tym momencie jej potrzebuje. Dziwne, że ode mnie oczekiwano (społeczeństwo, rodzice, teściowie, mąż, a może ja sama?), że będę wykonywać te wszystkie obowiązki domowe – pracę! – bezpłatnie, ale kiedy inna kobieta zostaje za to wynagradzana (jak za jakąkolwiek inna pracę) nagle staje się to tematem gorącej dyskusji. Ale jak to? Mamy płacić obcej kobiecie xxx (tu wstaw dowolną liczbę) stówy za to, że robi coś, co my możemy za darmo?!

Za drogo?!, Co tak tanio?! Za godzinę? Za konkretną pracę? Jak wycenić mycie okien…a prasowanie?! I tak dalej)

Oczywiście, że możemy – równouprawnienie wkracza „pod strzechy” – ale czy je stosujemy w praktyce i pochylamy się nad tą toną zadań wspólnie? A może Ty wydajesz rozkazy, mąż/dzieci karnie wykonują, ale ciężar odpowiedzialności i logistyki ciągle „wisi” na Tobie i wypala Cię na co dzień?

Czy może troszeczkę bardziej robisz Ty lub robię ja?

Czy może robi ON, ale to Ty dyrygujesz, zarządzasz i tkwisz w roli domowego logistyka (albo lepiej – jak to u mnie było – „wiecznie zrzędzącej baby”).

Jeżeli myślisz, że zatrudniając pomoc, możesz poczuć się jak „pani na włościach” lub właśnie obawa przed taką relacją Cię hamuje – uspokoję Cię! Sama – karmiona legendami dziwnych pań narzekających na ukraińskie gosposie, oskarżające je o kradzieże kostek masła z lodówki – wzdrygałam się na samą myśl, że miałabym być choćby w najdrobniejszym stopniu stać się do nich podobna. Odwlekałam decyzję w nieskończoność.

Takie bajki można włożyć między wiersze (oczywiście, pewnie zdarzają się wyjątki), ale wystarczy popytać i przeznaczyć uczciwą kwotę na wynagrodzenie dla takiej osoby, a nagle Twoim oczom ukażą się równe babki z praktycznym podejściem do życia, głową otwartą na elastyczne modele współpracy i ramionami gotowymi wspomóc dodatkową parą rąk.

Zaskoczy Cię, jak świetnie takie osoby zarządzają swoimi mikroprzedsiębiorstwami i zasobami czasowo-siłowymi! Uwierz mi, wiele możesz się nauczyć o przedsiębiorczości od takich kobiet!

Czy nie martwię się, że rozpuszczam dzieci?

2019 „wyleczył mnie” z obsesji bycia „idealną matką”.

NIE. Nie rozpuszczam moich dzieci tylko dlatego, że ktoś pomaga nam w domu.

Nie. Nie jestem wyrodną matką, bo przez 3 dni z rzędu jedzą pomidorówkę.

Nie. Nie popełniłam macierzyńskiego grzechu numer jeden, bo mąż zabrał dzieciaki na weekendową wycieczkę SAM, żebym mogła naładować akumulatory i po ludzku się za nimi stęsknić.

NIE, NIE, NIE.

A właściwie – TAK!

MAM prawo wychowywać moje dzieci po mojemu i słuchać nikogo innego poza nami (no, mąż ma tu też coś do gadania :P). I TY TEŻ MASZ TAKIE PRAWO! Twój biznes nie musi być POTEM!

TY, WY. Nie musicie być POTEM!

Nie mam innej odpowiedzi. Dzieciaki ogarniają swój pokój, pomagają przy podawaniu posiłków i ich sprzątaniu, pomagają szorować rowery czy samochód. Włączamy je świadomie w jakąkolwiek pracę, którą wykonujemy wspólnie. Wiem, że w niektórych domach dzieci robią więcej, w innych praktycznie nic, ale przestało mnie to interesować.

Nie mam poczucia, że moje dzieci przegapiły jakąś ważną lekcję samoobsługi domostwa, bo podczas ich pobytu w szkole/przedszkolu ktoś inny niż ja ogarnia kurze czy szybę w łazience. Jakoś ciężko byłoby mi (TERAZ) wmówić, że jako dorosłe istoty nie „rozkminią” instrukcji użytkowania zmywarki czy pralki (podglądając technologiczne nowinki – pewno niedługo będą do niej gadać, a ona sama się załaduje).

Poza tym – dzięki delegowaniu prac domowych ćwiczę tzw. „communication skills”

Polecam!  Za takie ćwiczenia (już pewnie się domyślasz) – płacisz coachom od teambuildingu solidne kwoty, tymczasem możesz się ich uczyć w praktyce na własnym DOMOWYM gruncie.

Nie lubisz gotować? Super! Deleguj to zadanie! „A co jeżeli nie będzie mi smakowało?”. Po prostu ustalisz, co jest OK! Nauczysz się przy okazji komunikować potrzeby swoje i swojej rodziny, a może nawet nauczysz swoją rodzinę komunikowania potrzeb nie „przez Ciebie”, ale indywidualnie? Z kulturą, z poszanowaniem czyjejś pracy (asertywne NVC się kłania, i to w praktyce!).

Zatrudniłam pomoc w domu (nawet nie wiesz Asiu, jak bardzo jestem Ci wdzięczna!).

I nie czuję, żebym poniosła tym jakąś porażkę na linii Matka – Pani domu – Żona – Kobieta.

A co najważniejsze, ta decyzja przełożyła się bezpośrednio na rozwój mojego biznesu, zwiększając moją skuteczność jak żadna inna!

Czas o tym głośno powiedzieć! Bo o ile zatrudnianie wirtualnego wsparcia to już trochę taki „lans” wśród mikroprzedsiębiorców, o tyle szukanie pomocy „w domu” to jeszcze (niestety) ciągle powód do wstydu dla przedsiębiorczych kobiet. Zmieńmy to! Mówmy o tym głośno. Nowa dekada nadchodzi i to MY odpowiadamy, jakie standardy zaczną obowiązywać nasze córki!

Dobra, powiało patosem. Już się uspokajam. Do rzeczy – w końcu tutaj o podsumowaniu 2019 być miało!

Jakie sukcesy zaskoczyły OPLOTKI w 2019

Dużo, jak na jeden rok. Ale nie doszłoby do tego, gdyby nie małe wewnętrzne zwycięstwa nad samą sobą! No to od nich zaczynam…

Pozbyłam się poczucia winy.

Już nie tłumaczę, dlaczego godzina mojej pracy kosztuje X, a program mentoringowy albo kurs online Y. Nie rozpaczam, kiedy hejt leje się strumieniami, bo przecież „w głowie się smarkuli poprzewracało” (swoje lata mam, ale facjata i mimika ciągle niepoważna :P). Grzecznie odpowiadam, że NIE, nie wierzę, że pomagając bezpłatnie, mogę zagwarantować Pani sukces biznesowy, i odsyłam na stronę z cennikiem uzależnionym od dostępu do mnie bezpośrednio 1-1. Wierzę, że działa zasada „siłki” – gdyby karnety rozdawano za darmo, prawdopodobnie nikt by na siłownię nie chodził! Trenerzy też nie byliby profesjonalistami. Energia pieniądza to tylko narzędzie: dla klienta – do podjęcia świadomej decyzji i wytrwania w postanowieniu/pracy, dla trenera/mentora/nauczyciela – narzędzie pozwalające na samorozwój i profesjonalizm.

Niestety, wiele rękodzielniczek interpretuje słowa: „Pomagam rękodzielnikom budować stabilne biznesy na fundamencie ich unikalnych rękodzielniczych umiejętności” jako: „Tak, doradzam za free, bo mąż utrzymuje całą nasza pięcioosobową rodzinę, a ja bawię się w panią businesswoman i zapraszam Cię do wspólnej zabawy”.

Nie! To praca.

Jeżeli ktoś sugeruje Ci (instafocie nie kłamią :P), że biznes rękodzielniczy to picie kawki na ręcznie dzierganym pledzie, z lapkiem niedbale rzuconym w kącie łóżka, żeby coś tam poklikać, i sprzedawanie haftowanych w stanie ZEN tamborków ustawiającym się w kolejce klientom to… Hmmm… Cóż, będę tą brutalną babą, która sprowadzi Cię do rzeczywistości. Tak. Tak może wyglądać Twój biznes, ale po okresie układania modelu prosperowania Twojej małej firmy, nauki delegowania i tworzenia modelu biznesowego, który po prostu działa. I chyba nie muszę tłumaczyć, że do tej idylli wiedzie ścieżka ogarniania wszystkiego samodzielnie (bo nie stać Cię na pomoc), „zarywania” wolnych chwil i szukania partnerów, z którymi będzie nam po drodze (okupiona rozczarowaniami równie często jak sukcesami). Ale to (wbrew obiegowej opinii) jest świetny pomysł na własny biznes. Unikalne umiejętności rękodzielnicze są i – w dobie, kiedy roboty będą już za nas robić absolutnie wszystko – będą coraz bardziej „w cenie”. Modele biznesowe mądrze dostosowane do indywidualnych potrzeb twórcy to coś, co w ostatnich latach stało się moim absolutnym „konikiem”.

To pieniądze na rachunki, kredyty, dziecięce baseny, inwestycje w rozwój własny i firmy. Ten biznes działa jak każdy inny i ciągle nie mogę się nadziwić, jak bez dyskusji płacimy np. za lekcje angielskiego. Dlaczego nikt nie wzdryga się, kiedy słyszy cenę za godzinę indywidualnych konsultacji, a raczej szuka cennika na stronie? No i raczej oczywiste jest, że w godzinę to ta Pani języka nie nauczy, „of kors”. Ale za to na wieść, że moje usługi (czy usługi koleżanek rękodzielniczek z zespołu), konsultacje 1-1 oraz kursy też mają cenę, następuje szok poznawczy. Jeszcze większy szok, kiedy uświadamiam, że godzina konsultacji to zaledwie ustalenie celów biznesowych, nakreślenie strategii działania itd. A jednak ZBUDOWANIE stabilnej działalności w oparciu o rękodzieło to już regularna praca! To samo z szydełkowaniem! Dlaczego ktokolwiek miałby się spodziewać, że od poziomu „jak ja mam to szydełko złapać?” do poziomu „dziergam te maskotki dla dzieciaków jak oszalała i jeszcze sprzedaję je sąsiadkom” prowadzi jedna godzina szydełkowych „korków”? Takich klientów nasz zespół odsyła do wielu godzin bezpłatnych treści na YouTube’ie (nasze też dodają swoją cegiełkę do tego morza kontentu) :).

No dobra, nie jesteśmy może jeszcze przyzwyczajeni do czerpania merytorycznej wiedzy z Internetu (czy rzeczywiście?). Lubimy tych speców z dyplomami na ścianie w nieskazitelnych biurach, no nie? Sama nabrałam się na tę „szopkę”, kiedy poszukiwałam zaufanego radcy prawnego… Długa historia.

Od kiedy sama uczę przez Internet, stałam się bardziej świadomym klientem korzystającym z dobrodziejstw technologii. I z całą energią pokazuję swoim klientkom, w jaki sposób tę technologię mogą zaprzęgać do pracy w swoich biznesach rękodzielniczych, dając tym samym przestrzeń na twórczy rozwój.

Dużo czasu i doświadczenia (i twardego dupska) potrzeba było, abym nauczyła się dostrzegać wartość w swojej pracy (co kuriozalne – inkasowanie za pracę jako architekt nie sprawiało mi problemów, bo mam na dowód swoich kompetencji stos dyplomów, takich do oprawienia i powieszenia na ścianie w wypucowanym biurze :P). Lata doświadczenia i świetnie działający ekosystem OPLOTKI to moje portfolio. „Papiery” powoli też się pojawiają (oj, jak te dyplomy uznania i certyfikaty za zasługi łechczą ego), choć nie zabiegam o nie tak bardzo, jak o „żywe wizytówki” prężnie działających biznesów moich klientek.

NIE, TO NIE!

Powoli uczę się mówić stanowcze NIE toksycznym relacjom, ludziom, którzy potrafią tylko brać, znajomym, którzy pojawiają się tylko w okolicy własnych potrzeb. Powoli, ale stanowczo stawiam granice i bronię ich jak lwica (w końcu zodiak zobowiązuje) oraz świadomie otaczam się inspirującymi ludźmi, którzy nie pozwalają iść na łatwiznę dzięki swoim niezłomnym kręgosłupom zasad i bliskich im wartości. Odpuszczam ludzi, którzy nie walczą o naszą relację i o wspólny CZAS. To luksusowe, deficytowe dobro naszych czasów stało się moim nieodzownym narzędziem weryfikacji z kim jestem w stanie budować, a z kim drogi splatają się tylko w przelocie.

JAKIE PORAŻKI LEKCJE DAŁ 2019

W styczniu odrobiłam lekcję z 2018 roku i rozpoczęłam rok od urlopu (szusowałam z mężem i dzieciakami w Alpach). Najmądrzejsze, co mogłam zrobić, bo tegoroczny prezent świąteczny – nasza trzecia dzidzia – skutecznie odłożyła kolejny wypad narciarsko-snowboardowy na 2020 :).

Dzięki naładowanym bateriom z wielkim zapasem energii rozpoczęłam tradycyjne programy wsparcia dla rękodzielników (np. Akademia Rękodzielnika). Energii wystarczyło również na akcje charytatywne: zaangażowanie w Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy ( w tym roku też działamy!)  czy wsparcie dla Fundacji Tęczowy Kocyk (zachęcam Cię do pochylenia się nad misją tej grupy – wsparcie dla kobiet, które straciły swoje maleństwa, zanim te jeszcze miały szansę zobaczyć nasz świat; możesz z powodzeniem wesprzeć czasem lub rękodziełem). To wsparcie przerodziło się w regularne akcje, które wrosły w grafik przedstawicielek naszej społeczności. Gdyby nie społeczność OPLOTKI, te działania nie miałyby też takiej skali! Co ja tam sama mogę? Często kończy się na planach, a życie weryfikuje, czy pomóc się uda. W grupie jednak nie było odwrotu i pomoc nabierała większego, bardziej regularnego, uporządkowanego wymiaru.

Wiosna minęła na inspirujących wydarzeniach kobiecych. Wielkopolski Kongres Kobiet czy  Tydzień Silnych Kobiet uzmysłowił naszej OPLOTKowej społeczności, że to, co robimy, to już nie tylko rękodzieło. To również inspirowanie kobiecej przedsiębiorczości, wzmacnianie kobiet w pierwszych biznesowych krokach. Aby nie być gołosłowną, sama coraz częściej zaczęłam mówić o misji OPLOTKI poza światem rękodzielników. Moje prelekcje na Poznańskich Dniach Przedsiębiorczości czy poznańskim meetup’ie podcastowym (współorganizowany przez OPLOTKI PYRCASTER 2019  oscylowały wokół niszy rękodzielniczej, ale w kontekście niedocenianego potencjału tych kobiecych, w większości, mikroprzedsiębiorstw.

W marcu wystartowałam do wyborów!

Tym newsem jakoś niespecjalnie się dzieliłam. Jakoś nie potrafiłabym mieszać rękodzieła w swoje prywatne inicjatywy. Co prawda były to wybory lokalne, ale jako przewodnicząca Zarządu Rady Osiedla działam aktywnie i czuję, że łamię na każdym kroku utarte schematy funkcjonowania skostniałych mechanizmów na rzecz oddolnego wpływu mieszkańców na swoją najbliższą okolicę. Od tego czasu zupełnie inaczej patrzę na kobiety w „wielkiej polityce” i chylę czoła. LUDZIE! TA PRACA TO KOMPETENCJE, O KTÓRYCH NIE MIAŁAM POJĘCIA. Uczę się ich powoli. Selektywnie, bo do dyplomatycznych skilli na zadowalającym poziomie to ciągle bardzo mi daleko, ale już do skuteczności i motywowania sąsiadów do brania spraw w swoje ręce (czyli tzw. mądrze brzmiącej „partycypacji społecznej”) już mam jakiś naturalny dar :P.

Mam nieodparte wrażenie, że rękodzieło znowu odsłoniło swoje „inne” oblicze. Odkryłam je na nowo jako narzędzie konsultacji społecznej, wzbudzania dyskusji publicznej na ważne tematy (ważne i lokalnie, i globalnie!). Tym bardziej ochoczo zaangażowałam się też we współpracę w ramach projektów społecznych, gdzie oplotkowe rękodzieło mogło pojawić się w formie warsztatów ogólnodostępnych (dzięki finansowaniu zewnętrznemu warsztaty często mogły odbywać się w formie bezpłatnej dla uczestników) dla mieszanych grup – społecznych, wiekowych i kulturowych.

Dziel się, aby pomnożyć!

Od początku roku aktywnie dzieliłam się również źródłami swojej wiedzy, motywacji i środowiskiem osobistego wzrostu. Jako ambasadorka programu SOMBA (online MBA) cierpliwie pomagałam w onboardingu nowych osób w tym programie (Ha! Właśnie sobie zdałam sprawę, że „robię studia” biznesu online, za które nie oczekuję „papieru”!). Aktywnie informowałam o krótkich momentach, kiedy rekrutacja do programu była otwarta (w tym roku aż 3 razy – w styczniu, czerwcu i wrześniu. W 2020 prawdopodobnie będzie to możliwe tylko w styczniu – tutaj możesz zapisać się na listę osób, które mailowo informuję o szczegółach)

Tegoroczny urlop letni spędziłam z rodziną w Chorwacji, ale tym razem nietypowo. Przetestowałam w praktyce ideę WORKATION i polecam :). Cały dzień plażowania katował dzieci, które padały wykończone słońcem i wodą, i jednocześnie ładował moje baterie. Kiedy mój Jacek trenował intensywnie do kolejnego triatlonu, ja dłubałam sobie niespiesznie wakacyjny program wsparcia rękodzielniczych biznesów. To podczas urlopu powstał zarys kursu HANDMADE – Jak zamienić kosztowne HOBBY w dochodowy BIZNES. Z powodzeniem wprowadzałam również kolejne koleżanki do programu SOMBA. Dzięki temu kolejne polskie przedsiębiorczynie dołączyły do międzynarodowej społeczności przedsiębiorców online.

Dzięki czerwcowemu ładowaniu baterii wakacje były dużym krokiem do przodu. To wtedy testowałam pierwszą edycję kursu HANDMADE – HOBBY CZY BIZNES – ponad 600 osób (!) wzięło udział w bezpłatnej, pilotażowej edycji kursu. Dzięki ogromnej porcji wiedzy zwrotnej od uczestników, kurs został wzbogacony o dodatkowe elementy, został pozbawiony oczywistości, które zbędnie go obciążały oraz mocno zmienił formułę na model pracy własnej w dogodnym dla uczestników czasie. No i oczywiście duża porcja wiedzy teoretycznej została zamieniona na praktyczne ćwiczenia do wdrożenia „na już”.

Dzięki takim pracowitym, choć przyjemnym (dużo krótkich wyjazdów rodzinnych, kiedy tylko pogoda na to pozwoliła) wakacjom, jesień stanowiła najmocniejszy punkt pracy z rękodzielnikami. Inkubowane w programie HANDMADE HOBBY CZY BIZNES  oraz AKADEMII RĘKODZIELNIKA modele biznesów handmade wkraczają wzmocnione w przedświąteczny szał zakupowy w naszym OPLOTKOwym sklepie.

Autorki tych rękodzielniczych przedsięwzięć wkraczają w 2020 rok z jasną strategią działania w przyszłości i jestem przekonana, że szerokie wody przed nimi.

A co poza tym w 2019 roku w OPLOTKI?

  • Przeprowadziłyśmy ponad 20 konkursów na FB „KREATYWNA ŚRODA” (co tydzień aż do końca wakacji). Nie zapeszamy, ale może wrócimy do tego formatu w przyszłym roku :)). Dzięki nim na naszym profilu zaczęła funkcjonować aktywna wymiana informacji między twórcami, którą w dużym stopniu kontynuujemy w bezpłatnej grupie OPLOTKI AND FRIENDS JAK ZARABIAĆ NA RĘKODZIELE”.
  • W świat powędrowało ponad 50 odcinków podcastów… (posłuchasz tutaj, jeżeli jeszcze ich nie znasz. Nowy epizod co poniedziałek :))
  • … oraz ponad 50 wpisów blogowych.
  • Na OPLOTKowym YouTube’ie pojawiło się ponad 40 nowych wideo – relacji z wydarzeń, wideo-tutoriali dla fanów rękodzieła, wideo-lekcji wspierających twórców rękodzieła i innych.
  • Poznałyśmy maaaasę wspaniałych ludzi podczas warsztatów stacjonarnych i online. W momencie tworzenia tego materiału przeprowadziłyśmy już ponad 50 warsztatów!

A osobiście…

Przerobiłam kilometry włóczki na produkty handmade (w tym roku były to głównie kocyki i akcesoria dla nadchodzącego dzidziusia ), grzebałam w glinie, tworzyłam mydełka handmade z córką, filcowałam z synkiem, wycinałam, kolorowałam, kleiłam, rysowałam i z czystą przyjemnością warsztatowałam SIĘ.

Korzystałam pełną piersią z dobrodziejstwa ekosystemu OPLOTKI – nie tylko prowadziłam warsztaty, ale też uczęszczałam na najróżniejsze warsztaty jako zwykły „laik”. Chyba najbardziej utkwiła mi w pamięci wiklina, do której na pewno jeszcze kiedyś wrócę . Spędzałam czas z ludźmi napędzanymi pasją i marzeniami. Skutecznie unikałam tych napędzanych zazdrością i kompleksami. Świadomość, że jestem odpowiedzialna za swoje szczęście, ciągle dzwoniła z tyłu głowy i w tym roku nie dała się frustrować.

Przestałam pracować z osobami, które chcą szybkich sukcesów bez grama pracy. Powiedziałam NIE kilku klientom, którzy kierują się wartościami sprzecznymi z moimi (ależ jestem wdzięczna, że mam ten komfort finansowo-psychiczny). Nadal dzielę się bezpłatnie wiedzą w grupie OPLOTKI AND FRIENDS – JAK ZARABIAĆ NA RĘKODZIELE, ale również coraz bardziej stanowczo zapraszam do płatnych programów, dzięki którym mogę skupiać się na klientach w wymiarze, który przynosi dla nich gwarantowane sukcesy biznesowe.

Z wielką otwartością i ciekawością wkraczam w ten nowy rok 2020.

Jako mama (już trzeci raz!), kobieta, partnerka, ale również przedsiębiorczyni i sprawczyni całego tego OPLOTKowego zamieszania. Z pełną odpowiedzialnością zamierzam pokonywać kolejne swoje bariery, kompleksy, słabości, żeby ciągnąć za rękę każdego, kto czuje, że doba ma dla nas wszystkich bogactwo 24 godzin. Kwestia tylko tego, czy je bezpowrotnie stracimy, czy będą najcenniejszymi wspomnieniami na nadchodzące lata :). Wierzę, że rękodzieło to nasz wehikuł.

agnieszka@oplotki.pl

No censorship! 2019 in Review.

How much did 2019 cost?

I do follow a rule that says „If You wish to multiply…You just share”. And according to that rule I have given away a lot of precius expertize and experience. However, in 2019, I trained myself to invest this energy wisely. I did share, but mainly with team-members and OPLOTKI community. I forced myself to value my time and finally raised my prices. So I also shared my services, but gained more confidence via this Energy of cashflow. Funny enough – it resulted in more clients! The Energy of money became a boost for accoutablility for handmade artists I work with!

That is why I separated the charity from business with a thick line

I separated my own company from the association OPLOTKI. Despite the same name, they have different objectives. The company is business. It’s aim is to pay the bills, but also show handmade artists that my busiess coaching skills in terms of crafting businesses grow as I Invest practically majority of my revenue to grow those skills further on. The company handles online courses for handmade artists, offline and online handmade workshops , e-store and events. The association is charity. This is where, as a team of 12 handmade artists, we carry out charitable auctions, free handmade workshops for kids and local community. We also run an online handmade butique that sells hand-crafted goods.

In 2019 I stopped expecting members of the association to work as hard as I do in my business. I understood that my mission does not have to be a prority for everybody. Paradoxically, the less I pressed, the more work my friends wanted to put in and the more fun we (again) had from spreading the „Polish handmade is a tool for meeting others”  message. The more fun our free family meetups with handmade themes (again) became. This two-paced track keeps my company quickly growing and keeps me present at a slow but steady activity of the association. Now I know I can afford charity and this luxury boosts my charitable activities and keeps the motivation to work at a high level even on „rainy days”.

Time, above all

In 2019 I have finally learned to delegate. I still do not know, how I handled all those tasks before…but now a VA, a graphic designer, and also massive help at home…keeps me focused on really important things.

I can finally focus on recording podcast episodes while VA does the editing and publishing.I can write deeply personal blog posts, as I am finally free to think them through properly. I can –finally- devote even more time to work with my clients, as I am not overloaded with loundry, cleaning and other house-duties and logistics…that piles up with 3 kids ( including baby Sara born on 30th of December). I finally enjoy slow-paced bedtime reading and mindful workouts with kids. I take advantage of swimming pool with the whole family and finally find time for simple walks.

How precious time is

I used to count money. Now I count time. Whenever, wherever I can make processes smarter and save an hour or two – I invest. Piece of software that automates anything in the company, people who can show me a „better, faster way”, masterminds that help me generate smarter solutions how to improve quality of my services in time…those are now my main points of focus.

And WOW! – How they pay off! Every investment „buys” this precious resource = TIME, that used wisely generates more and more growth.

Time – another dimention

I love my job. I forget myself by the desk and oftentimes it is hunger or thirst that makes me stand up and see I have been clicking there a couple of hours in a row. When we decided to have 3rd child I was kind of thinking „You need to slow down” …but neither the information about pregnancy…nor classical pregnant-woman-pains could keep me away from work. Only last – ninth month, when I literally could not sit by the desk tought me to work even more effectively. It turned out, that lots of self-care…resulted in massive effectiveness at work. Ideas came like crazy, when my head had ample of sleep. Writing blog posts was pure inspiration, as the ideas had time to incubate, get talked through with mastermind friends and simply „grow in me”. I tought myself to exchange quantity for quality. Time did not span, but got another dimention. I would describe it as balance. I feel I have been working at 110% of my capacity before…now when I am at 90%…the work I do –  is still 100% or beyond. I wish You find Your optimum pace – it seems a constant hustle is overrated and an intuitive balance fuels us like nothing else. I think I forgot to mention I somehow also attracted like-minded clients – those clients You treasure for every moment of your work together.

Pregnancy proved to me something I felt even way before. Online business is like no other opportunity for mothers to find balance between being both – an enterpreneur AND a mum (at the same time!). My motto „children = motivation, not excuse” came to live like never before and empowered me in my message to the world. There is nothing a woman is allowed to „drop” on a child as a reason for not following her goals. I know I am more fortunate than many other women around the world in terms of their situation, resources, support…however, there are also some more fortunate, who give the guilt –burden on their kids for their own failures or for not even trying to persue their passions, goals. If I could build a sustainable online business on foundation of crochet skills (perceived in Poland as one of least profitable branches of business, or hooby, not business, as they call it) I believe there is no field a woman could not succeed in terms of successful online business.

Of course I asked for help ( SOMBA – online MBA by Sigrun gave me all the tools I needed) Of course I worked hard ( Yup – 2 years of hustle, even with every support of SOMBA) Of course I had worse moments ( When I knew bigger investment in coaching program will be hard to handle with an infant coming in December 2019), but I took the risk…and succeeded. There were failures, or rather strong lessons along the way…but guess what?! Those were most precious learnings that led to all the glorious moments of success! Worst case scenario – for anyone- is NOT EVEN TryING. Therefore I plan even more investments…. Even more boldly…with brevado I would never afford before.

The plans I write down in my oldschool notebook ( Yes, business online, yet handmade notebooks prevails 😛 ) are slowly coming to reality… I just needed to put the date on them…the rest was logistics. Instead of „I have to” I started using „I want” „I plan” I wish…And all the wording made a huge difference. Those dreams came true…those plans materialized and those distant desires became real. I use them now as foundation for thinking big and planning further. Way beyond my family, my business, my friends. If I imagine there are women out there that use their kids as an excuse to not even trying…I feel even more motivated to continue what I do.

And yes, I am being judged for „showing off” with my „perfect happy family” (believe me, we all have our worse days) thriving business ( If You only knew the whole long  journey that led me to this point) …but I train myself not to care. I know I have taken the full responsibility for my own happiness and I am more and more confident in passing tools to achieve it to other handmade artists building their online businesses.  I stopped putting this burden of „how to find a perfect solution” on my co-workers, business partners, friends from OPLOTKI association. I stopped expecting my husband to make our everyday …a shiny rainbow. I ceased to mold my kids into perfect mini-me’s and opened myself to their individuality instead. I focused on myself with work.

And You know what?

Everything seems to fall into place…without my constant overpresence…and me ?

I keep on growing…in happiness! I took responsibility for my own happiness and understood I need to change nobody but me in order to get that.

No, no! I can not crochet a toy rabbit! My rabbit needs to be XXL super-toy with a magical skill of being a piece of furniture  „on top of it!”

In 2019 I learned to simplify

There were less launches, less online programs ( 5 of them were put together as one) less online and offline workshops and waaay less visibility online. Instead I focused on more 1-1 contact with my clients and members of my team. The quantity was definitely transformed into quality. I know I will continue on that path in 2020.

Stress from work was healed by family life, and family struggles were diminished by business sucesses. This fragile balance seemed to keep my sanity in hectic pace of our daily reality.

Plus…I finally got to know my business from a clients’ perspective.

One of the activities of OPLOTKI is coordination of handmade workshops led by my clients (handmade artists from various fields whom I teach how to conduct such workshops) . Those are everything ranging from crochet, knitting, weaving, macrame, pottery, painting, drawing, creative zero-waste upcycle…Name it – we probably have it!

It was only in 2019 that I allowed myself to take part in those workshops as a regular client. I indulged myslef in evening pottery, took slow offline time to talk to total strangers, gained a real perspective, how those workshop-small-talks grow into friendships, mind-opening conversations,offline healing alternative to our constant scrolling.

I took my elder daughter (6) and son (4) with me, whenever I could — just to discover we share passion for oldschool manual „getting dirty hands” crafts. I re-entered their world with joy..after feeling I have already started to loose them to the world of friends, peers, newest kids’ craze in the playground, once they started kindergarden…

Ironically …I rejoined with my kids through my work! How rewarding is that!

I worked on messaging

I trained myself in communication. I mean – I always worked on presenting, what is my work all about. I talked about my lifelong passion for handmade crafts that led me to architecture only to get rediscovered during maternity leave and flourish into OPLOTKI brand. I talked a lot about how I have built successful online business based on crochet (no business coaching at the beginning!) skills. I teach now, step by step, how to follow my pattern and repeat my success with any handmade skill and scale it online…Though I still avoid using term „business coaching” when describing what I do for handmade artists.

However…this Year I trained myself in talking about what I AM NOT.

I am not charity organisation that helps women who are not willing to invest in themselves. I am not a person, who believes You need all the money in the world to even start thinking about Your own business. I do not believe You are ever allowed to blame anybody but You for Your lack of success.

I started being bold ( Thanks to my business menthor – Sigrun I ceased to fear judgemental opinions about my point of view) with what I believe in. Yes, It deterred people who do not agree…but it also gave me a whole lot of support of like-minded women, who became my best clients.

I boldly talk about ups and downs in my business. I will talk even more in 2020 about constant need for growth, about struggles of solo-preneur, about juggling between home and office MODE, when this is how You spend everyday. But mostly I will direct my messsaging to handmade artists…wrongly thinking online business is nothing but a passive income and dance on roses. It is worth being honest and admitting that online, like any other business takes guts and hard work to be successful.

Talking about guts

2019, like any other Year tought me to trust it! Every time I had this „gut feeling something is going to work out…it did. Each time, my mind told me „follow this path” despite some quiet voice from inside was warning me in some kind of way…It collapsed…

I cannot explain it in any rational way…but I do not need to. I just started to listen to that inner voice. And It seems it never fails to lead me in a good direction.

I started to consiously surround myslef with people who dare to follow their inner voice too and together find joy in the everyday. Many of those inspiring friends I know online, but there is nothing impossible once You find Your tribe…

This October we met in Zurich during Sigrun Live ( an event organized by Sigrun, as part of SOMBA)

I won my little war at home

I did not realize I live the „Polish mother stereotype” until I met other women from SOMBA. It was kind of obvious to me, that I am responsible for the „home realm” as Jacek and I decided to have kids. As his career did not even get a scratch…my company ( I owned architectural studio already back then) basically ceased to exist (after second child I stopped living … torn between absence at the office and absence at home…and chose to drop work totally). I lived the perfect stereotype allowing myself to drown in cooking, cleaning, and baby-classes logistics.

Despite the fact I joined SOMBA to develop my online business, as I thought It will allow me to „make some money on the side” while handling all the house-duties…I quickly found out constant lack of time fueled a total shift in my way of thinking. From frustrated perfect-mum-o-wife, I again became fully fledged enterpreneur…but this time…I negotiated house duties with my husband too. Paradoxically – my handmade business tought us how to became a real partners at home….

I have husband, kids …and business

We quickly discovered that there are tasks at home that we can delegate to allow ourselves some more TIME with each other or with kids. Paradoxically – the DELEGATING learning from my business has vastly helped at home. And I am not only talking about floors being finaly clean without another argument „whos’ turn was it” to wash them Saturday morning. I am talking about more and more conscious planning what our family everyday will look like.

Too long have I tried to prove everybody else (or myself actually) I can champion it all – business, role of a mum, a coscious enterpreneur, a wife, a lover, an inspiring woman, a daughter, a sister…I believed, I have to comply to all the social norms, stiff rules in order to achieve that.

How liberating was this awareness, that I do not HAVE TO agree with all of them…that I can actually discuss them and re-define them …now we make our family rules for ourselves.

Now I live by my rules.

Plus I can choose!

I chose working on my business over washing floor. I chose handmade workshops with kids over cooking 3-meal dinner every day. I chose hiring help over constant struggles with my husband. And I feel good…even with other mommies from my kids’ playground frown with disapproval and judge me „she is so lazy! She works from home and yet does nothing at home!”.

In my planning notebook for 2020 I already wrote „Find what else You can delegate at home to find time for weekly family Yoga classes” …  I also promised my kids some new dolls, as majority of them went out to become gift for their (or my) friends. Yup – I plan to do even more crocheting this year … business is business 😛

It is more Your or my fault?

We took different paths. Jacek with his corpo-career, me with all the enterpreneurial ups and downs. One blaming the other for not understanding the everyday stuggles. And THE KIDS! The catalyst for all the painpoints. It was hard to realize how we change as a couple. But it was no loger that hard, when I took full responsibility for my  part of the job, as he was taking hesponsibility for his. What I mean… with business growth I also shifted privately. From a woman needing strong arms to hold me when I am down…to a self-sufficient enterpreneur holding my his hand when he needs this kind of support. How blind was I assuming he „got this” every time I was lost. Or actually kind of expecting that from him. How much deeper the connection goes, when You no longer desperately need that other person, but You rather choose to be with him every day. 2019 was a year of constant shift in that direction. My enterpreneurial journey motivated him to grow. His cosy, standard position in his company was no longer enough….so he also stepped out of his comfort zone to change it. We both gained from that. This funny competition-cooperation professional-private balance between us gave some extra buzz to our life, giving new energy as a couple.

Ok, but what happened to OPLOTKI in 2019?

I could count out numbers, revenue, events etc, however, again, I will focus on more intangible growth and breaktrhoughs.

I got rid of funny guilt.

I no longer feel guilty, when I communicate my prices. I do explain, why my hourly rates is this… and the online course is that, however I no longer react to criticism. Self-confidence allows me to channel this energy to working with my clients instead. I have noticed that the energy of money serves best to those, who use it to keep themselves accountable to the goals they set for themselves. I am barely a facilitator in this process and the prices to my products serve more as a tool for my clients’ decision-making process.

No, handmade IS my WORK, not only HOBBY

If somebody suggests that working in handmade business looks like insta –reality ( lazy coffee on a hand-knitted blanket and laptop lazy clicked at in between sips) – I am telling YOU – IT IS A BIG FAT LIE. It can look like that maybe after a couple of years, when You learn the hard art of delegating, however…at the beginning it is WORK like any other. Anybody telling You it is pure dance on roses…obviously does not want to prepare You for the reality. Yes, I love this job. Yes, I get to knit or crochet and call my favourite hobby “work”. Yes, I meet wonderful, inspiring people and call it “business meetings”. However…there  are times, when it is hard, when sudden turns require cold-blooded business calculations and unexpected downfalls make me question if this is all worth it. It takes a lot of creativity and hard work to make this business grow and I believe that any entrepreneur shares this scenario. DO not get me wrong…I am not one of the “hustle, hustle” fans…however, I am also telling YOU – even handmade business means WORK.

Maybe that is the reason, why I get all emotional, when people perceive professional handmade brands as homestead-mummies’ hobby businesses. That is why I strongly push my clients to raise their prices and treasure their artistic work. That is why I pay so much attention to raising my clients’ awareness, that without proper business-planning there is no success.

I have also learned to quickly quit working with people who do not commit to their success. It is sad, but still true, that women look for excuses or “others” to blame for their lack of success. House duties, kids, spouse, lack of money to invest…those are top reasons they give for not taking necessary effort in order to start or continuously work on their businesses. Some time ago, I tried to convince them to change perspective at all costs…now I gently coach them…but quit working, when I see their mindset unables them to take responsibility for their success.

WHY?

Because there are so many determined women out there, that could use their hard situation as excuse…yet they take the effort to grow…that I somehow feel I channel my skills way better, when I facilitate their work instead. I strongly believe, that they come to use my services, when they are ready to work on their handmade businesses’ success.

And one last thing when it comes to handmade WORK. I have given myself permission to say NO. In 2019 I ( first time) said no to clients, that were willing to buy my services. No – it was not pride…It was this gut feeling, that I am not the best fit for them. I have trained myself to trust this gut feeling and not to take on too many clients. Consequently, as I needed to choose, I chose those that I felt are best fit. Call it selfish…I call it “strengthening my skills”. I trusted my gut feeling and it paid off- every single person I took onboard my signature programme made a progress in her handmade business. So I will continue this strategy. Saying NO to a client is a good thing for me, especially if I have any doubt that I will be able to guarantee their business growth. That is the reason I do not scale massively, but in exchange I get to carefully select whom I work with instead. The work becomes a pure blessing and clients’ successes charge my batteries constantly.

What were failures lessons in 2019

In January 2019 I still remembered the hustle from previous year 2018, so I started with 2 weeks in French Alpes with the whole family. That was a solid learning worth mentioning – Self-care in terms of full batteries for work is crucial. Thanks to such an entrance to 2019 … fully chanrged engines kept up with 2 signature programme launches, charitable events, firs speaking engagements, co-hosting of 2 podcasting conferences…and a pregnancy with 3rd baby.

In June I also experimented with the WORKATION format. And will definitely repeat it this year. The idea of a family holiday combined with working in the evenings…or at times, when kids are sound asleep appeals to my pace. I loved it so much this June in Croatia. When my husband was doing his thriatlon trainings, kids fell quickly asleep, all tired from the beach-adventures…I had my quiet time to work. Despite being 4th month pregnant, I found it very effective and inspiring to be able to take my work with me to holidays.

I did not expect I can recharge and do some work at the same time, yet it is possible and I will definitely repeat such WORKATION more often in 2020.

In march I won the election!

This is an information, I did not share in my social media. It was all quite new to me. As I am this type of „omnipresent mamma” – I get involved in many local issues. At school, at kindergarten , at local playground. Always active…never silent…especially when it comes to changing “old ways” in order to have our kids grow in more tolerant, eco-friendly everyday-reality.

Therefore…a natural way to influence our local community was to run in local elections and invite other like-minded mammas and daddies to join and influence our local community. At first – it was only to pave the way for other women and mums to get to our local board together ( it was nearly all male, all “elderly people” deciding what will the local city budget be spent at). I assumed, I will help other women get through hard beginning time of election and then drop off, when they get settled, however having a spectacularly high result in elections, having all young and full of energy fellow friends entering our local board…I decided to stay (as head of the board…off course … I somehow could not play second fiddle).

As I did not really plan for that, I found it fascinating, how many new skills there are to master. Diplomacy was certainly not my strong side and I feel there is a lot of work for me to do in that field, however local politics seems to be another arena, where I get to prove that uniting with other open-minded men AND WOMEN brings positive change.

Since elections, I also look at handmade workshops we do in OPLOTKI as a tool for social change. Now, when I am more aware of bottom-up movement that can change local politics, I value those handmade workshops even more. I am no longer scared to touch on delicate local politics or deeper topics during workshops – as long as participants have a safe space to discuss their painpoints. We treat our handmade workshops more and more as a safe space for discussion than ever before and discover new dimensions to handmade learning. It is so elevating to observe that love for handmade unites even those with different opinions on other issues…

Share to multiply!

Since the very beginning of 2019 I shared my sources. I kept it transparent that the source of my business growth lays in SOMBA. This online MBA by Sigrun gives me not only powerful tools, but also irreplacable community of like minded enterpreneurs supporting each other on daily basis. I openly communicated that and invited other enterpreneurs to join, as now i am an official Affiliate for the program and also a #sombamentor.

And how about numbers?

  • I published over 50 podcast episodes
  • I published over 50 blog posts
  • I published over 40 Youtube videos
  • Our team conducted over 50 handmade workshops (both online and offline)
  • I met dozens of inspiring people during events and conferences. Some of them I visited as a speaker, and 2 of them as a co-host.

And personally?

I changed some kilometers of yarn into crochet design, I participated in countless handmade workshops – both individually or with my friends or kids. I knitted, painted, sculpted, felted, created some handmade cosmetics and a wicker basket.

I basically called it “WORK”!

In total – I finally allowed myself to recharge my batteries by becoming my own client. I took part in workshops conducted by members of my team and saw, how it helped me to improve our services. I worked on my business using framework I regularly use when working with my clients – handmade brand owners.

I ceased working with people who do not treat handmade seriously and look for a side-money and shifted more into professionals who treat handmade as their regular income and everyday work.

And I became mum…for the third time…that pushed me to using my working time even more effectively.

I know we all have 24 hours, however I feel that in 2019 I trained myself to make the best use of every waking hour. That is also what I wish for You.

I believe we can make 2020 EPIC by wise decisions in our everyday work.

agnieszka@oplotki.pl

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

przeczytaj książkę

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

szydełkowanie online

Odcinek 45 – Szydełkowanie – ale online. A może Twoja technika też?

Listen to „45/2019 Szydełkowanie – ale online – a może Twoja technika też…” on Spreaker.

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Jeśli nie macie jeszcze dość mojej historii – zapraszam do przeczytania jej epilogu.

Chociaż – czy na pewno? Czy epilog w blogowym przekazie to nie piękny początek?

Moja firma ma się dobrze i nie, nie jestem przesądna i nie będę tu pluć przez lewe ramię lub odstukiwać w niemalowane drewno (choć biurko mam z pięknym dębowym blatem). Szkoła językowa to idealne połączenie moich pasji – praca z dziećmi, młodzieżą, z ludźmi!

Obchodzimy właśnie półrocze istnienia i z tej okazji składka ZUS rośnie mi o jakieś dwie stówki (ale za to zaczynam odkładać na emeryturę, yay!!!), ale ponieważ mam wielu klientów, a w grudniu, jak na zawołanie doszło dwóch kolejnych, właśnie zdobyłam finanse na bezbolesne pokonanie tego progu.

Są zajęcia w mojej firmie, które lubię – rozmowy z klientami, zachęcanie ich do podjęcia współpracy, samo uczenie, rzecz jasna. Są też kwestie mniej przyjemne – cała otoczka księgowa, wystawianie faktur, monitorowanie płatności, upominanie niesfornych zapominalskich – te zadania odkładam zawsze na sam koniec. I, nie będę ukrywać, pracuję bardzo dużo. Odbieram telefony o różnych porach, wiadomości podobnie. Ale ponieważ zazwyczaj, w znacznej większości są one miłe i uprzejme, jeszcze się nie zdążyłam zagotować.

Ubyło mi czasu na rękodzieło. Prawda jest taka, że mogę się już udzielać w stowarzyszeniu tak jak kiedyś. Wróciłam do czasów, gdy szydełko czy makrama były dla mnie przyjemną odskocznią, teraz też do nich tęsknię, gdy siedzę przed ekranem laptopa. Ale nie dramatyzujmy. Zajęłam się czymś, co wreszcie daje mi pieniądze i satysfakcję JEDNOCZEŚNIE. A to dość istotne. Mam czas i możliwości, by robić rzeczy dla mnie ważne – mogę z czystym sumieniem pomagać w przeróżnych akcjach charytatywnych (koordynowanie Mikołaja w Akcji, lokalnej poznańskiej inicjatywy, która zrzesza już ponad dwa tysiące osób, to zaszczyt, serio!) a w zeszłym tygodniu poprowadziłam fantastyczne warsztaty makramy w Glinianej Kuli w Poznaniu.

Za moment, za chwileczkę dosłownie, skończę czterdzieści lat. W ciągu ostatnich pięciu dokonałam tylu zmian w moim życiu, że nie da ich się zliczyć. Urodziłam synka, starsze dzieci wyprowadziłam na wspaniałych ludzi, z którymi mam dobre i szczere relacje, zaczęłam doceniać samorozwój, poduczyłam się włoskiego, przełamałam lęk przed lotami. Wreszcie – założyłam swój biznes. I choć plany mam wielkie, strategie rozwoju też – nie mogę mieć pewności, co się wydarzy – niczego nie żałuję, bo wszystko wyszło wspaniale. Nie zgadzam się więc z powiedzeniem, że życie zaczyna się po czterdziestce. U mnie zaczęło się, gdy o tym zdecydowałam.

Czego i Wam życzę.

Dobrych i pomyślnych wiatrów w żagle. Które sami stawiajcie!

Gosia

 

Sama co roku staję przed wyzwaniem, jaki prezent sprawić komuś na Święta. Z pomocą niezmiennie rusza mi rękodzieło :). Sprawdź, czy i Tobie może się przydać.

Dla siebie najczęściej prezent wybieram samodzielnie i informuję męża, czym też w tym roku Mikołaj ma mnie „zaskoczyć” :). Jakoś łatwiej o wysoki poziom zadowolenia przy wigilijnym stole, kiedy wiem, że z jednej strony oszczędzam mu czasu na szukanie, a z drugiej – sama dbam o swój dobrostan.

No dobra, jakieś drobne „niespodzianki” i tak zawsze mnie zaskakują, najczęściej ze strony babci (ooo znowu skarpety!!! Ale niespodzianka w tym roku :P), ale jednak rozpisując listę osób do prezentowego „ogarnięcia” umieszczam na niej również siebie 🙂

Wiem, że skoro czytasz ten tekst – to albo znasz OPLOTKI (więc pewnie jesteś fanem rękodzieła lub też tworzysz), albo trafiasz tutaj, bo szukasz pomysłu na prezent 🙂

Nie przeciągajmy więc — do dzieła!

Podzieliłam tekst na paragrafy dedykowane „odbiorcom” prezentu, aby jeszcze łatwiej było „skroić” coś na miarę Twoich potrzeb (i oczywiście potrzeb osoby obdarowywanej).

Jeżeli szukasz upominku rękodzielnicznego

To prawdopodobnie szukasz czegoś unikalnego, nietuzinkowego, jedynego w swoim rodzaju, ale liczysz się z faktem, że o prezent trzeba zadbać odpowiednio wcześniej. Nie zaskoczę Cię newsem, że rękodzieło wymaga czasu i dobrze złożyć zamówienie jeszcze w listopadzie lub na początku grudnia najpóźniej. Dzięki temu unikniesz stresu w oczekiwaniu na przesyłkę, albo po prostu wygodnie odbierzesz rękodzielniczy upominek od twórcy (omijając przedświąteczne korki).

Jeżeli szukasz takiego właśnie upominku – polecam Twojej uwadze kameralny butik z ręcznie tworzonymi produktami HANDMADE. To miejsce w sieci to showroom produktów ekipy kobiet ze Stowarzyszenia OPLOTKI.

Tutaj tylko kilka fotek produktów, zapraszam Cię po więcej na http://sklep.oplotki.pl/

Oczywiście prezentem może być też voucher na zakupy w naszym sklepie!

Tę opcję polecam szczególnie niezdecydowanym lub osobom w sytuacji np. mojego męża (Określona kwota do przeznaczenia na prezent i zero pomysłu, co sensownego z nią zrobić).

Jak to wygląda w praktyce?

Piszesz do mnie (agnieszka@oplotki.pl)  z informacją dla kogo prezent, w jakiej cenie (lub który produkt konkretnie, jeżeli tak Ci wygodniej), a ja wraz z naszą niezastąpioną graficzną przygotowuję dla Ciebie dedykowany VOUCHER. Możemy wypisać na nim dodatkowo życzenia lub zawrzeć tylko imię i nazwisko obdarowanej osoby – tutaj mamy szerokie pole do „popisu”, aby spersonalizować taki plik. Jeżeli dysponujesz wystarczającą ilością czasu – wtedy my zajmujemy się wydrukiem i pięknym opakowaniem Vouchera i wysyłamy go pod wskazany adres.

…ale…

Możesz taki Voucher wydrukować i zapakować samodzielnie lub np. dołączyć do innych prezentów :).

Widziałam go już w „wydaniu” z kwiatami, w kopercie z imieniem, a nawet w wersji samodzielnie wydzierganej czapki szydełkowej!

Warto wspomnieć, że opcja Vouchera to również taka „ostatnia deska ratunku” w wypadku, kiedy Twój prezentowy PLAN „A” nie wypalił. Pamiętam wigilijny poranek zeszłego roku, kiedy dzwoniły do mnie osoby, do których prezentowe paczki po prostu nie zdążyły dotrzeć (wszyscy wiemy, że nawet Allegro czy Ali Express nie ma mocy Świętego Mikołaja, zwłaszcza przed Świętami). Spędziłam poranek na wysyłaniu VOUCHERÓW prezentowych, które w wielkiej uldze drukowali (najczęściej panowie) dla swoich bliskich.

W tym roku obiecałam sobie, że ostatni taki Voucher wyślę przed Świętami (choćby miała to być tylko grafika do wydruku  posłana via e-mail), ale też pamiętam te maile z podziękowaniami za „uratowanie skóry” … no przyznam, że były bezcenne! 🙂

Cieszyłam się, jak dziecko, że klientki, które postanowiły zrealizować VOUCHERY od razu po Świetach, mogły cieszyć się swoimi kursami online w „wolnym czasie” przerwy świątecznej lub „na spokojnie” przeglądać, co też sobie w ramach kwoty VOUCHERA wybiorą w naszym sklepie z kursami online lub produktami fizycznymi.

Jeżeli potrzebujesz prezentu dla twórcy rękodzieła

Ten akapit adresuję nie tylko dla twórców (jeden rękodzielnik drugiego zrozumie chyba najlepiej), ale też do ich partnerów (no bądźmy szczerzy – mężowie rękodzielniczek – to akapit dla Was!).

OPLOTKI od dłuższego już czasu funkcjonują na zasadzie inkubatora rękodzielniczych mikroprzedsiębiorstw. Jeżeli Twoja partnerka myśli o przekuciu swojego HOBBY w biznes, to możesz uszczęśliwić ją takim „wirtualnym kopniakiem do działania”.

Flagowy program online „HANDMADE – Jak zamienić kosztowne hobby w dochodowy biznes” to świetny crash-course pozwalający na rzeczowe zaplanowanie swojego projektu biznesowego w oparciu o umiejętności rękodzielnicze.

Oczywiście – jeżeli Twoja partnerka tworzy rękodzieło w danej technice, z pewnością doceni też fizyczny produkt wykonany w technice, która ją fascynuje, albo której jeszcze nie zna. Tym bardziej zapraszam Cię do przeglądania naszych stron z produktami fizycznymi.

Ciekawym pomysłem może też się okazać tzw. BOX DIY, czyli zestaw materiałów + instrukcja+ dostęp do kursu online. Nic innego, jak pakiet startowy dla osoby, która chce samodzielnie spróbować swoich sił w technice szydełkowania lub makramy.

Na chwilę obecną polecam nasze najpopularniejsze BOXY:

> Makramowa torba 

Poniżej znajdziesz video, które przybliży Ci, jak dokładnie wygląda taki OPLOTKowy BOX DIY

Poza tym mamy jeszcze boxy (kliknij poniższe grafiki, żeby dowiedzieć się więcej):

Jeżeli jesteś twórcą rękodzieła…

To zachęcam do odrobimy świątecznego SELF-CARE! Zadbaj o siebie i swój rękodzielniczy biznes i spraw SOBIE prezent!

Niezależnie, czy potrzebujesz wsparcia w zakresie promocji Twoich produktów, czy pomocy w opracowaniu strategii rozwoju Twojej rękodzielniczej działalności na 2020 rok, pamiętaj, że Mikołaj może zostawić dla Ciebie pod choinką prezent, który zrealizujesz w 2020 roku.

Niezależnie, czy potrzebujesz godzinnej konsultacji osobistej czy rozciągniętego w czasie kursu strategii biznesu handmade (w wersji online, żeby działać w domowym zaciszu), możesz zaserwować sobie w prezencie konkretną porcję wiedzy z zakresu prowadzenia rękodzielniczego biznesu.

Zachęcam Cię też do odwiedzenia mojej strony, aby sprawdzić wszystkie dostępne możliwości pracy ze mną w 2020 roku.

Może byłaś wyjątkowo „grzeczna w tym roku” i Mikołaj zaserwuje Ci coś, czego nie zapomnisz co najmniej do następnych Świąt ;P.

A co, jeżeli totalnie nie masz pomysłu na świąteczny prezent, ale mieszkasz w okolicach Poznania?

Odwiedź nas podczas TARGU DOBRA 7-8 grudnia!

Zgodnie z naszą tradycją – na początku grudnia pojawiamy się „na żywo” z produktami, których próżno szukać w naszych „onlajnach”. Pojedyncze unikaty, prototypy prac i te, które na dobre zagoszczą w sklepie pewnie dopiero w 2020, będzie można kupić podczas tego weekendowego wydarzenia.

Nie tylko OPLOTKI, ale cała grupa świetnych twórców pokaże swoje prace i da Ci możliwość zaopatrzenia w unikalne prezenty świąteczne!

Poniżej wklejam relację z zeszłorocznego wydarzenia (Uwaga! Inna lokalizacja!). Ale wiem, że w tym roku będzie równie magicznie :).

Do zobaczenia i Wesołych Świąt!

agnieszka@oplotki.pl

 

 

Masz dosyć narzuconych definicji szczęścia?

POZNAJ SEKRET SUKCESU NA WŁASNYCH WARUNKACH

i bądź pierwszą osobą, która przeczyta książkę

 

OPLOTKI. SUKCES HANDMADE.

 

Książka, w której zawarłam lekcje i wskazówki, jak zbudować własną definicję sukcesu na bazie mojej wyboistej drogi.

Porcja skondensowanej wiedzy w cenie dostosowanej do każdego budżetu.

Treść, którą pochłoniesz przy parującym kubku w ulubionym fotelu, w dowolnym miejscu i czasie.

Jak promować rękodzieło przy pomocy Pinterest?

Coraz częściej odbieram takie właśnie zapytania mailowe. Stąd pomysł na artykuł.

Oczywiście trudno będzie tutaj streścić dwa lata eksperymentów, prób i błędów oraz całą strategię działania dla OPLOTKowego profilu Pinterest – ale wyłowiłam to, od czego tu i teraz na „JUŻ” możesz zacząć i wdrożyć choćby dziś. Pinterest to nie kolejne Social Media. To potężna wyszukiwarka graficzna. Jak się więc domyślasz, efekty działań, które wykonasz dziś, nie będą widoczne od razu, ale dopiero, kiedy machina wyszukiwania „pochłonie” Twoje treści i zacznie je „pokazywać” Twoim klientom.

Zatem do dzieła!

Kliknij, by pobrać VIDEO.

…czyli artykuł w formie praktycznego warsztatu do wdrożenia od zaraz.

Po pierwsze zastanów się, CO właściwie chcesz promować.

Jakie rękodzieło promować?

Czy są to produkty rękodzielnicze w internetowym sklepie na Twojej stronie, czy może poszczególne prace, które prezentujesz w jednym z internetowych butików np. Etsy, Pakamera itp.

Czy może są to usługi rękodzielnicze takie jak na przykład stacjonarne warsztaty rękodzieła lub kursy online.

W zależności od tego, jakie produkty masz zamiar promować przy pomocy Pinterest, będziesz „celować” w zupełnie innych klientów.

Jak się domyślasz — osoba, która szuka produktu, to nie ten sam klient, który chce nauczyć się wykonywania takiej pracy samodzielnie, dlatego warto mu ułatwić wyszukanie właściwej odpowiedzi na jego potrzebę.

Pinterest daje nam możliwość nie tylko umieszczania atrakcyjnych fotografii naszych produktów lub grafik opisujących nasze usługi, ale również pozwala na dokładne opisanie takich „PIN-ów” (bo tak nazywamy grafiki „krążące” w ekosystemie platformy Pinterest)  słowami kluczowymi, które najczęściej wpisuje w wyszukiwarkę nasz klient.

SEO dla Pinterest

Jak się domyślasz, skoro wyszukiwanie i opisywanie „PIN-ów”, które mają być wyszukane, to podstawowa znajomość SEO (Search Optimalization Engine) się przyda…

Nie bój się, oszczędzę Ci elaboratów na temat detali działania tego silnika (przeczytasz o tym w dziale pomocy samej platformy Pinterest), ale warto pamiętać o kilku ogólnych zasadach.

Opowiem Ci o nich najbardziej „ludzkim” językiem, jak potrafię — oraz na podstawie moich subiektywnych doświadczeń. Zakładam, że wiedzę ogólną na temat platformy znajdziesz bez problemu w Pinterest-owym dziale „Help”, natomiast przyda się kilka słów komentarza, jak te mechanizmy można zaprzęgać dla swoich celów.

Jak promować rękodzieło na Pinterest

Jakie tytuły powinny mieć PIN-y ?

Ok. Wiesz już, że Pinterest to taka wielka, wirtualna tablica korkowa, do które przyczepiamy „pin-y”.

Spróbuj pomyśleć o tytułach swoich PIN-ów, jak o hasłach, które Twój klient wpisuje w wyszukiwarkę platformy, kiedy szuka właśnie Twojego produktu lub usługi. Prost prawda?

W zasadzie tak, ale jednak: jak wyróżnić się spośród milionów?

Postaraj się o dokładność. Zbadaj, czy „szydełkowe kapcie” to właściwy termin. Może jednak lepsze będą „dziergane bambosze” albo „sztrykowane laczki”???

„Podomowe pantofle” możesz określić na wiele sposobów. Możesz dodać „zielone”, „wełniane”, „do prania w pralce”, a to tylko paleta słów w języku polskim. Być może Ty celujesz w rynek międzynarodowy, niemiecki, francuski ???

Rozumiesz, o czym próbuję Cię tutaj poinformować?

TAK! Warto poświęcić czas na wpisywanie Twoich pomysłów w wyszukiwarkę Pinterest i sprawdzanie, jakie grafiki pokaże Ci platforma po wpisaniu haseł, którymi chcesz zatytułować Twoje piny. Z taką wiedzą w głowie — podejmujesz decyzję. Nazywasz swoje grafiki, możesz ich stworzyć kilka — każda z innym tytułem — i sprawdzać, która działa najlepiej.

Tutaj warto eksperymentować ze strategią, choć najczęściej sprawdzało się u mnie wybieranie tytułów pinów, które są po prostu popularne (dzięki temu „łapię” się na ogólny ruch i najpopularniejsze hasła wyszukiwane przez klientów). To stosowanie nazw bardzo niszowych często też działa. BA! Nawet używanie błędnych nazw, których używają mniej zorientowani w danej technice klienci, też działa! Klucz — to nazywać swoje „PIN-y” tak, aby ułatwić klientowi ich odnalezienie w oceanie innych.

Jak zwiększyć szansę, że ktoś zobaczy moje PIN-y?

Poza tytułami, mamy do dyspozycji również opisy Pin-ów – tutaj kieruję się dokładnie tą samą zasadą. Objaśniam grafikę słowami, które kieruję do klienta, aby ułatwić mu odnalezienie, treści, która jest mu potrzebna. Dlaczego to takie ważne? Pinterest pozwala dodawać do PIN-ów również link, do którego bezpośrednio kierujemy naszego odbiorcę. Dzięki temu — jeżeli treść związana z grafiką jest dla niego atrakcyjna — przechodzi on do „naszego” miejsca w sieci. Niezależnie, czy jest to sklep z rękodziełem, strona z grafikiem warsztatów stacjonarnych, czy nawet wpis blogowy, który oferuje treści, które chcemy „pokazać światu” – jeżeli postaramy się, aby opis i tytuł PIN-a zachęcił naszego odbiorcę — mamy ogromną szansę zaprosić go do „naszego świata”.

Dlaczego Pinterest jest lepszy od pozostałych social mediów?

Lepszy, gorszy, INNY? Ja jednak pokuszę się o zupełnie subiektywne stwierdzenie „lepszy”!

Nie znoszę faktu, że treści na FB czy Instagramie „żyją” tak krótko. Czuję się jak Syzyf, na którego codziennie spada kula zadań związanych z produkowaniem angażujących postów, wpisów i całego tego KONTENTU. Nawet narzędzia do planowania nie pomagają w zwalczeniu wrażenia, że stosunek czasu do efektów jest ciągle niezadowalający.

Na Pinterest ciągle jeszcze mam wrażenie, że moje treści „żyją” o wiele dłużej, a niektóre wręcz „rosną” w siłę z czasem. Dzięki możliwości „przepinania” interesujących treści (coś na zasadzie „udostępniania”) niektóre PIN-y zaczynają żyć własnym życiem, generując stały ruch na stronę www, sklep, czy w inne miejsca, do których kierują bezpośrednio.

Wiem, że czytanie przydługawych artykułów nie przybliża Cię do tego, co interesuje Cię pewnie najbardziej — czyli przetestowania, czy Pinterest może pracować dla Ciebie i zbadanie, czy rzeczywiście to taka „złota” platforma dla rękodzielników.

Dlatego swoje doświadczenie związane z wykorzystaniem tej platformy skompilowałam do VIDEO. Nagrałam je w formie warsztatu, który krok po kroku pokazuje, jak wdrożyć podstawową strategię, aby od razu zacząć działać i wykorzystać największą potęgę tej platformy = WSPÓŁPRACĘ!

Bez zbędnych tłumaczeń — zapraszam Cię do eksperymentowania i sprawdzania, czy dla Ciebie tak jak i dla mnie Pinterest to platforma do promocji swojego rękodzieła! Poniżej pobierzesz mój bezpłatny video-warsztat. Śmiało pisz, jeżeli masz jakiekolwiek pytania związane z Pinterest dla rękodzieła.

agnieszka@oplotki.pl

Agnieszka Gaczkowska

www.oplotki.pl

 

 

Kliknij, by pobrać VIDEO-warsztat.